Artykuły

Syf bocianiego gniazda. Rozmowa z Magdą Fertacz

- Kobiety były od wieków łupem wojennym. A te, które uniknęły gwałtu czy śmierci, ponosiły ofiarę czekania i samotności. W pewnym momencie Matka w mojej sztuce mówi nawet, że każda kobieta jest sama, trzeba się do tego przyzwyczaić - Justynie Jaworskiej opowiada Magda Fertacz.

Justyna Jaworska: Od razu zapytam o dziewczynkę. Najbardziej niepokojącą postacią w twojej sztuce jest mała Niemka Ursulka: duch, medium? Skąd ci się ona wzięła?

Magda Fertacz: Ursulka tak naprawdę wzięła się z reportażu Włodzimierza Nowaka "Noc w Wildenhagen". Wildenhagen to obecnie Lubin koło Świecka. Ostatniej styczniowej nocy 1945 roku, gdy nadciągali Rosjanie, niemieckie kobiety popełniły tam zbiorowe samobójstwo. Prawdziwa Ursulka (Adelajda) przeżyła, bo po prostu stchórzyła przed śmiertelnym skokiem, nie dopilnowała jej matka, która zdążyła się zabić. Teraz jest już starszą panią, a reportaż opowiada o jej powrocie do rodzinnej wioski i próbie zmierzenia się z tamtą dramatyczną historią. W domu, w którym te kobiety się wieszały, mieszka obecnie wójt Lubina. Kiedy przypadkiem zdarzyło mu się kiedyś wykopać ciało młodej dziewczyny, przeniósł je na niemiecki cmentarz i zapomniał o sprawie: twierdził, że to nie jest jego historia, że go to nie dotyczy. I właśnie ze zderzenia tych dwóch opowieści stworzyłam postać takiej duszy błądzącej, niemogącej zaznać spokoju. Chciałam, żeby to był byt, który zachowuje wszystkie cechy małej dziewczynki, czyli wcale nie jest słodki, raczej pełen prymitywnego dziecięcego zła. Niewątpliwie jest w dzieciach coś takiego, potem się to zatraca w procesie socjalizacji.

A postać Złodziejaszka?

Wymyśliłam dla Ursulki lalkę jako jej swoiste alter ego. Ma być nośnikiem tego, co w niej ciemne. Sama mam dziecko, więc wiem, że dzieci często tworzą sobie przyjaciela, który może to wszystko, czego nie mogą one. Lalka jest także w stanie przeżyć najgorsze tortury, zawsze pozwoli się potem pocieszyć. Jest taka perwersja w małych dziewczynkach, że zabijają żabkę, by zrobić jej piękny grób. Chłopcy biegną z zabitą żabką na kiju, ich okrucieństwo ma inny kontekst.

Ale zabawy ze Złodziejaszkiem to także terapia.

Nie chcę rozstrzygać, czy to, o czym mówi Ursulka, dzieje się naprawdę, czy tylko w głowach ludzi, którzy wolą zapomnieć o tajemnicy tego domu. Dziecinna zabawa w złodzieja snów jest przecież wyprawą do obszarów wypartych ze świadomości. Dziewczynka wyciąga z innych to, co ukryte najgłębiej, i jest w tym okrutna. I za to właśnie ją lubię. Nie wiem, czy można lubić własną postać, ale Ursulkę wyjątkowo jakoś lubię i rozumiem.

Pierwsze medium dziewczęce pojawiło się w twoim "Absyncie". Tam strumień wydarzeń przepływał przez dojrzewającą dziewczynę.

No, trochę starszą. Dziewczynę, która okres dojrzewania ma już za sobą, a ponieważ wyglądał on tak, a nie inaczej, z dorosłości woli się wycofać w samobójstwo. Potem u jednego z krytyków przeczytałam zarzut, że to sztuka o dziewczyńskich problemach. I pomyślałam sobie, że gdybym opowiedziała analogiczną historię o facecie, który sobie nie radzi, uznano by, że mówię o ważnych sprawach egzystencjalnych. Początkowo główną postacią w "Trash Story" miał być zresztą chłopak, Mały, ale w trakcie pisania okazało się, że to Ursulka popycha do przodu akcję. Trudno, coś mam z tymi dziewczęcymi bohaterkami.

To powiedz od razu o najnowszym swoim ujęciu tematu.

To sztuka "Hymen", napisana dla teatru lalkowego, ale raczej dla dorosłych. Taka podróż młodej dziewczyny, która wchodzi w świat swojej seksualności, swoich fantazji i lęków. Wyrusza w tę podróż na jednorożcu, jak to dziewica. Więcej nie chciałabym zdradzać, na pewno dużo tam fajnych obrazów, działających na wyobraźnię.

Tymczasem "Trash Story" to także oskarżenie wobec świata mężczyzn, bawiących się w wojnę. Łączysz feminizm z pacyfizmem?

To połączenie samo się narzuca, bo kobiety były od wieków łupem wojennym. A te, które uniknęły gwałtu czy śmierci, ponosiły ofiarę czekania i samotności. W pewnym momencie Matka w mojej sztuce mówi nawet, że każda kobieta jest sama, trzeba się do tego przyzwyczaić. W mojej sztuce Kurz, która będzie miała teraz premierę w Narodowym i ma jeszcze rozmaite słabości debiutu, także zderzam kobiecy świat z męskim i podejmuję temat kobiecej obcości, nawet wobec najbliższych: męża czy syna.

W "Trash Story" bardzo mnie poruszyła scena czytania listów: niezależnie od okropności wojny pokazujesz, jak zdegradował się język. Listy spod Stalingradu czy z Auschwitz są jeszcze literackie, te z Iraku dresiarskie i wulgarne.

Listy spod Stalingradu są znane, to mój wybór z pisma "Karta", poskładałam opublikowane fragmenty i zachowałam język. Co śmieszne, język współczesny też jest oryginalny - korzystałam z reportażu Sylwestra Latkowskiego i z internetowych wypowiedzi żołnierzy walczących w Iraku. Natomiast mam wrażenie, że język kobiecy aż tak bardzo się obecnie nie zmienił, nie potrzebuje tej maski wulgaryzmu. Może oczywiście upraszczam.

A skąd tytuł "Trash story"? Miałabyś pomysł na polski odpowiednik?

Mogę powiedzieć, co mną kierowało. "Trash" to jak wiadomo "śmieci", ale także "kicz, szmira". Wyobrażam sobie, że pamięć to taka wielka sieć, którą zarzucamy i wyławiamy odpadki. Im głębiej się zarzuci, tym cięższe śmieci leżą na dnie. I ta sztuka jest pełna takich śmieci: historycznych, rodzinnych, zatajonych. Tak zaśmiecona jest polska pamięć zbiorowa i póki się jej nie wyczyści, przyszłe pokolenia nic na niej nie zbudują. Mój bohater, Mały, próbuje coś takiego robić. A jeśli chodzi o kicz, to przecież tandetny jest tu wątek miłosny. Mnóstwo tam sentymentalizmu, którego się nie wstydzę, użyłam go z premedytacją. Teraz jest taka tendencja, by o poważnych tematach pisać w sposób groteskowy, ale ja wolałam inną nutę, celowo sentymentalną, bliższą właśnie kiczu. A polski tytuł mógłby brzmieć "Gniazdo".

Bo to i rodzina, i bociany w finale...

Ale też syf bocianiego gniazda. Bociany są strasznymi syfiarzami, czego nikt by się nie spodziewał: nasze piękne narodowe ptaki.

Niedawno byłam w Muzeum Powstania Warszawskiego na dyskusji o tym, czy wspólna pamięć polsko-niemiecka jest możliwa. Przyszło może piętnaście osób, z czego byłam najmłodsza na sali, oprócz mnie kilku kombatantów i jakieś dziennikarki. I zrobiło mi się smutno, bo zastanowiłam się, czy ludzi w moim wieku to jeszcze w ogóle obchodzi. Mam rodzinę w Olsztynie, kupiliśmy tam działkę. Na niej akurat nie ma żadnego domu, ale gdyby tak rozkopać ziemię, kto wie... Dla mnie to jest nadal problematyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji