Artykuły

Szekspir uwspółcześniony

Sztuki Szekspira nie stały się — jak dzieła wielkich tragików antycznych — materiałem do rozlicznych scenicznych przeróbek, wersji, naśladownictw (jedynie kanwą scenariuszową opracowań muzycznych czy filmowych). Uważane za doskonałość, nie nęciły dramaturgów; kto odważyłby się napisać nowego Hamleta, nowego Romea, Makbeta? Odważył się Fryderyk Dürrenmatt. Co prawda sięgnął nie do najświetniejszych dramatów poety ze Stratfordu, lecz do obocznego niejako nurtu jego twórczości — kronik historycznych i to wśród nich do kroniki najmniej typowej, wyosobnionej, wybiegającej najdalej w przeszłość, bo do pierwszych lat wieku XIII, do Życia i śmierci króla Jana.

Oczywiście nie same historyczne fakty czy historyczne postaci zainteresowały szwajcarskiego dramatopisarza. Zainteresowali go ladzie, ich charaktery, ich namiętności, ich działania tak bardzo przywodzące niekiedy na myśl fakty ze świata współczesnego. Już Szekspir nie liczył się w samym Królu Janie w stu procentach z dziejowymi wydarzeniami; nieścisłości w datach, malowaniu postaci czy nawet pewnych faktów są w jego dramatach dla historyka oczywiste. Dürrenmatt poszedł o wiele dalej; przede wszystkim wbrew historii tworzy całkiem nowe oblicza szekspirowskich bohaterów. Najjaskrawsze jest to w postaci Ludwika — u Szekspira walecznego rycerza, szlachetnego męża, tu pokazanego jako imbecyla, pederastę, postać ze wszechmiar komiczną. A także w obrazie jego żony, Blanki, ponoć wzorze żony i matki (Ludwika IX, Świętego!), u Dürrenmatta — frywolnej młódki, nazbyt wesoło traktującej życie i małżeński stan.

Ale zasadnicza zmiana — zmiana, która decyduje nie tylko; o przekształceniu fabularnej warstwy dramatu, ale przede wszystkim o jego nowych treściach ideowych — dotyczy innej jeszcze postaci: Filipa sir Ryszarda, młodego szlachcica, bratanka króla Jana, nieprawego syna Ryszarda Lwie Serce, który to młodzieniec w dramacie dürrenmattowskim urasta do rangi bohatera pierwszoplanowego, wiodącego, kierującego akcją sztuki. Ów bękart — jak chce XIX-wieczny tłumacz, czy bastard — jak mianuje go twórca przekładu sztuki Dürrenmatta, Zbigniew Krawczykowski, zgodnie z historią i szekspirowską tradycją pasowany na rycerza, staje się w dramacie nie tylko głównym bohaterem wątku miłosnego (romans z Blanką i jej zemsta), ale — zausznikiem angielskiego króla, Jego „prawą ręką”. Czymś więcej jeszcze: królewskim sumieniem. Reprezentuje trzeźwy głos, uczciwe dążenia, zrodzone nie tyle z politycznej mądrości, co ze szlachetności myśli i pragnień — wprowadzenia ładu i sprawiedliwości we wzburzonym świecie intryg, walk, fałszu, podstępu i prywaty. I choć w efekcie przegrywa, działanie jego nie idzie na marne: staje się nauką. Dla niego samego i dla… widzów: nie jednostki, najszlachetniejsze nawet, kształtują oblicze historii. Gdyby więcej było — nie tylko oczywiście — mówi w przenośni Dürrenmatt — na dworach francuskich i angielskich ludzi typu Filipa-Ryszarda: odważnych, uczciwych, będących zaprzeczeniem tego, a co tak wymownie w poetyckiej frazie określa Szekspir:
„Przekleństwem królów są podli służalce, co biorąc lada ich kaprys za rozkaz… w skinieniu władcy widzą wyrok prawa”. — świat wyglądałby inaczej.

Troska o świat, o dzisiejszy świat, „nasz podejrzany świat” — jak określa go Dürrenmatt — świat, w którym „wszyscy żyjemy niczym Guliwer wśród olbrzymów”, świat będący „splotem nieszczęść, które należy przyjąć, lecz przed którymi nie wolno kapitulować”, ten świat imperialistycznych wojen i politycznych intryg, absurdu nuklearnych zbrojeń, świat moralnego rozkładu, nienawiści, bezprawia, upadku ludzkiej godności i ludzkich uczuć — oto co przebija w podtekście historii, w wycinkach z odległych dziejów, przekazanych poprzez Szekspira w nowej sztuce autora Fizyków. Sztuce antywojennej, sztuce antyimperialistycznej. I dlatego, choć historyczny, jest Król Jan Friedricha Dürrenmatta utworem na wskroś współczesnym, na wskroś politycznym.

Toteż za ważne wydarzenie kulturalne uznać należy jego polską prapremierę w teatrze nowohuckim. Tym ważniejsze, że spektakl jest w pełni udany, przedstawienie piękne, stanowiące z pewnością jedno z najciekawszych wydarzeń krakowskiego sezonu teatralnego. Reżyser Irena Babel, wyciągając naukę ze swej dürrenmattowskiej porażki w roku ubiegłym (nieudany Meteor na scenie im. Słowackiego), utrzymała swą obecną inscenizację w jednolitej poetyce, w świetnym tempie, wydobywając ponadto z aktorów — w większości młodych i mało doświadczonych — maksimum scenicznych możliwości.

Dotyczy to przede wszystkim głównego bohatera, Filipa-Ryszarda, który w realizacji bodajże scenicznego debiutanta, Zygmunta Józefczaka, znalazł odtwórcę — choć z konieczności może nazbyt młodzieńczego i romantycznego — pełnego wyrazu i dramatycznej siły. Prawdziwy to sukces i reżysera, i młodego aktora, któremu po tej pierwszej poważnej roli życzyć tylko należy — nie zawrotu głowy od sukcesu, lecz dalszej poważnej pracy. Jej wyniki przynieść mogą piękne owoce.

Dwie są najważniejsze wartości nowohuckiego „Króla Jana”. Pierwsza to jego obraz plastyczny, stwarzający znakomite tło — nie tylko dla scenicznej akcji, tak bardzo „rozbitej”, wymagającej licznych zmian planów (brawa dla technicznej obsługi spektaklu, a także dla muzycznych przerywników Andrzeja Zaryckiego!), ale również tło wspomagające treściowe walory sztuki: silnie przemawiające do wyobraźni widza (wnętrze strzaskanej katedry). A zarazem tło nie narzucające się, nie „zabijające” aktorów, w pełni funkcjonalne. Autorka: Barbara Stopka. Młoda scenografka, która przed rokiem zaledwie debiutowała w krakowskich teatrach. Rok pracy przyniósł niemało artystycznych sukcesów. (Jej interesującym dziełem jest m.in. scenografia „Złotej czaszki”). Drugi jeszcze, podobnie udany start teatralno-plastyczny mamy ostatnio do odnotowania w Krakowie: Joanna Braun. Rośnie narybek krakowskich scenografów — to jedno z najbardziej optymistycznych zjawisk ostatniego okresu życia naszych teatrów.

I wartość druga — warstwa komediowo-groteskowa przedstawienia. Wzbogacił Dürrenmatt Króla Jana o liczne partie komediowe — tak bardzo zresztą współgrające z dramaturgiczną poetyką wielkiego Szekspira. Teatr Ludowy wydobył je ze szczególną siłą, zapewne wykorzystując predyspozycje swych aktorów charakterystycznych. I tak sceny z zawsze znakomitym Edwardem Rączkowskim — Pandulfem, legatem papieskim czy z francuskim delfinem Ludwikiem — przezabawnym Zdzisławem Klucznikiem, czy nawet zbiorowe sceny, potraktowane z równą dozą drapieżności co komizmu — jak owa bójka kobiet na królewskiej naradzie (kobiece role — szczególnie Królowej Eleonory w realizacji Krystyny Feldman, Blanki — Danuty Jamrozy i Konstancji — Ireny Jun należą do najciekawszych w spektaklu), czy wreszcie scena kulinarnych komentarzy austriackiego Leopolda (Józef Harasiewicz) w trakcie zasadniczego politycznego sporu to najlepsze fragmenty przedstawienia.

Niestety nie wszystkie sceny do takich należą. Nie dysponuje Teatr Ludowy samymi wytrawnymi aktorami. Ale przedstawienie jest wyrównane, nie ma w nim ról niedopracowanych. Poza wymienionymi postaciami scenicznymi ciekawe akcenty mieli królewscy adwersarze: Aleksander Bednarz w roli tytułowej i Stefan Rydel jako Filip, król Francji, obaj dobrze wydobywając wyraźne „uczłowieczenie” tych historycznych bohaterów przez Dürrenmatta.

W sumie — ciekawy spektakl. Spektakl, który się poważnie liczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji