Artykuły

Ach, ta cioteczka Juliasiewiczowa!

Nadal twierdzę, że blisko 90 lat życia powoduje zmiany niemal nieodwracalne. Jeśli nie w samym organizmie, to w jego ocenie. Podtrzymuję więc opinię, że dzisiejsze spojrzenie na starszą, by nie rzec wiekową, panią Dulską jest inne niż w roku jej urodzenia. Chociaż, może właśnie jest bliższe intencjom jej twórczyni, która m.in. tak oto pisała w jednym z listów do jednego ze swych mężów: "Heller przeczytał sztuką i zawołał Makuszyńskiego, Cepnika i innych, aby czytali. Wszyscy się pokładali ze śmiechu i dziwią się, skąd ja ten humor wzięłam". Albo też: "() wszyscy mówią, że to będzie jeden ryk w teatrze i że aktorzy nie będą mogli mówić ()". Sama aktorka zresztą określa tylko co napisany dramat jako "tragifarsę" i mniemać należy, że "Moralność pani Dulskiej" melodramatem stawać się zaczęła dużo później.

Zaryzykować można twierdzenie, że ta tragifarsa była małą, (a może bardzo dużą?) prywatną zemstą żyjącej w ciągłej atmosferze skandalu Zapolskiej na otaczających ją bigotach, hipokrytach, kołtunach. Sądzę także, że takie właśnie odczytywanie tego dramatu, nie traci na aktualności, gdyż - o ile dysonanse społeczne w dzisiejszych czasach nieco się zatarły, o tyle kołtunów ci nie brak u nas. Bo i dzisiejszy kawaler "z dyplomem" na pewno nie weźmie za żonę garkotłuka i analfabetki, choć nie kryjmy - chętnie jeśli się da, to ją skubnie. Ale też nie lubi skandalu.

Tak, zmieniła się optyka widzenia tych spraw albo też przeszła taką ewolucję, w ciągu blisko 90 lat, że wróciła do pierwotnego zamysłu autorki - do tragifarsy właśnie. A w każdym razie tak dla dramatu byłoby lepiej, gdyż o ile Zapolska nie zawarła tu prawd uniwersalnych, ponadczasowych, o tyle jedno w Dulskiej jest niezaprzeczalnie trwałe - ironia i śmiech.

"Moralność pani Dulskiej" była jednym z pierwszych przedstawień w wyzwolonym Lublinie. Przez minione 50 lat nieraz ten babon o lwowsko-krakowskiej proweniencji był główną postacią na scenie Teatru im. Osterwy. Teraz, niemal w 50 lat po pierwszej powojennej realizacji, znów mamy okazję ją oglądać.

Trzeba od razu powiedzieć, że ten spektakl został zdominowany nie przez panią Dulską, a przez ciotkę Juliasiewiczową. To znakomita rola Anny Świetlickiej, zagrana przez nią tak, że wyraźnie wysuwa się na plan pierwszy. Jest dostatecznie cyniczna, zepsuta, w pewien wulgarny sposób ciągle ponętna, aż doprawdy zdziwić się można, że - nie mniej zepsuty Zbyszko zarzucając ciotce nadmierną ilość "tynku" wybiera tak mało pociągającą kuchtę. Oby Anna Świetlicka tylko nie przerysowała tej roli, oby utrzymała minoderię w takich granicach, jakie zakreśla jej podwójna moralność mieszczańskiej kokotki. Jeżeli tak nadal będzie, duże brawa!

Bardzo przekonująco grają obydwie dziewczyny. Hesia to już mała Dulska, krew z krwi, charakterek nawet lepszy niż mamci. Bo u starej wynikać on może z wielu egzystencjalnych przyczyn, u małej z wyjątkowo pojętnego rozumku. Choć można już dziś powiedzieć, że Hesia nie mniej odziedziczy po swojej niemoralnej cioteczce. "Lubelska" Hesia wyposażona została przez Alinę Kołodziej w dostateczną ilość sprytu, złośliwości, umie już pięknie donosić albo nie zauważać czegoś, co nie jest jej na rękę. Jej dojrzewający seksualizm dławi się w dziewczęcym gorsecie. Wkrótce zapewne go zrzuci i to dopiero będzie pokolenie Dulskich!

Jolanta Rychłowska zaprezentowała Melę bardzo kontrastującą z całą rodziną i tak być powinno. Biedny, samotny kurczak, zagubiony, zahukany - nawet nie tyle przez starszą mamcię, ile wpędzany w kompleksy przez ekspansywną siostrzyczkę. Mela przeżywająca dramat nieuświadomienia, braku miłości, zrozumienia. Doprawdy, to nie jej wina, że w końcowej scenie reżyser kazał jej odgrywać "Krzyk" Muncha. Dramatyczna edukacja tego dziecka nie usprawiedliwiała aż tak nachalnej symboliki. Życie potoczy się dalej, bez względu na to, czy Hesia zostanie kolejnym kołtunem czy wyemancypowaną feministką. Została na niej popełniona zbrodnia? Tak, na jej moralnej czystości. Aż tyle lub tylko tyle. I Rychłowska pięknie to zagrała bez pomocy Muncha, który miał tyle wspólnego z dulszczyzną, że żył w epoce Zapolskiej.

Zbyszko - Zbigniew Pudzianowski, niestety nie "utrzymuje" się na przestrzeni trzech aktów. Niechże się ostatecznie zdecyduje - czy jest birbantem i zblazowanym nicponiem czy sfrustrowanym inteligentem, z całą świadomością buntującym się przeciw rodzinnej atmosferze; Trudno uwierzyć w jego uczucie do tak nieefektownego garkotłuka, gdyż ani dla dandysa, ani dla faceta niegłupiego, Hanka pociągająca nie była. W każdym razie, Zbyszko, który tu akurat podobał się aktorsko, nie opowiedział się wyraźnie za którąś z tych opcji.

Niepotrzebnie w tym spektaklu Hanka usiłowała co jakiś czas być a to frywolną, a to zakochaną, romantyczną dzieweczką. Raz roztkliwiać się nad płową główką panicza i padać mu do nóg, raz straszyć śmiercią. Nic z tych rzeczy. Hanka powinna nie mieć złudzeń co do mariażu i utrzymać się w konwencji wyłącznie skrzywdzonej służącej, a nie mieć pretensji do partnerstwa.

Niestety, także nierówna była gra pani Dulskiej. Najbardziej przekonująca w II akcie. I jeszcze w trzecim, gdy przygaszona spełnia rozkazy Juliasiewiczowej. Niestety, od czasu do czasu rola Dulskiej przechylała się to ku grotesce, to ku melodramatowi, choć doprawdy niepotrzebnie. Nie wolno też wywrzaskując na całą familię, od pierwszej sceny robić tego automatycznie i na jednej nucie. W sumie, panią Dulską przysłoniła Juliasiewiczowa, zepchnęła ją na dalszy plan, choć może to tylko premierowa trema, gdyż i w grze Jadwigi Jarmułówny były momenty znakomite. I to akurat nie te, kiedy wrzeszczała!

Wreszcie wypada nagrodzić brawami pana Dulskiego - Piotra Wysockiego. Felicjan - ofiara żonusi, ślimak we własnej skorupie, wypowiedział się w kwestii zasadniczej bardzo dobrze. Barbara Wronowska jako Tadrachowa jest, niestety, bardzo mało chłopska i wiejska. Szkoda, ale to chyba nie jest rola dla jej emploi.

Muzyka - trafiona tam, gdzie podkreślała nastrój farsy, niepotrzebna w momentach, kiedy jak u Hitchcocka zwiastowała zbliżające się napięcie, którego - nie było.

Godna uwagi scenografia Lucji Kossakowskiej; plusze, kurze, frędzle, a całość zawieszona w myszowatej szarości, jaką w istocie było życie Dulskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji