Artykuły

Seks, prochy, punk'n'roll

Na ekranie komputera z ciemności wyłaniają się rzędy foteli. Zgiełk w głośnikach. Przebijają się pojedyncze zdania. Pomruki. Chichoty. Słychać dudniący głos prowadzącego audycję. Relacjonuje wydarzenia Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. - Za premiera Tuska wszystko bym oddał! - wykrzykuje niezidentyfikowany entuzjasta w sondzie ulicznej.

"Dwudziesta zero cztery. Tu akademickie Radio LUZ" - zapowiedź w głośnikach ucina wrzawę. "Ze sceny Wrocławskiego Teatru Współczesnego zaczynamy transmisję Radia Armageddon" - precyzuje. Widownia cichnie. Na proscenium cztery mikrofony. Obok każdego taboret. Więc coś w rodzaju stand-upu albo pielgrzymkowego konfesjonału. Za mikrofonami aktorzy, bo to słuchowisko transmitowane live - zapowiadał afisz z trupią czaszką na www.radioluz.pwr.wroc.pl.

Streaming ok, ale ekran nieco przeszkadza. Chciałoby się po prostu słuchać, bo to gatunek radiowy najbardziej klasyczny z klasycznych, lecz co chwila mimowolnie wlepiam oczy w granatowo-czerwony, mocno spikselizowany obraz, skoro żyjemy w dyktaturze kadrów. Więc zamykam oczy, otwieram. Zamykam, otwieram. To, co widzę, trochę śmieszy. Ciągnącego narrację Szymona gra kobieta, zatem od razu ironiczne skojarzenie ze studiem dubbingowym, w którym aktorki popiskują dla animowanych postaci.

Tu animków nie ma, choć jest fantom Cypriana, guru zbuntowanego pokolenia i lider ostro grającego zespołu licealistów. "Chciałem mieć zespół o nazwie Radio Armageddon" - wyznaje Gnat, jeden z muzykantów. Cyprian - cynik i mentor grupy - pomysł zaakceptował. Tak zostało. Z lawy słów dość prędko orientujemy się, że wszyscy urodzili się w 1989 roku. Nadzieja, Szymek, Gnat i Cyprian. Któregoś dnia najważniejsza postać znikła bez śladu. Niczym bohaterowie cyberpunkowych anime.

Ekran swoje: jesteśmy w teatrze. Stare konie podgrywają nastolatków. Gestem. Językiem. Kostiumem. Tekst aktorów nie wspiera w tym przeistoczeniu. Paplają i przeklinają papierem. Niewiele głębi, ot, Ten obcy zmiksowany z "Ósmym dniem tygodnia", tylko pół wieku później. Wszyscy szukają Cypriana i nagrań, które miały być detonatorem systemu. System jest bliżej nieokreślony. Kostiumy na scenie sugerują hipsteryzm, scenariusz i gesty raczej postpunkowe, klimaty no future skrzyżowane z okultyzmem. Prawie widać ducha Cypriana. "W gruncie rzeczy idzie o to, by napierdalać na instrumentach" - słyszymy - "żeby zagłuszyć pustkę świata".

Intryga z początku wciąga. Cyprian przepadł. Nagrania grupy także. To niemal kosmiczna katastrofa. Możliwe są trzy warianty zdarzeń: Cypriana zabiła policja, popełnił samobójstwo, zaginął bez wieści. Ktoś namalował srebrną czaszkę na drzewie - z iksami w oczodołach, symbol grupy. "Czaszka patrzy na mnie tymi dwoma iksami Cypriana" - intonuje Szymon. Narrator i - z minuty na minutę coraz wyraźniejszy - główny bohater. Strażnik dziedzictwa zespołu i inicjator kultu.

Słuchamy dość kliszowatej historii ludzi Radia Armageddon. Licealiści zamieszali w swojej społeczności, lecz ani w ich biogramach, ani w historii społecznej nie spotykamy niczego, co burzyłoby krew. Bunt przeciw rodzicom i nauczycielom. Pierwsze miłości. Sprzysiężenie nastolatków. Prochy, fajki. Marzenie o karierze muzycznej. Zadyma z policją. To, co Dezerter, Lady Pank czy Perfect załatwiali w dwóch, trzech piosenkach, tu brzmi przez bite półtorej godziny.

Tematy niby-pokoleniowe wspiera obsesyjna metaforyka: śmierć i rak. Ciągle tu - w opowieściach dzieciaków - ktoś lub coś kona, coś lub kogoś toczy rak. Rzeczywisty i mniemany. Co chwilę odbieramy porównania ludzi i zdarzeń do stanu rozpadu i gnicia. Jakub Żulczyk dynamicznie mnoży inwektywy pod adresem życia i postaci. Aktorzy podtrzymują te zarzuty. Matka Cypriana staje przed mikrofonem w czymś co - na ekranie komputera - wygląda jak pogrzebowy wieniec włożony na głowę. Dulle Griet? Demeter? Maryla Rodowicz naszej epoki?

"Musisz się kurwa rozpłakać!" - ucina Nadzieja, dziewczyna Cypriana, jej trzy po trzy o miłości syna. "Oczywiście, że go kurwa tu nie ma!" - utrwala. "Nadziejko, to jest zły język" - nieśmiało protestuje matka. Równie ambitnie rozmawia z dzieciakami szkolna polonistka. Każdą z takich kurew i pierdoleń komentuje słodko: "Słyszałam, słyszałam!". Aż iskry lecą ze sceny po innych, równie błyskotliwych dialogach.

Gombrowicz z Pimką poszliby na wódkę, zachwyceni życiowymi sentencjami w stylu "On wygląda jak żebrak i reklama ciuchów Diesla jednocześnie". Albo rozbawieni uszczypliwością Gnata wobec kultury systemu: "Słuchaliśmy tego starego bladego faceta, jak on się nazywa, Dawid Bowie". Zapamiętałem jeszcze refleksję "Wszyscy strasznie się śpieszą, żeby być jacyś" i wręcz wstrząsające moim światopoglądem: "Zawsze jest jakieś teraz".

Popfilozofia to jednak furda. Potem i przedtem, w trakcie i na finał inscenizacji Tomasza Hynka słuchaliśmy minikoncertów. I tu dopiero trafiły się perełki godnych epoki blogów. Moralizujące w antraktach zespoły nuciły bowiem: "Wszystkie twoje zdjęcia / poszły się jebać / może ktoś mi odda memory stick". Albo "Nieśmiało stawiam pierwszy krok / przed siebie / nie pytaj dokąd / bo nie wiem, bo nie wiem". Były też obrazoburcze wyznania tłustego babska - karykatury Lady Gaga być może - w stylu "Nie modlę się do Pana / nie padam na kolana", przyjęte owacyjnie przez publiczność.

Były wreszcie próbki white power w stylu: "W nas jest siła / w nas jest płomień / jeśli zgaśnie / będzie koniec" oraz transcendentalny refren: "Od kilku tysięcy lat / rozpierdalamy ten świat". "Wyglądała tak pięknie, że chciało mi się rzygać" - powiada w pewnej chwili Szymon o byłej partnerce Cypriana. Jak się dłużej zastanowić nad tekstem Żulczyka, to mnie też. Tylko powodem nie byłby zachwyt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji