Artykuły

Ćwiczenia z sieroctwa

Jedną z najbardziej poruszających scen "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli jest fragment drugiej części filmu: na nowojorskim wybrzeżu kłębią się imigranci, którzy właśnie przybyli w poszukiwaniu lepszego życia. W tle majaczy Statua Wolności. Tłum ludzi biednie ubranych, często na granicy wyczerpania, zarówno fizycznego, jak i psychicznego, czeka na wyrok: zostaną przyjęci - lub nie. Dotarli do Ziemi Obiecanej, kraju, w którym ich los może się odmienić.

W tym tłumie sporo jest dzieci. Niektóre z nich straciły rodziców podczas długiej morskiej podróży - niedożywieni, często chorzy, zmarli na statku. Dzieło Coppoli nie podejmuje tego wątku, ale wiemy, co potem działo się z takimi dziećmi. Najpierw błąkały się po ulicach Nowego Jorku, żebrały, kradły, umierały z głodu. W Stanach Zjednoczonych, kraju pragmatycznym, szybko znaleziono odpowiednie rozwiązanie: od 1854 roku Children's Aid Society i inne organizacje charytatywne wysyłały osierocone lub porzucone dzieci w głąb kraju. Pociągi sierot (the ophran trains) przybywały do miast i miasteczek; w dużych salach - kościele, ratuszu czy teatrze - wystawiano sieroty na widok publiczny. Mieszkańcy mogli wybierać, które z dzieci chcą zaadoptować. Rzecz jasna, wiele z nich trafiło do porządnych rodzin, część jednak była wykorzystywana do niewolniczej pracy, maltretowana, molestowana seksualnie. O dzieci z pociągów sierot nikt przecież się nie upominał. "Amerykański eksperyment" prowadzony był do 1929 roku, czasu Wielkiego Kryzysu. W Kansas powstał The National Orphan Train Complex; w ciągu kilkudziesięciu lat na Zachód wysłano ponad 150 tysięcy dzieci.

"Chór sierot" Teatru KTO to, jak zapowiadają twórcy, "seans teatralny z orkiestrą, sopranem solo i aktorami". Na stronie internetowej Teatru czytamy też, że to "przedstawienie bez tekstu", inspirowane powieścią "Bławatki" Guy Croussy'ego. Jako motta znajdujemy trzy cytaty: z "Księgi Wyjścia" ("Żadnej wdowy ani sieroty trapić nie będziecie"), fragment anonimowej pieśni boliwijskiej ("Ból ostry jak nóż/ jajnik mi rozcina/ będę miała już/ mego skurwysyna") oraz hasło ze "Słownika języka polskiego"("Sierota - dziecko pozbawione normalnego środowiska rodzinnego [np. na skutek śmierci jednego lub dwojga rodziców]; także człowiek osamotniony, opuszczony").

Co wynika z tych zapowiedzi dla samego trwającego 52 minuty i 35 sekund "seansu"? Niestety, niewiele. Znam powieść Croussy'ego, wydaną w Polsce w 1978 roku, traktującą o sierotach w powojennej Francji. Znam "III Symfonię" Henryka Mikołaja Góreckiego, dzieło stworzone w latach 70., docenione po latach. Zresztą czas przedstawienia wynika wprost z czasu wykonania najbardziej znanego utworu kompozytora, czego można się domyślić już przy czytaniu teatralnych zapowiedzi. Ale doprawdy trudno mi powiązać wszystkie te inspiracje, dostrzec ich wpływ na spektakl. Bo to jednak spektakl, nie seans - widz jest tylko obserwatorem, i to obserwatorem dalekim, niezaangażowanym, a nawet obojętnym.

W ciasnej sali Teatru KTO widzowie usadowieni zostają po dwóch stronach metalowej konstrukcji - kwadratu, który można umieszczać na różnych wysokościach liczących ponad dwa metry słupów. Konfiguracje przestrzenne wyznaczają pory dnia i czynności, jakie wykonują podopieczni dwóch srogich, niekiedy przerażających opiekunek/nauczycielek/nadzorczyń. Sieroty czy uczniowie (aktorzy ubrani są w szare mundurki, mają skórzane, prostokątne tornistry) poddają się ich zaleceniom, rozkazom, manipulacjom. Ale mają też swoje chwile wolności: palą papierosy, bawią się czy dręczą najsłabszego, który z bliżej nieokreślonych powodów odstaje od grupy.

Ów opis brzmi dość banalnie: oto mamy typowy obrazek z życia małej, zamkniętej społeczności, w jakiej zdarzają się łatwe do przewidzenia nadużycia ze strony dorosłych (próby molestowania seksualnego na przykład) i działają niezmienne mechanizmy funkcjonowania grupy rówieśników. Wszystko to znamy skądinąd, a w spektaklu KTO właściwie trudno znaleźć cokolwiek nowego.

Można, owszem, powiedzieć, że nie o nowość tu chodzi, ale o pokazanie, uświadomienie pewnych mechanizmów właśnie, tym wyraźniejszych, że przedstawionych poza czasem i miejscem, w obszarze uniwersalnego "zawsze i wszędzie". Można docenić pracę zespołu, poprawnie realizującego zadania, skomponowane w zgodzie z porządkiem III Symfonii Góreckiego. Ale oglądając kolejne odsłony losu nieszczęsnych dzieci - a to upokarzanych przez niedobre wychowawczynie, a to zmuszanych do niezdrowej rywalizacji w grupie, a to pozbawianych nagrody (w postaci pomarańczy) - czułam nie tylko fałsz aktorskich działań, ale też pozorność całego zamysłu. W spektaklu nie znalazłam ani jednej poruszającej sceny. Przedstawienie jest zbiorem etiud, owszem, składających się w opowieść o ciężkiej doli sieroty, ale uwagę widza przyciągają zadania ruchowe, jakie postawił przez aktorami reżyser. Piękna symfonia Góreckiego staje się nieprzystającym do scenicznych układów tłem.

Zaczęłam od wspomnienia "Ojca chrzestnego" - pozornie odległego i nieadekwatnego. Ale scena przerażającej nowojorskiej selekcji jest jedną z tych artystycznych wizji nieszczęścia i upodlenia, jakie noszę w pamięci; nie mogę również zapomnieć opowieści podróżujących sierocymi pociągami. "Chór sierot" pozostawił mnie obojętną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji