Artykuły

Kryształowy penis

- Monodramy dają mi spełnienie i wystawiają mnie na próbę tzw. rzeźni aktorskiej, bo ten gatunek teatru jest wręcz morderczy dla aktora - mówi warszawska aktorka EWA KASPRZYK.

Ewa Kasprzyk, lat 49, Koziorożec, jedna z najbardziej medialnych polskich aktorek, do tego znakomita, wyrazista i charakterystyczna, nagradzana (główna nagroda aktorska za najlepszą rolę kobiecą w filmie "Bellissima" na 26. FPFF w Gdyni i na Festiwalu Telewizyjnym w Wenecji). Na koncie ma ponad 50 ról w filmach kinowych i serialach, kilkadziesiąt teatralnych. Obecnie gra w trzech serialach ("Złotopolscy" - Ilona Clark-Kowalska, "Magda M." - matka tytułowej bohaterki, "Ulica codzienna" - Wiktoria, supernowoczesna babcia). W planach czwarty serial i gościnny występ w roli dyrektorki schroniska dla psów w piątym serialu "Pittbul". Widzowie mogą się spotkać z aktorką na scenie w dwóch monodramach: "Marilyn i Papież. Listy między niebem a piekłem" oraz "Patty Diphusa".

W monodramie "Marilyn i Papież. Listy między niebem a piekłem" wciela się pani w postać Marilyn Monroe, której nazwisko dość prowokacyjnie jest zestawione z Janem XXIII. Czyżby ich życiorysy, na pozór całkowicie odmienne, miały ze sobą coś wspólnego?

- Wspólna jest ich samotność, samotność na szczycie, także podobna sława i wielkość. Oboje otoczeni tłumami, a jednak cierpiący na samotność. Ona w nieustannym rozdarciu, cierpiąca na lekomanię, ze swoją grzeszną przeszłością. On ze swoim wyciszeniem i kontemplacyjną naturą. Podobne mieli dzieciństwo, np. Jan XXIII miał bardzo liczną i bardzo biedną rodzinę. Matka wcześnie go zostawiła. Marilyn miała 7 rodzin zastępczych, wielokrotnie zmieniała domy dziecka i nigdy nie poznała swojego ojca. Oboje przybrali inne imiona niż mieli w rzeczywistości, ona nazywała się Norma Jean, on - Angelo Roncalli. W sztuce on daje jej rozgrzeszenie, błogosławieństwo i ona dzięki temu idzie do nieba.

Ale przecież listy Marilyn do papieża nigdy nie powstały?

- Książka i sztuka są fikcją. Gdy ludzie pytają mnie, gdzie można znaleźć te listy, odpowiadam, że być może są schowane w przepastnych annałach Watykanu. Czy pan wie, że mój spektakl miał bardzo krytyczne recenzje?

...?

- Przede wszystkim na łamach prasy, między innymi nieistniejącego już "Ozonu", zarzucano mi, że śmiałam w kraju katolickim pokazać taką sztukę! Wytknięto mi, że to jest obrazoburcze, bo jak można zestawiać kurwę Marilyn Monroe, która miała 17 skrobanek, trzech mężów i wielu kochanków, z kimś tak bogobojnym jak papież!

Zgłębiając osobowość jednej z najsławniejszych aktorek na świecie, dotarła pani do Odpowiedzi, kim naprawdę była MM?

- Marilyn sama miała ogromny problem z odpowiedzią na pytanie, kim tak naprawdę jest. Czy Normą czy Marilyn? W końcu była biednym dzieckiem z sierocińca. Trafiając na sam szczyt Hollywoodu, można się pogubić, bowiem trzeba sprostać wizerunkowi, który został wykreowany na potrzeby świata.

Zapewne usiłowała pani dotrzeć do prawdziwego, a nie filmowego oblicza Marilyn. Jak trudne było to zadanie?

- To było dla mnie najtrudniejsze zadanie, z którym walczę do dzisiaj. Nie można grać Marilyn, powielając jej wizerunek filmowy. Na jej temat jest bardzo mało materiałów źródłowych, bo wszyscy piszący powielają jej biografię. Mnie udało się dotrzeć do filmu dokumentalnego, na którym jest u fotografa. Zauważyłam, że mówiła bardzo wolno, wręcz cedząc słowa, aż chciałoby się ją objąć i przytulić. Największy problem miałam z psychofizycznym przestawieniem się na osobę, która powinna budzić współczucie. W odróżnieniu od Marilyn, jestem osobą silną.

I co, udało się?

- Tutaj tkwi moja porażka. Marilyn była słaba, nadwrażliwa, kokieteryjna, uwieszona na ramieniu mężczyzny. Recenzenci zarzucili mi, że brakuje pogłębienia jej postaci i pokazania Marilyn, jakiej nikt nie znał. Ale przecież nikt nie wie, jaka była prywatnie. Nadal nad tą rolą pracuję i szukam czegoś, co by mi pomogło. Dla mnie była dobrą aktorką, magiczną i fascynującą osobowością. Zagranie Marilyn było jak do tej pory jednym z najtrudniejszych zadań.

A jak to przebiegało z Angelo Roncallim, który został papieżem?

- Papież ze swoimi radami wypada w sztuce dość blado. Ale za to był szalenie otwarty i nasz papież także miał coś z niego. Panował długo. Zmarł mając 96 lat.

Ktoś zapytał panią na czacie - czy jest moralne zestawiać MM z papieżem. Pamięta pani, co wtedy odpowiedziała?

- Zapytałam, co takiego niemoralnego jest w tym, gdy ktoś zwraca się z prośbą o rozgrzeszenie do papieża. Przecież Pan Jezus przebaczał największym grzesznikom. Jezus umarł na krzyżu nie po to, żeby ocalić świętych, tylko po to, żeby odkupić grzeszników.

Równie głośny był pani poprzedni monodram - "Patty Diphusa" według felietonów Pedro Almodóvara, w reżyserii młodziutkiej Marty Ogrodzińskiej. To dość ryzykowne i odważne zagrać gwiazdę filmów porno, z jej skandalicznymi ekscesami.

- Sztukę napisano 20 lat temu, a ciągle jeszcze szokuje. Ludzie wychodzą oburzeni z tego spektaklu. Przygotowując się do tego monodramu, oglądałam filmy porno i wybrałam się do sex shopu. Kupiłam szklane buty na 14-centymetrowych obcasach. Jednym z rekwizytów jest kryształowy penis dużej wielkości, który jest bardzo poetycki i wspaniale ogrywany przeze mnie. Genialny makijaż wykreował Hubert Grabowski. Zajrzałam do prasy źródłowej. Odwiedziłam kluby gejowskie "Utopia", "Toro", "Le Madame", aby obejrzeć występy drag queen. Lubię chodzić do takich klubów, bo czuję się tam bezpiecznie. Jestem nazywana królową gejów i jestem honorowym gościem klubu "Toro". W Madrycie też odwiedzałam kluby gejowskie, a na ulicy widziałam postać, którą gram w monodramie.

Pani bohaterka nie jest już dziewczątkiem...

- O nie, jest raczej nadgryziona zębem czasu. Jest już mało zapraszana na plan filmowy, na ogół robi show na estradzie, w którym opowiada o sobie sprzed lat... To życiowa optymistka. Dzięki niej bardzo zdystansowałam się do siebie, podobnie jak Almodóvar, dla którego bohaterka jest alter ego.

To Almodóvar był...

- Nie, nie, on jest gejem. W sztuce, jej oczami, opisuje rzeczywistość, która była jego udziałem.

Ma pani wielu wielbicieli, czy są to tylko geje?

- Nie, także lesbijki. Od jednej z nich dostaję dziesiątki SMS-ów. Także prezenty. Ostatnio przepiękny czarny kapelusz z różą. Teraz mam otrzymać biały kufer i rękawiczki oraz szalik.

Jacy ludzie przychodzą na monodram "Patty Diphusa"?

- Kiedyś przyszli chłopcy z gimnazjum, bo ich nauczycielka wpadła na pomysł, żeby swoim uczniom przybliżyć Almodóvara.

I pani odważyła się zagrać dla nastolatków coś takiego!?

- Tak, bo nie miałam innego wyjścia. Byłam zakontraktowana i nie mogłam odwołać spektaklu. Na początku ci 16-letni chłopcy mieli większą tremę niż ja, ale gdy ich zobaczyłam, to pomyślałam, że spełniam rolę edukacyjną.

Oczywiście, uzyskała pani prawa do zagrania tej sztuki?

- Dostałam je dzięki pomocy mojego adaptatora Remigiusza Grzeli. Byłam u Almodóvara, zawiozłam mu cały materiał do Madrytu. W ostatniej chwili odwołał swoje przybycie na spotkanie, bo miał fochy po niedobrych recenzjach filmu "Złe wychowanie". Za to zjawiła się jego asystentka, która powiedziała, że Pedro jest bardzo szczęśliwy, że ja to gram i spełniam jego wyobrażenia. Obecnie widzę, że było to wręcz niemożliwe, bo Almodóvar jak do tej pory nie dał nikomu praw do swoich tekstów.

Podobno nie wszyscy w Polsce są na tyle odważni, żeby zaprosić panią z tak kontrowersyjnym i śmiałym spektaklem?

- Niektórzy dyrektorzy teatrów po przeczytaniu egzemplarza sztuki mówili: "U mnie nie, bo mi szyby powybijają". Albo: "Taki spektakl może zepsuć wizerunek firmy, bo chociaż Almodóvar jest wybitnym twórcą, to gwiazda porno źle kojarzy się w Polsce i coś takiego nie ma artystycznego przełożenia". Spektakl "Patty Diphusa" został wyprodukowany bez pieniędzy. Nawet tak awangardowy reżyser jak Grzegorz Jarzyna odmówił mi, chociaż kierowany przez niego teatr wydawał się supermiejscem na taki spektakl. Dopiero jak spektakl został wyprodukowany, to zaproponował koprodukcję i wziął go do siebie. Nasza współpraca wygasła, gdyż przenieśliśmy się do Teatru Polonia Krystyny Jandy.

Kto najskuteczniej wycisza pani zmienne nastroje?

- Mój osobisty, 25-letni masażysta, który olejkami i cudownymi ruchami dłoni doprowadza mój umysł do stanu nieświadomości.

Mąż Jerzy musi być bardzo tolerancyjny i wyrozumiały.

- Mąż zawsze taki był i to mu się nie zmieniło.

Zapewne kibicuje pani poczynaniom aktorskim?

- Jest inżynierem budowy okrętów i moje zapędy artystyczne stara się sprowadzić do właściwych proporcji.

Jak do matki aktorki odnosi się córka Małgorzata?

- Ona mnie ostro recenzuje i jest dla mnie pierwszym, zimnym kubłem wody. Teraz jest na Florydzie, w ramach wymiany "Praca i studiowanie". Mam nadzieję, że pozna jakiegoś milionera.

Co mąż i córka mówią, gdy oglądają panią w postaciach dziwnych i aktorsko przerysowanych?

- Córka jest zachwycona mną w obu rolach: Patty i Marilyn, twierdząc, że jestem bardzo do tej ostatniej podobna. Jest feministką, osobą bardzo otwartą w poglądach. Oboje boją się, żebym takich postaci nie przeniosła na moje życie z nimi.

Minęło 5 lat od czasu pani innej głośnej roli - w filmie "Bellissima", którą wygrała pani FPFF w Gdyni. Czy w tym czasie otrzymała pani równie interesującą propozycję?

- Nie. Tamta była tak dobra, że nikt nie śmie mi zaproponować gorszej. Podobną rolę mógłby mi napisać tylko Almodóvar.

I dlatego sięgnęła pani po monodramy?

- Tak, bo dają mi spełnienie i wystawiają mnie na próbę tzw. rzeźni aktorskiej, bo ten gatunek teatru jest wręcz morderczy dla aktora.

Podobno monodram to ostatnia deska ratunku dla aktora?

- Dla mnie zagranie monodramów stanowiło otwarcie pewnej drogi.

Rola matki w popularnym serialu "Magda M." to raczej dodatek, taki sympatyczny relaks...

- Owszem, i właśnie tak ją traktuję oraz jako sposób zarabiania pieniędzy. Dzięki temu mogę sobie pozwolić na luksus grania monodramów.

Uważa pani siebie za aktorkę spełnioną, wykorzystaną?

- To wszystko, co mi się proponuje do zagrania, to jeszcze nie jest to. Na razie korzystam z licznych propozycji z pełną premedytacją. Chciałabym, żeby w tym kraju ktoś nareszcie zaczął myśleć o wykorzystaniu potencjału rodzimych aktorek w wieku dojrzałym.

Niebawem kończy pani 50 lat, a to podobno niebezpieczny wiek dla aktorki. Jak znosi pani upływ czasu?

- 10 lat temu słyszałam, że przekroczenie 40. też jest niebezpieczne, ale jakoś tego nie odczułam. Cały czas dużo pracowałam. Teraz będę szła równym krokiem grania ról Betty Davis. Najnowsza moja rola to babcia Wiktoria w serialu "Ulica codzienna", ale to osoba na wskroś nowoczesna, z dobrym makijażem, w wystrzałowych kreacjach. Ekstrawertyczka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji