Świat bez Boga. Rozmowa z Andrzejem Dziurawcem
- Fascynowała mnie i wciąż fascynuje relacja między dobrem a złem. Najczęściej nieostra. Pytanie: ile zła wolno popełnić, by osiągnąć dobro? Nie przekonuje mnie romantycznie piękna wizja diabła Goethego, Bułhakowa. Diabeł to diabeł, zło to zło, wyłącznie zło. Dobro nie ma z takim przeciwnikiem żadnych szans - chyba że przejmie niektóre z jego metod. Gdzie jest granica? - Dorocie Jovance Ćirlić mówi Andrzej Dziurawiec.
Dorota Jovanka Ćirlić: Debiutował pan w czasopiśmie "Poezja". W "Dialogu" drukowaliśmy dwa pańskie scenariusze filmowe, teraz kolej na sztukę. Czy od poezji do dramatu daleka droga?
Andrzej Dziurawiec: Poezja? Stare dzieje. Gdy skończyłem dwadzieścia pięć lat, uznałem, że poeta w tym wieku, a wciąż przed tomikiem, jest żałosny - i napisałem powieść kryminalną. Dziś, wstyd się przyznać, wciąż lubię kilka swoich wierszy. Bo poezja to szkoła posługiwania się słowem. Uczy pokory. I ascezy - zawsze bliżej mi było do wzoru Różewicza niż Miłosza. Chyba też od zawsze przejawiałem patologiczną skłonność do dyskursu - więc do dramaturgii tylko krok. Wykonanie go zajęło mi ćwierć wieku. Po drodze kolejna szkoła: scenariopisarstwo. Scenariusz jest półproduktem, liczy się tylko to, co przekładalne na obraz i dźwięk. Piękne frazy nic nie znaczą, chcesz pogadać, pisz eseje! Wykształcenie odebrałem więc rzetelne, choć trochę to trwało. I tak w pięćdziesiątym roku życia po raz kolejny debiutuję.
Pańscy filmowi bohaterowie zmagali się ze złem. W sztuce "Czekając" mamy już wyłącznie ludzkie hieny.
Fascynowała mnie i wciąż fascynuje relacja między dobrem a złem. Najczęściej nieostra. Pytanie: ile zła wolno popełnić, by osiągnąć dobro? Nie przekonuje mnie romantycznie piękna wizja diabła Goethego, Bułhakowa. Diabeł to diabeł, zło to zło, wyłącznie zło. Dobro nie ma z takim przeciwnikiem żadnych szans - chyba że przejmie niektóre z jego metod. Gdzie jest granica? Od którego momentu anioł staje się po trosze diabłem? W Czekając nie ma miejsca na takie rozważania. To wysnuta z autentycznych zdarzeń opowieść o "banalności zła". W pewien sposób lubię swoich bohaterów, nie potrafię inaczej pisać. Nie usprawiedliwiam ich, są tacy, bo ludzie tacy bywają. Mam wystarczającą wiedzę historyczną, by wiedzieć, że tak było zawsze. Taki drobiazg: aż do końca osiemnastego wieku mieszkańcy wybrzeży cywilizowanej Europy mieli prawo do wszystkiego, co wyrzuciło morze. Łącznie z rozbitkami! Nie jesteśmy świadkami spektakularnej degeneracji człowieczeństwa. Jest gorzej: kilka tysięcy lat cywilizacji niczego nie zmieniło. Nasz wiek sądu nad zbrodniami przeciwko ludzkości, wiek praw człowieka, wolnych mediów, powszechnej edukacji też niewiele osiągnął. Wolni, świadomi swych praw obywatele nadal czekają na poboczu szosy. Jak zawsze.
Czy Beckett jest dla pana punktem odniesienia?
Oczywiście. Beckett to nie tylko didaskalia. Opowiadając o czekaniu, które staje się sensem istnienia, nie sposób uciec od Becketta. Wydaje mi się, że Beckett opowiada o czyśćcu, o kwarantannie: było lepiej, może znów będzie - trzeba czekać. I wierzyć. Mimo wszystko, bo Bóg istnieje. Okrutny, straszny. Dający nadzieję. Cień nadziei... Moja sztuka opowiada o ludziach, którzy odrzucili Boga. Każdego. Nawet te najbardziej zewnętrzne rekwizyty wiary. Oni nie wiedzą, że "jeśli Boga nie ma, to można wszystko". I bez tej wiedzy mogą wszystko. Sztuka opowiada też o samotności; tu Beckett jest mistrzem niedościgłym. Wszystko - ból, upokorzenie - jest lepsze niż samotność. Sartre'owski bon mot "Piekło to inni" jest tyleż błyskotliwy, co pusty. Co nie znaczy, że w stadzie przestajemy być samotni. Nie. Nadal nie rozmawiamy, tylko mówimy. Posługujemy się sztancami językowymi, powielamy słowa, a one nie służą komunikacji. Są dowodem, że istniejemy. No bo jakżeż tak bez mówienia w ogóle? To skąd niby mamy wiedzieć, czy jesteśmy, czy już może całkiem nas nie ma? Skąd mamy to wiedzieć?!