Artykuły

Spotkania Gombrowiczowskie

O Spotkaniach Gombrowiczowskich w Warszawie Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

"Cztery przedstawienia, trzy monodramy, koncert i wystawa plakatu złożyły się na lipcowe Spotkania Gombrowiczowskie, którymi Warszawa obchodziła stulecie urodzin autora Ferdydurke. To dotychczas - obok Błądzenia Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym - jedyne w stolicy akcenty szumnie zapowiadanego jubileuszu. Rok Witolda Gombrowicza wypada więc skromnie, wszelako typowo po polsku - szczytne hasła i wieczna prowizorka.

Były monodramy Olgi Sawickiej i Jana Peszka, koncert Gombrowicz i muzyka przygotowany przez Krzysztofa Majchrzaka z zespołem A2, wielokrotnie pokazywana, objeżdżająca wszystkie możliwe festiwale sześcioletnia Ferdydurke Teatru Provisorium i Kompanii Teatr z Lublina oraz pięcioletnia Iwona, księżniczka Burgunda z Zielonej Góry.

Spotkania Gombrowiczowskie można by uznać za typowe odbębnienie jubileuszu, gdyby nie udział pewniaka - Andrzej Seweryn dał, jak zwykle, popis warsztatu, po mistrzowsku czytając fragmenty Dziennika. Garść zapisanych stron w jego ręku, fotel, w którym siadał, światła, w których przystawał. I niezrównana swoboda interpretacji, która ze zmetaforyzowanych eseistycznych treści, nie gubiąc ich znaczenia, wydobywa pokłady czystej poezji. To już nie kunszt - to metafizyka. Po raz trzeci miałem okazję uczestniczyć w tym niezwykłym artystycznym wydarzeniu i mam nadzieję, że nie po raz ostatni.

Waldemar Śmigasiewicz pokazał w Hulajgębie (na zdjęciu scena ze spektaklu), że w operowaniu światłem nie ma sobie równych nad Wisłą.

Inne przedstawienia Spotkań nie dostarczyły takiej satysfakcji, bym tęsknił za ponownym kontaktem z nimi. Wiele obiecywałem sobie po Hulajgębie Teatru Bagatela z Krakowa, ceniąc konsekwencję, z jaką Waldemar Śmigasiewicz wystawia kolejne sceniczne odczytania tekstów Gombrowicza. Rzecz powinna się jednak nazywać Ferdydurke i ograniczyć do materiału powieści. Tymczasem inkrustowanie akcji fragmentami z Dziennika, cytatami z klasyków i współczesnych - z Masłowską włącznie - czyniły adaptację tekstu Gombrowicza ostentacyjną, uproszczoną, mało pozostawiającą wyobraźni widza. Mimo tych narzekań muszę oddać Śmigasiewiczowi sprawiedliwość, że w operowaniu światłem nie ma sobie równych nad Wisłą. W Ślubie Jacka Bunscha przywiezionym przez Teatr Zagłębia z Sosnowca jedynym zabiegiem inscenizacyjnym, który zapada w pamięć, jest koncepcja roli Pijaka jako ludycznego, swojskiego, zmenelałego osobnika, tak mocno wpisanego w polski krajobraz, że niemal sympatycznego. Adam Kopciuszewski, interpretując tak wyraziście rolę, uczynił ją wartością samą w sobie. A sam Pijak nie utrzymał na swych barkach całego widowiska".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji