Artykuły

Łódzkie teatry dojrzały do współczesności

W nadchodzącym tygodniu czekają nas dwie premiery najnowszych dramatów, kilkanaście dni później kolejna. Chce się zawołać: nareszcie. Bo gdy w reprezentatywnych dla polskiego teatru ośrodkach afisze pełne były współczesnej polskiej dramaturgii, w Łodzi albo nalewano z "Rozbitych dzbanów", albo wystawiano irlandzkie dramaciki z metką "Made in China" - pisze Michał Lenarciński w Dzieninku Łódzkim.

Z drugiej strony, oddając się lekturze polskich sztuk współczesnych, można starać się zrozumieć dyrektorów, którzy z obawami myślą o ich wystawianiu. Bo choć autorzy mnożą się jak w wylęgarni i tekstów nie brakuje, zupełnie inną sprawą jest ich jakość.

Teatr im. Jaracza sięga po "Szwaczki" [na zdjęciu] Pawła Sali. Dramat, którego realistyczna akcja (z elementami metafizyki) toczy się w szwalni, przez jednych jest akceptowany, inni nazywają rzecz grafomanią wypełnioną intelektualną pustką.

- To dobry i ważny współczesny tekst - mówi Waldemar Zawodziński, dyrektor artystyczny Teatru im. Jaracza w Łodzi. - Z jednej strony pokazuje sytuację psychologiczno-społeczną, z drugiej tworzy metaforę.

Wystawienie "Szwaczek" w Łodzi Zawodziński rozpatruje w kategoriach powinności. - W Łodzi jest wielkie bezrobocie, bieda, coraz trudniej żyć, wokół znikome perspektywy: to miasto zdewastowane, w którym ludzie żyją z przyzwyczajenia. Może ten dramat pozwoli na refleksję, pomoże otrząsnąć się.

"Szwaczki" zobaczymy w Łodzi w znakomitej obsadzie, w przedstawieniu reżyserowanym przez Ireneusza Janiszewskiego zagrają: Barbara Marszałek, Matylda Paszczenko, Róża Czaplewska i Kamil Maćkowiak. Dramat Pawła Sali wystawiany wcześniej przez Teatr Śląski w Katowicach, w reżyserii Andrzeja Celińskiego nie miał najlepszych recenzji.

Pięć, które wstrząsnęły...

Łukasz Drewniak, opiniotwórczy krytyk teatralny, pisząc o "pięciu sztukach, które wstrząsnęły Polską" (powstałych po 1989 roku) wymienia inny tekst Sali - "Od dziś będziemy dobrzy". Akcja tego dramatu, który we Wrocławiu zrealizował Łukasz Kos, toczy się w zakładzie poprawczym ojców franciszkanów, w którym zakonnicy próbują resocjalizować młodych zabójców i złodziei. Czy "Szwaczki" będą tą szóstą sztuką? Przekonamy się niebawem: premiera 18 listopada.

Do piątki "wstrząsających" należy "Młoda śmierć" nieżyjącego już Grzegorza Nawrockiego. Autor zaszokował tym dramatem, będącym rodzimą odpowiedzią na nowy brutalizm. Nawrocki chciał odkryć tajemnice młodocianych zabójców. Wstrząs, jakiego doznawali widzowie, polegał na tym, że nie było odpowiedzi. "Młoda śmierć" nie trafiła do Łodzi, wystawiana z powodzeniem w Szczecinie (reż. Anna Augustynowicz), Legnicy i Kaliszu.

Zdaniem Łukasza Drewniaka wystawienie dziś "Młodej śmierci" mogłoby się skończyć dla odważnego teatru niewesoło. - Donosiciele napisaliby protest, gdzie trzeba, a prokuratorzy IV RP ciągaliby reżysera i aktorów po sądach - uważa krytyk.

Inną, umieszczoną w "kanonie pięciu" sztukę widziało w Łodzi kilkuset widzów podczas Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Mowa o "Made in Poland" Przemysława Wojcieszka, w której autor opisuje zło i zwątpienie wynikające z beznadziei, niemożności znalezienia, a nawet określenia sensu życia. W "Pielgrzymach" Marka Pruchniewskiego zamiast metafizyki i żarliwej wiary pielgrzymujących z wycieczką po europejskich sanktuariach, mamy portret narodowych przywar i grzeszków. Po tekst sięgnął teatr w Legnicy (reż. Paweł Kamza) i Teatr Telewizji (świetna realizacja Macieja Dejczera).

Piątki dopełnia "Kąpielisko Ostrów" Pawła Huelle - podszyta Czechowem opowieść o skłóconej rodzinie naradzającej się w kwestii przyszłości rodowego majątku. "Kąpielisko..." grał Teatr Osterwy w Lublinie i Teatr Telewizji (w reż. Macieja Englerta).

... i inne wstrząsające

Do piątki Drewniaka można naturalnie dopisywać następne sztuki. Brakuje w niej bowiem - moim zdaniem - jednego z ważniejszych dramaturgów młodego pokolenia - Michała Walczaka: twórcy "Piaskownicy" i "Podróży do wnętrza pokoju". Bohaterowie najnowszej sztuki pt. "Kac" próbują odnaleźć siebie prawdziwych w zderzeniu z własnymi wyobrażeniami. Przedstawienie, którego premierę zapowiedziano na najbliższy poniedziałek, reżyseruje autor, wystąpią m. in. Monika Buchowiec, Katarzyna Cynke, Mariusz Ostrowski, Ksawery Szlenkier.

- To jest eksperyment - mówi Jerzy Zelnik, dyrektor artystyczny Teatru Nowego. - Sztukę pana Walczaka znam w zarysach, ona powstaje podczas prób, wiele tam improwizacji. Walczak pisze specjalnie dla naszych aktorów, a oni świetnie się z nim czują; myślę, że to był dobry pomysł.

Dramaturg Masłowska

Na uwagę z pewnością zasługuje także świetnie przez młodą publiczność przyjęty "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" - dość chropawy, ale ważny tekst Wojcieszka, opisujący fobie, uprzedzenia i niedojrzałość emocjonalną nasto- i dwudziestokilkulatków. Coraz bardziej istotną pozycję w teatrze zaczyna zajmować laureatka tegorocznej nagrody "Nike" - Dorota Masłowska. Pierwszy raz jej nazwisko na afiszu pojawiło się w Łodzi: Łukasz Kos w Teatrze Studyjnym zrealizował świetny spektakl na podstawie własnej adaptacji "Pawia królowej". Lektura powieści napisanej w hiphopowym stylu do najłatwiejszych nie należy, ale adaptacja Kosa znakomicie wydobywa to, co Masłowska ubiera w oryginalną formę. I uczytelnia tekst, pokazując niewesołe konstatacje autorki o masowej kulturze i jej twórcach.

Jak będzie z jej dramaturgicznym debiutem? Okaże się już za kilkanaście dni: warszawski TR przygotowuje (w reżyserii Wojcieszka) "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" - komedię o uleganiu serialowej fikcji, czerpaniu wzorców z telenoweli, dążeniu do utopijnej krainy zaludnionej przez plastikowe piękności i bohaterskich herosów.

Masłowskiej w łódzkim "Nowym" z pewnością nie zobaczymy.

- Oglądałem "Pawia królowej" i nie jestem wielbicielem tej literatury - mówi Zelnik. - Nie jestem też entuzjastycznie nastawiony do polskiej dramaturgii, a bardzo bym chciał grać przede wszystkim repertuar polski i środkowoeuropejski.

Z polską dramaturgią, zdaniem Zelnika, nie jest najlepiej. I można się z tym zgodzić. Z drugiej jednak strony mamy takie nazwiska (i dobre literackie utwory), jak Tadeusz Słobodzianek, Ingmar Villqist, Anna Burzyńska oraz twórców znanych, choć pisanie nie jest ich zawodem: Tomasz Man, Krzysztof Bizio, Marek Modzelewski. W Łodzi jak dotąd nie grano niczego Burzyńskiej (Teatr Telewizji pokazał świetną realizację "Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę" Macieja Dejczera) i Modzelewskiego, ale już niebawem to się zmieni. Do współpracy z Teatrem Powszechnym zaprosiła autora i radiologa zarazem dyrektor naczelna - Ewa Pilawska, która zapowiada "Imieniny".

- To interesująca komedia społeczna z ciekawym rysem psychologicznym bohaterów - mówi Pilawska. - Cieszę się, że w Powszechnym pojawi się reprezentant współczesnej polskiej dramaturgii, szczególnie że komedia nadal nie jest gatunkiem często podejmowanym przez polskich dramatopisarzy.

Realizacja "Imienin" zapowiada się bardzo ciekawie także ze względu na planowany tryb pracy. - Tekst traktujemy tu jako materiał elastyczny, pan Modzelewski, który będzie obecny na próbach, jest otwarty na możliwość zmian wynikających z potrzeb sceny; to daje duże możliwości wspólnej interpretacyjnej pracy nad dramatem - uzupełnia Pilawska.

Głód komediowy być może zaspokoi konkurs na komedię, jaki niedawno Teatr Powszechny w Łodzi ogłosił. O poziomie przekonamy się, gdy konkursowe jury wybierze najlepszy tekst, a "Powszechny" wystawi sztukę laureata. Ale na to przyjdzie poczekać przynajmniej rok, który umilać będzie "Testosteron" Andrzeja Saramonowicza, obecny w repertuarze teatru od dwóch sezonów. Swoją drogą ciekawe, czy film, którego premiera zapowiadana jest na zimę, odbierze teatrowi widzów, czy przeciwnie, stanie się reklamą zachęcającą do wizyty w teatrze?

W oczekiwaniu

Trzy realizacje polskich sztuk współczesnych to niewiele jak na miasto, w którym działają cztery teatry (na ośmiu scenach). Ale może w trakcie sezonu coś ciekawego, mówiąc kolokwialnie, "dobije". Bo wielu ciekawych tekstów nie mieliśmy okazji w Łodzi zobaczyć. Żaden teatr nie sięgnął po Wojcieszka, z ciekawego dorobku Modzelewskiego na afisz trafi jedynie jego komedia (a "Koronacja", a "Dotyk"?). Nieobecny jest Słobodzianek: choć jego "Sen pluskwy" i "Proroka Ilię" wystawiał "Nowy", to dramatu "Merlin" nie znamy. Zamilkł Villqist, Bizio jest nierówny, o Manie jakoś też cicho. Ale przecież jest jeszcze Tadeusz Bradecki (szkoda, że Łódź nie pokazała jego "W piaskownicy") i tuz nad tuzy - Tadeusz Różewicz. Tydzień temu Teatr Miejski w Gliwicach przygotował Mistrzowi jubileusz 85-lecia i wystawił dwie jednoaktówki wybitnego poety i dramaturga: "Dzidzibobo, czyli miłość romantyczna czeka już pod drzwiami" oraz "Czego ubywa, czego przybywa".

- Różewicz jest niezmiennie aktualny, uniwersalność jego twórczości sprawia, że jest czytelna w każdym kontekście - mówi Krzysztof Piotrowski, szef artystyczny Dni Różewicza w Gliwicach.

I jest też, a może przede wszystkim, Sławomir Mrożek. Kłopot z nim największy: wciąż milczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji