Artykuły

Na Dolnym Śląsku jestem u siebie. Rozmowa z Waldemarem Krzystkiem

- Na Dolnym Śląsku ja po prostu jestem u siebie - więc realizowane tu spektakle są bardziej moje, autentycz­ne i osobiste, choć teksty wyszły spod piór tak różnych autorów - Dorocie Jovance Ćirlić opowiada Waldemar Krzystek.

Wszystkie swoje telewizyjne przedstawienia kręci pan na Dolnym Śląsku. Czy jest w tych stronach coś mitycznego?

Gdyby pejzaże były tu nudne i płaskie, a wybierane do zdjęć ulice, domy i mieszkania - pozbawione duszy, to pewnie już od dawna musiałbym filmy i spektakle robić gdzie indziej. Myślę, że otrzy­małem prezent od losu. Nie byłoby klimatu i nastroju "Śledztwa Stanisława Lema", gdyby nie stary Wrocław i Tadeusz Kosarewicz jako scenograf. Po emi­sji ktoś spytał operatora Krzysztofa Pakulskiego, jakim cudem udało się nam zorganizować zdjęcia w Anglii przy tak nędznym budżecie teatru TV. Podobnie udało się odnaleźć ma­łe, "wiedeńskie" kino w "Miłości na Madagaskarze" Petera Turriniego. Sam autor nas komplementował. A ile straciłaby "Ballada o zabójcach", gdyby nie góra Sobótka dominująca przez cały spektakl nad wy­palonym słońcem pejzażem pustych pól i dróg wokół Wrocławia! Nie miałbym szansy na realizację współczesnej "Wizyty starszej pani", gdy­by nie plenery w miasteczku Chełmsko Śląskie, pol­skim, ale też trochę czeskim i austriackim, biednym i zaniedbanym, a jednocześnie pełnym śla­dów dawnej świetności i piękna. W tej scenerii teatralny moralitet Dürrenmatta mógł zabrzmieć niezwykle realnie, a przez to jeszcze bardziej groźnie.

A "Ballada o Zakaczawiu"?

Praca nad jej telewizyjną wersją była naturalną konsekwencją mo­jej znajomości Legnicy. Po prostu wyszliśmy z kamerą z teatru do miasta. Wiem, jak wyglądały radzieckie mieszkania, znałem komisariat na Zakaczawiu, w kinie "Kolejarz" Cyganie zabierali mi pieniądze, mimo że przemyślnie je chowałem. Żaden szczegół nie był mi obcy, czułem się więc pewnie, wskrzeszając do elektronicznego życia swoją starą Legnicę. Na Dolnym Śląsku ja po prostu jestem u siebie - więc realizowane tu spektakle są bardziej moje, autentycz­ne i osobiste, choć teksty wyszły spod piór tak różnych autorów.

Cóż dopiero, kiedy scenariusz pisze pan sam, jak w przypadku "Małej Moskwy".

Dolny Śląsk jest dla mnie ciągle kopalnią tematów. Wychowałem się w mieszkaniu, w którym do późnych lat sześćdziesiątych woda była "kalt" lub "warm", bo tak było napisane na kranach. Na drzwiach wejściowych wisiała tabliczka "Brief" i polscy listonosze wiedzieli, że tam właśnie mają wrzucać listy. W piwnicach zbombardowanych domów znajdowałem niemieckie płyty, encyklopedie, albumy z rodzinnymi zdjęciami Tak naprawdę szukaliśmy skarbów albo porzuconej przez żołnierzy broni, bo o czym innym mogą w tym wieku marzyć chłopcy? Za to buszowanie w gruzach straszyły nas duchy Niemców. Ge­ne­ralnie dzieliliśmy się na tych, którzy wychodząc z domu, idą "na dwór" i na tych, którzy idą "na pole". Przeważały dzieci z polskich rodzin przesiedlonych do Legnicy z dawnych Kresów. Dla nas wszyscy oni byli "zza Buga" i mylili się z mieszkającymi dwie ulice dalej Ukraińcami oraz Łemkami osiedlonymi w najbliższej wsi. Mój ojciec chrzestny był pół Czechem spod Kołomyi. Piętro niżej pod jego mieszkaniem asymilowali się do życia w socjalistycznej Polsce reemigranci z Francji. Strasznie kłócili się o politykę ze swoimi sąsiadami, emigrantami z Grecji, i wtedy zawsze krzyczeli po francusku. Uwielbiałem to. Tuż obok mieszkała rodzina niemieckiego fachowca niezbędnego dla miasta i dlatego nie wysiedlonego. Nie znosili ich nasi znajomi Żydzi Ale największe emocje towarzyszyły wpatrywaniu się w cywilne osiedla i koszary Armii Radzieckiej, gdzie za potężnymi płotami można było dostrzec mieszkańców większości republik Kraju Rad (Azjaci robili największą furorę). Bardzo szybko zawieraliśmy z nimi znajomości, bo płot to żadna przeszkoda dla chłopaków. Jak na taką Legnicę to był naprawdę niezły zestaw narodowy! Tylu fascynujących opowieści o drogach życia nigdy już później nie słyszałem.

To one inspirują pana jako reżysera i scenarzystę?

Andrzej Wajda powiedział przed laty, że "trzeba robić takie filmy, których nikt inny za nas nie mógłby nigdy zrobić". Mój debiut kinowy "W zawieszeniu" oparty jest na autentycznej historii uciekiniera z sowieckiego łagru, który ukrywał się przez całe lata stalinowskie w piwnicy domu swojej ukochanej (zagrali ich Krystyna Janda i Jerzy Radziwiłowicz). Opowiedziała mi ją córka tego człowieka, ich dom stoi dwie ulice od mojego, a ona chodziła ze mną do liceum. Z Legnicy też pochodzi temat Zwolnionych z życia - opowieść o zmasakrowanym przez pomyłkę bracie opozycyjnego działacza. Na realizację czeka "Mała Moskwa" i największy z moich dolno­śląs­kich projektów, napisany wspólnie z Małgorzatą Kopernik dziesięciogodzinny serial "Dom pod dwoma orłami". Poprzez losy mieszkańców jednej z wrocławskich willi opowiadamy historię trzech narodów - Niemców, Polaków i Ukraińców, od końca pierwszej wojny światowej po wielką powódź 1997 roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji