Artykuły

Mezzosopran bez koturnów

W nowej, multimedialnej wersji "Carmen" Bizeta MAŁGORZATA WALEWSKA zaśpiewa partię pięknej Cyganki.

Krytycy podziwiają jej nadludzką siłę dramatyczną i nieziemski głos. Męska zaś część widowni docenia również jej seksapil.

W spodniach bojówkach i koszulce w militarny deseń wygląda raczej jak rockmenka, a nie jak śpiewaczka operowa. Jej życie przypomina historię filmową, pełną przygód, zwrotów akcji i spektakularnych wydarzeń. Śpiewa na największych scenach. - Właśnie podpisałam kontrakt na przyszły sezon z Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Zadebiutuję rolą Dalili u boku Jose Cury - obwieszcza triumfalnie Małgorzata Walewska (na zdjęciu), najlepsza polska mezzosopranistka. Dotąd tylko dwie polskie śpiewaczki mogły pochwalić się takim angażem: Marcelina Sembrich-Kochańska pod koniec XIX wieku i Teresa Żylis-Gara w latach 60. i 70. XX wieku".

Walewska, z którą rozmawiam w barku warszawskiego Teatru Wielkiego, ze smakiem zajada się pączkami. - Jestem pies na słodycze. Ale muszę się wziąć za siebie. Przecież Carmen nie może być taka gruba - mówi i chwyta się wymownie za biodra. Po chwili dodaje: - Przede mną wielkie wyzwanie. Carmen to gigantyczne przedsięwzięcie multimedialne. Do niedawna takie spektakle były w Polsce zarezerwowane dla koncertów gwiazd muzyki pop.

Jednym z ważniejszych elementów multimedialnej inscenizacji będzie film. Wyświetlany na potężnych telebimach uzupełni scenografię. Dzięki niemu będziemy mogli śledzić akcję opery, dziejącą się w tym samym czasie w różnych miejscach. Zdjęcia do filmu, w którym zagrają wszyscy soliści z Carmen, ruszają w sierpniu w Madrycie. Premierę spektaklu przewidziano na 17 listopada na warszawskim Torwarze.

- A potem ruszamy na podbój Europy - śmieje się Walewska. Opera wystawiana będzie w wielkich halach widowiskowych, na początek w Pradze, a potem w Niemczech i Szwajcarii. Na próby sceniczne Walewska przyleci z Nowego Jorku dwa dni przed premierą. - To moja szósta Carmen w życiu, więc rolę znam doskonale - mówi.

Pierwszy raz zaśpiewała partię niesfornej, kochliwej i bezkompromisowej Cyganki w 1995 roku wglośnej inscenizacji Lecha Majewskiego w Teatrze Wielkim. Potem były spektakle m.in. w Operze Wiedeńskiej, w antycznym teatrze Herodosa u stóp Akropolu i Hadze. - Zwykle dwa dni wystarczają na odnalezienie się w koncepcji reżysera - zdradza tajniki operowej kuchni. Widząc moje zdziwienie, wyjaśnia: - Gram ponad pięćdziesiąt spektakli rocznie, w tym kilka premier. Znam na pamięć 22 główne role i 13 oratoryjnych. Głównie odcinam kupony od tego, co już umiem.

Przyznaje, że lubi próby, bo po nich pewniej się czuje podczas spektaklu. Ale zdarza. się, że rano dostaje telefon (ostatnio z Berlina) i wieczorem jest już na scenie Deutscher Opera. - Mam chwilę, żeby dowiedzieć się od reżysera, w którym kierunku mam biec, z której strony wychodzić i gdzie patrzeć - tłumaczy. Ale zdarza się, że wynik tych pospiesznych przygotowań jest zabawny.

- Moi partnerzy sceniczni spodziewają się filigranowej kobietki, a spotykają dość potężną babkę - opowiada Walewska. Bywa, że jej kochankiem, mężem, miłością życia jest śpiewak o głowę od niej niższy.

I choć w operze to nie wygląd artysty jest najważniejszy, to jednak od kilku lat reżyserzy spektakli zwracają również uwagę, czy warunki fizyczne solistów pasują do siebie. Aby zaoszczędzić widzom humorystycznych sytuacji, Małgorzata Walewska kolekcjonuje tenorów, a reżyserzy chętnie słuchająjej sugestii.

- W Carmen zaśpiewam z włoskim przystojniakiem i wspaniałym tenorem - Marcello Bedonim. Figuruje w moim katalogu na pierwszym miejscu. Damska część publiczności powinna wziąć na Torwar lornetki i podziwiać jego urodę - mówi z błyskiem w oku.

My sugerujemy, by męska część widowni również wzięła lornetki, bo Walewska to kobieta, której warto się dokładniej przyjrzeć. - Ona ma nadludzką, dramatyczno-ekspresyjną siłę. Swoją osobowością i głosem nadaje każdej postaci bardzo wyraźne cechy, a w większości przypadków i ogromny seksapil - napisał w tym roku opolskiej śpiewaczce prestiżowy European Voice. Większą część roku artystka spędza zagranicą. Śpiewa w 10 językach, w tym po grecku i węgiersku. Biegle mówi w pięciu. Nie ukrywa, że jest pracoholiczką. I to do tego stopnia, że zdecydowała się wziąć udział w konkursie, będąc w ósmym miesiącu ciąży.

- Tb było 10 lat temu w Filadelfii. Trochę się bałam, że urodzę na scenie. Ale wszystko się dobrze skończyło i Alicja przyszła na świat w Warszawie - wspomina. Już wtedy artystka jechała coraz bardziej rozpędzonym pociągiem z napisem: sława i kariera.

Jeszcze podczas studiów w warszawskiej Akademii Muzycznej w 1992 roku zdobyła nagrody, o jakich marzą młodzi śpiewacy, m.in. I nagrodę na Międzynarodowym Konkursie im. A. Krausa w Las Palmas, została finalistką konkursów Belvedere w Wiedniu i Pavarottiego w Filadelfii. Podpisała kontrakt z Operą Wiedeńską. - Zanim zdążyłam o czymś pomarzyć, to już się spełniało. I tak jest do dzisiaj - mówi.

Ale nie zawsze szło tak gładko. Przyznaje, że chciała śpiewać, odkąd pamięta, ale dopiero mając w ręku maturę, zdecydowała się potraktować poważnie dziecięcą pasję.

- Rodzice byli przekonani, że wybiorę jakiś ścisły kierunek - wspomina. A ona złożyła papiery do Akademii Muzycznej. I oblała.

Ale nie dała za wygraną. Postanowiła się dokształcić w średniej szkole muzycznej. - Tam po pierwszym roku ciężkich zmagań trafiłam do prof. Słonickiej. Ona zrewidowała moje pojęcie o śpiewie, twierdząc, że słowik ze mnie drewniany. I tak zostałam mezzospranem - opowiada. Z wykształceniem podwójnym średnim - opowiada. Z takimi papierami i, jak się okazało, wielkimi możliwościami wokalnymi przyjęto ją na studia muzyczne. Już na III roku (1991) zadebiutowała w Teatrze Wielkim, a potem przyszła fala nagród i propozycji.

Nie należy do artystek, które lubią wspominać nawet największe sukcesy. Patrzy w przyszłość i przyznaje, że podniecają ją nowości, wykraczające poza świat operowych koturnów. Lada chwila ukaże się płyta Panta rhei z muzyką ambient, na której jej glos wykorzystany jest jako tło bądź zastępuje instrumenty. Dziś jest dumna ze swojego pierwszego w Polsce interaktywnego teledysku WEBEO Someday on the Misty Island. Na przykład klikając na dziewczynę ubraną w bojówki i koszulkę w militarny deseń, usłyszymy w wykonaniu Walewskiej arię złej księżniczki Amneris z Aidy Verdiego, dowiemy się, o co chodzi w operze i kim jest główna bohaterka. Klip zajmuje jedno z pierwszych miejsc rankingów internetowych. Co nie dziwi licznych rzesz fanów naszej supermezzosopranistki

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji