Artykuły

Z cisowego łuku we własne serce. Rozmowa z Małgorzatą Sikorską- Miszczuk

- Katarzyna doskonale wiedziała, kto ją osadził na tronie. A dla niej władza była czymś niesłychanie ważnym. Marzyła o niej. Cena, którą płaciła przez lata upokorzeń i niepewnej sytuacji na dworze, musiała być warta tego, co jako królowa spodziewała się dostać. - Justynie Jaworskiej opowiada Małgorzata Sikorska-Miszczuk.

Justyna Jaworska: Dlaczego akurat Katarzyna Medycejska?

Małgorzata Sikorska-Miszczuk: Marcin Liber, który został zaproszony przez Jacka Głomba do Legnicy na festiwal, powiedział, że chodzi za nim Noc Świętego Bartłomieja. Rzucił tylko hasło wywoławcze, żebym się zastanowiła, czy to we mnie jakoś rezonuje. To właśnie lubię w Marcinie: że nie zagaduje tematu, tylko zostawia wolną przestrzeń. Zabrałam się za to, nie do końca wiedząc, z czym przyjdzie mi się uporać. Zaczęłam gromadzić różne lektury. Uwielbiam to robić. Wyjaśniają się wtedy po kolei różne warstwy i głosy, a ja czytam, przepuszczam cały ten cudzy wysiłek przez siebie. To jest fascynujący etap i przeciągałabym go w nieskończoność, gdyby nie terminy, bo przecież jakieś terminy zawsze się piętrzą. Książek na temat tamtej epoki historycznej jest sporo, oczywiście oglądałam też filmy, czekając, aż coś się we mnie naprawdę uruchomi. Ale kiedy już zaczęła mi się wyłaniać bohaterka, zrozumiałam, że nie będę pisała o "Nocy Świętego Bartłomieja. W tym wszystkim zainteresowała mnie sama Katarzyna. Poza ogromnym formatem duchowym tej postaci zafascynowało mnie, że moim zdaniem była to kobieta, która popełniła błąd w ocenie rzeczywistości.

Była naiwna? Skoro chciała pozszywać rozdarte sukno Francji?

Naiwna to może nie do końca, bo naiwna kojarzy się z młodością, świeżością czy brakiem doświadczenia. Tymczasem jej błąd polegał na założeniu, że jeśli w świecie walczy dobro ze złem, rozsądek z szaleństwem, roztropność z namiętnościami, to może zwyciężyć rozsądek. Mnie się chyba też wydawało, że rozum zwycięży. Ja się odbiłam w tej bohaterce jak w lustrze - czytając o niej, a potem konstruując ją od nowa. Jej historia oddaje i moje poczucie, że ludzie są racjonalni. Rzeczywistość Katarzyny okazała się nieco inna i wiemy, że w tej historii zwyciężyła nienawiść, chciwość, obłęd, żądza władzy.

Mnie się tu podoba wątek genderowy: oto kobieta usiłuje godzić zacietrzewionych chłopców. Przejmująca jest także scena koronacji, która przypomina tresurę.

Ta scena miała uprzytomnić, że Katarzyna doskonale wiedziała, kto ją osadził na tronie. A dla niej władza była czymś niesłychanie ważnym. Marzyła o niej. Cena, którą płaciła przez lata upokorzeń i niepewnej sytuacji na dworze, musiała być warta tego, co jako królowa spodziewała się dostać. Katarzyna naprawdę kochała męża, Henryka Drugiego. Po jego śmierci, kiedy rządziła poprzez synów, celem nadrzędnym był dla niej pokój w kraju, próba zaprowadzenia równowagi między stronnictwami, które zwalczały się nawzajem i wyniszczały Francję. Niestety, założenie, że inni ludzie także są w stanie wznieść się ponad swoje emocje, to błąd. Nikt się nie wzniesie.

Nikt nie strzeli do siebie samego z cisowego łuku rozsądku! Skąd ta kapitalna scena?

Ostatnio zdałam sobie sprawę, do jakiego stopnia jestem z Herberta. Pamiętam, jak w studium scenariuszowym Piotr Wojciechowski uczył nas, że scenariusz może powstać ze wszystkiego: z notatki gazetowej, z jakiejś anegdoty, z wiersza. Wydało mi się to wtedy dziwne, ale jakoś we mnie utkwiło. I oto okazało się teraz, że na etapie szukania formy maniakalnie wręcz wracam do Herberta. To on uświadomił mi istnienie potwora, którego nie widać, a który pustoszy kraj i wnętrza ludzi. Świadectwem jego istnienia są ofiary. Zapewne dotyczyło to Polski ówczesnej, ale ten wewnętrzny potwór jest uniwersalny i nadal mnie inspiruje. A scena o którą zapytałaś? Powstała ze mnie. Z wyobraźni.

Jest poruszająca: oto kochająca kobieta symbolicznie zabija siebie samą.

Pamiętam, że długo rozmawialiśmy o tym z Marcinem, dla którego to był mało zrozumiały moment, trudny do wystawienia. A to przecież tak proste, że wręcz banalne! Chciałabym, żeby za ten tekst zabrała się jakaś kobieta. Myślę, że zobaczyłaby w nim zupełnie inne rzeczy.

A do zobaczenia jest sporo, bo na historię Francji nakłada się w tej sztuce Sąd Ostateczny. Nie znam się na aniołach, ale Szemkel to chyba taki najgorszy anioł od sprzątania?

To znowu Herbert. W jego wierszu wszyscy aniołowie reprezentują prestiż aniołowy, tylko mały Szemkel jest ludzki. Robi porządek, kombinuje, może kogoś przeszmuglować na aryjską stronę.

I jest wkurzony, że musi wszystko załatwiać w imieniu Szefa, który się nie pojawia.

Tak, bo inne anioły w pewnym sensie nie myślą, zajęte machaniem skrzydłami, kroczeniem i głoszeniem chwały Bożej. Natomiast Szemkel przeczuwa, w jaką sytuację został wmanewrowany i że cała ta impreza marnie się skończy.

Świat dobiega kresu, a internauci komentują, że to wszystko jakiś serial eskimoski.

Bo kto jeszcze wierzy w Sąd Ostateczny? To po pierwsze. Po drugie dziwnie jest sobie pomyśle, że spektakl, w którym zabijamy Chrystusa, odbywa się w kółko i w kółko. Lubię "Katarzynę Medycejską", chociaż jako autorka mam świadomość, że może być trudna do wystawienia. Pisałam ją z ogromną pasją. No i cieszę się, że zobaczyłam ją podczas festiwalu w Legnicy, w kościele protestanckim, bardzo pięknym. Ania Zaradny, która robiła muzykę do spektaklu, przeszła ten kościół wzdłuż i wszerz, wprowadziła mnie nawet na dach. Z góry wyglądał jak śpiące, prehistoryczne zwierzę. Więc przestrzeń była niezwykła, gorzej z czasem, bo sztukę trzeba było pokazać dwa razy w ciągu jednego dnia, o siedemnastej i o dziewiętnastej. To wymusiło brutalne cięcia, nic nie można było zrobić. Marcin Liber zaprosił mnie przedtem do Poznania, czytaliśmy z aktorami scenę po scenie i bardzo dobrze to wspominam, chociaż siłą rzeczy "Katarzyna..." ucierpiała, w tak skróconej wersji.

We wrześniu przed wyborami historia sporu katolików z protestantami musiała mieć bardzo wysoką temperaturę.

Mogłaby mieć, ale to akurat do przedstawienia częściowo nie weszło. Marcin musiał zmieści się ze swoją wizją i uważam, że mimo wszystko zrobił piękny spektakl. Wcale niełatwy. Na pewno kompletnie różny od teatru, jaki się robi w Legnicy. To musiało być szokująco inne, także dla publiczności.

Tak, bo rys szaleństwa czy absurdu w twoich sztukach jest w ogóle dość wyjątkowy.

Trudno, jestem już dużą dziewczynką i będę pisać po swojemu. Nie chodzi o jakąś wewnętrzną czystość czy niezłomność, ale wiem zupełnie po ludzku, że nie warto pakować kawałka siebie w coś, do czego się nie ma przekonania. Przychodzi taki czas, kiedy po prostu znasz już swoją melodię. Zmagasz się z tematem i masz z tego wewnętrzną radochę. Wtedy, i tylko wtedy, nie zostajesz z niczym.

"Katarzynę..." należałoby jednak wystawić w całości. Przydałoby się godny tron dla królowej.

Tron dla królowej? To chyba niezły tytuł dla naszej rozmowy.

Albo nawet całego bloku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji