Artykuły

Wzruszenie pozaartystyczne

Gdy przed kilkunastu laty ówczesny Teatr „Rozmaitości” wystawiał Drewnianą miskę Edmunda Morrisa — ze wzruszającą rolą sędziwego aktora Mariana Mariańskiego jako Ojca — zdarzyła się realizatorom spektaklu znamienna artystyczna przygoda. Było to bodajże w Sułkowicach. Po kolejnym gościnnym występie teatru zapukała do garderoby aktorów stara wiejska kobieta — z podziękowaniem za przedstawienie pokazane tu przed miesiącem. „Graliśmy Drewnianą miskę, była pani, podobało się?” — pytali artyści z Krakowa. „Nie, ja nie byłam, ale była córka z zięciem i opowiadała mi o tym starym człowieku. To jakby obraz mego życia. Zięć bardzo przejął się widowiskiem i odtąd zmienił się do niepoznaki. Dziękuję wam”.

Nieraz przychodzi mi na myśl owo teatralne wspomnienie jako wymowny przykład tego, co określamy słowem „katharsis” — oczyszczająca rola sztuki teatralnej. Jakże często dzisiejsza sztuka, może właśnie przede wszystkim — teatralna, zapomina o tym ważnym posłannictwie. „Czarna literatura” i dreszczowce, porno i teatr okrucieństwa, absurd i pop-art wypierają humanistyczno-wychowawcze elementy. Toteż każda „normalna” — zrozumiała, z życiem związana sztuka z jakiejkolwiek bądź dziedziny witana bywa przez odbiorców z westchnieniem ulgi jako ożywcza kąpiel psychiczna.

Medal ma jednak dwie strony. Rzadko kiedy tak zwana najogólniej „sztuka z tezą”, czy też tendencyjna, miewa równocześnie poważne walory artystyczne — szczególnie dziś, gdy poczucie i pojęcia estetyczne współczesnego człowieka tak bardzo się wysublimowały. Oczywiście w historii światowego teatru największe pozycje dramaturgiczne — wiecznie żywe swą treścią i wiecznie mogące stanowić kanon klasycznej estetyki — to właśnie sztuki z tezą… Ale gdzież dzisiaj szukać Sofoklesów i Szekspirów, Molierów i Gogolów?!

Po tej przydługiej dygresji wracajmy do Drewnianej miski — a to z okazji ponownego wystawienia tej amerykańskiej sztuki w Krakowie; tym razem w nowohuckim Teatrze Ludowym pod odmiennym nieco tytułem Drewniany talerz. Utwór to słabiutki; choć zręcznie napisany; ot, po prostu smętny obrazek z życia. Jego realizacja właśnie w Nowej Hucie, gdzie problem starych ludzi rysuje się szczególnie jaskrawo, jest z pewnością uzasadniona. (W programie teatralnym spektaklu czytamy jakże wymowne wypowiedzi na ten temat I sekretarza Komitetu Fabrycznego PZPR Huty im. Lenina, Józefa Nowotnego.) Toteż tu właśnie opowieść o zadręczanym, wygnanym do domu starców ojcu mieć może szczególnie silny rezonans — podobny do owego ze wsi Sułkowice.

O ileż jednak silniejszy byłby ten rezonans, gdyby spektakl dostarczał — poza wzruszeniami, związanymi z treścią, fabułą, również emocji artystycznych, estetycznych. Niestety… Jeśli nawet przedstawienie nowohuckie miejscami może wzruszać, jest to wzruszenie pozaartystyczne, czysto humanitarnego pokroju: Ba, wy daj e się wprost, że realizatorom zależało na tym, aby odbiorcy owej scenicznej realizacji nie przeżywali żadnych dodatkowych emocji poza współczuciem dla starego człowieka i oburzeniem na jego wyrodnych synów.

Już z podniesieniem kurtyny bierze widza we władanie mały brzydki realizm, w dość do tego tandetnym wydaniu: przekrój dwupoziomowego domku, wycinek ogrodu z obskurnym murem, z boku budynek staroświeckiej fabryczki: przeciwieństwo „amerykańskiego stylu życia”. Wśród prymitywnych, niefunkcjonalnych — karkołomne schody! — dekoracji (Jerzego Groszanga) aktorzy nie czuja się najlepiej. Brak swobody, naturalności rzuca się w oczy.

Główny bohater przedstawienia — Antoni Rycharski jako Ojciec, Lan Dennison, robi co może, by ukazać starego, steranego życiem człowieka. Momentami mu się to uda je, na przykład gdy w bezruchu siedzi złamany z opuszczonymi bezradnie rękoma… Rozterki duchowe synów (Glenn — Aleksander Bednarz, Floyd — Antoni Jurasz), przekonują również tylko miejscami. Podobnie jak postać synowej-Klary (Teresa Kałuda), postać złożona psychologicznie, po stronie której jest również sporo życiowych racji. Czasem aktorstwo przypomina w przedstawieniu scenę operetkową (Janey Stewart — Nina Repetowska, Sam Yegaer — Wiesław Tomaszewski). Tylko z rzadka tchnie nutą naturalności i prostoty (Ed Mason — Roman Marzec, James Forsythe — Jerzy A. Braszka, Suzie — Zdzisława Wilkówna, Bessie Bocker — Krystyna Rutkowska).

Nierówny, nieprzemyślany reżysersko (Andrzej Kozak) spektakl bez koncepcji inscenizacyjnej, bez większych artystycznych aspiracji. Wyraźnie postawiono na — szlachetność idei przewodniej, na tendencję, zaniedbując artystyczne wymogi scenicznej realizacji.

A jest rzeczą, oczywistą, że wszelaka sztuka dopiero wtedy działa w pełni swymi humanistycznymi treściami, gdy odbiera się ją jako prawdziwą sztukę. Wtedy zapada w serce i pamięć na długo. Długo nie zapomni się telewizyjnej sprzed lat kilku realizacji tego samego Drewnianego talerza z Kazimierzem Opalińskim w roli głównej…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji