Artykuły

Między sumieniem a polityką

W NOWOHUCKIM Teatrze Ludowym w Krakowie miewają ciekawe pomysły repertuarowe, sięgają po sztuki jeszcze nie ograne, świeże, niosące aktualne, ważkie i zarazem uniwersalne przesłanie, wzywające do sporów o wartości.

Oto znowu dobry wybór: "Wilki" Romain Rollanda, jeden z ośmiu dramatów ujętych w cykl "Teatr Rewolucji", poświęcony Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Sztuki tego autora, zwanego moralistą lirycznym, pisane na przestrzeni wielu lat, począwszy od końca ubiegłego wieku, nie cieszyły się powodzeniem. Może zniechęcały klarowną konstrukcją, szlachetną tendencją, dominacją problematyki moralnej nad warstwą formalną zazwyczaj prostą, może językiem monotonnym, niewyszukanym. Zrażały chyba także zdarzające się tu i ówdzie wybuchy umoralniającego liryzmu, przechodzące w namiętne inwektywy i komentarze lub w dytyramby.

"Wilki" poruszają, stawiają pytania, zmuszają do szukania odpowiedzi, brzmią niemal współcześnie, bo korespondują z naszą wrażliwością moralną, zderzającą się coraz ostrzej z wszędobylską i nachalną polityką. Moralność a polityka, pryncypia etyczne a różnorodne racje stanu - czy to nie chleb codzienny i dramat codzienny wielu ludzi bombardowanych ciężkimi doświadczeniami życia publicznego, osaczonych dylematami dramatycznych opcji?

Teatr ma siłę przemówić, ukazać problem wieczny i współczesny w napięciach przeszłych i wciąż aktualnych. Rok 1793. We Francji krwawy terror sankiulotów gilotynuje wrogów rewolucji, faktycznych, domniemanych, księży, szlachtę, rodziny emigrantów, wszystkich podejrzanych o sympatyzowanie bądź to z kontrrewolucją wewnętrzną, bądź to z siłami antyfrancuskiej koalicji. Sceną historii wstrząsają czyny przerażające. Na scenę teatru wkracza historia w esencjonalnym, zminiaturyzowanym, zgęszczonym do kropli konflikcie polityczno-moralnym.

Zaczyna się patetycznie, "Marsylianką" śpiewaną po francusku i wydobywającymi się z głębi sceny smugami dymu w kolorach rewolucyjnej Francji. Po czym na prosty, wydłużony, pochylony ku widowni podest wbiegają przywódcy rewolucyjni, którzy rozegrają swoją sprawę bez antraktu, przy to nasilającej się, to cichnącej, ze zmysłem dramaturgicznym skomplikowanej muzyce. Poza sceną rewolucja i wojna, donosy, szpiegostwa, porachunki, akty zemsty, nienawiść rozpętana w urozmaiconym i niepowstrzymanym wymiarze. Ma to wpływ na sceniczną akcję, potęguje się napięcie wśród protagonistów; wrzeszczą do siebie coraz głośniej, obrzucają się obelgami i podejrzeniami, knują przeciw sobie wzajemne intrygi, wydają wyroki, wznoszą gilotynę. Ale nade wszystko dużo krzyczą, zalewają scenę i siebie rewolucyjnym słowo-tokiem, naładowanym tyleż wzniosłymi, co złachmanionymi sloganami, przeniesionymi z epoki słuchem i studiami dramaturga.

Każda jednak kwestia jest ważna, każda coraz gwałtowniejszym strumieniem zbiega się w kulminacyjny oścień tragedii. Spośród osób dramatu na czoło wysuwają się cztery. Quesnel, komisarz, ciężki, stary, gnębiony podagrą, czuwa i odpowiada za wszystko, od jego słowa czy milczenia zawiśnie finał dramatu. Gra go dobrze Tadeusz Szaniecki, jak zawsze solidny, niezawodny; i tym razem wchodzi z wyczuciem w klimat moralnego dylematu, utopionego - wbrew prawdzie domagającej się rozstrzygającego słowa - w milczeniu.

Teulier, zabłąkany wśród rewolucjonistów uczony, podejrzewany o nielojalność i osądzony o współzdradę fanatyk rozumu, prawdy i sprawiedliwości, wierny sobie do ostatka i dlatego przegrany we wrzeniu historii, znakomicie kreowany gościnnie przez Wojciecha Zientarskiego; powściągliwy, ascetyczny i konsekwentny w logice ocen i wniosków, kontrastujący z rozwrzeszczanym histerycznie otoczeniem.

D'Oyron, szlachcic porwany entuzjazmem rewolucji i służący jej swoim doświadczeniem wojskowym, skazany na zagładę zemstą środowiska swego pochodzenia, bezsilny rozumem i prawością wobec rozszalałych namiętności i opętańczej pychy sankiulockich towarzyszy, także wobec bałwochwalczo pojętej racji stanu, zaskakująco prawdziwie i wyraziście zaprezentowany przez Ryszarda Gajewskiego, dysponującego wyróżniającą się jakością sylwetki, głosu, dykcji.

Wreszcie Verrat, wściekły, niesyty ludzkiej krwi rzeźnik, obłudny, rozjuszony widokami kariery hebertysta, wykorzystujący najpodlejszymi sposobami, ukrytymi pod rewolucyjną grandielokwencją, cienie podejrzeń, aby posyłać na śmierć ewentualnych swoich przeciwników spośród najbliższych współpracowników, ekspresyjnie grany przez Andrzeja Gazdeczkę; majstra znającego arkana sceniczne, nigdy nie schodzącego poniżej przyzwoitego poziomu, szkoda tylko, że nadużywającego ekspresji twarzy i gestu, i tego sardoniczno-diabolicznego śmiechu.

Walka na scenie toczy się o rozstrzygnięcie konfliktu, którego istota pozostaje wieczna, konfliktu między prawdą a racjami gry politycznej. Między sprawiedliwością a siłą. Między sumieniem a interesem politycznym, choćby nawet interesem ojczyzny. Także konfliktu między rozumem a pychą i nienawiścią. Co zwycięża; Ginie d'Oyron i Teulier: czy wraz z nimi przepadają wartości przez nich reprezentowane? Teulier jeszcze zdąży powiedzieć swoim przeciwnikom, że gwałcenie prawdy doprowadzi ich i tak do samobójstwa, a do samego Quesnela, pokrywającego znaną przez siebie prawdę zbrodniczym milczeniem (dla dobra partykularnie i partyjnie pojętej ojczyzny), że woli być mimo wszystko na miejscu swoim niż na jego miejscu.

Młody reżyser, Wacław Jankowski, upodobał sobie problematykę mora Ino-polityczną. Przeszło rok temu było w jego reżyserii w tymże teatrze "Milczenie" Brandstaettera, teraz - "Wilki" Rollanda. które w podtytule mogłyby mieć słowo "milczenie". Dobrze postąpił reżyser starając się rapsodycznemu charakterowi dramatu nadać nośność słowa i precyzję aktorskich kreacji. Nie jego wina, że na nowohuckiej scenie słowo i aktorstwo nie zawsze należy do najmocniejszych stron teatru.

Poza wymienioną wyżej czwórką aktorów w spektaklu wystąpili jeszcze Janusz Sykutera (Chanelas), Władysław Bułka (Vidalot). Marian Jaskulski (Buquet), Zbigniew Zaniewski (Jean-Amable), Andrzej Franczyk (Szpieg), Tadeusz Wieczorek (Oberżysta), Krzysztof Górecki (Żołnierz I), Jacek Paruszyński (Żołnierz II), Zbigniew Samogranicki (Sankiulota), Adam Dzieszyński (Ancien regime), Małgorzata Krochmal (Kobieta).

Przy okazji - pewna konfrontacja skłaniająca do pytań i refleksji. Następne po premierze prasowej przedstawienie "Wilków" odbywało się przy osobliwie skomponowanej widowni, zajętej nieco więcej niż w połowie: sprowadzona przez nauczycieli młodzież szkolna, rozwalona niemal głucho i tępo w fotelach, rozszeptana o niebieskich migdałach i rozmarzona o czymś dalekim od scenicznej akcji, i kilkanaście osób dorosłych, w tym kilka na zaproszenia z premiery prasowej. Współczuć dyrekcji i aktorom? Przy jakiej widowni będą grać jutro, pojutrze? Widzieć w tym znak kryzysu teatru? A w tychże samych dniach - szaleńcze wyczyny starych i młodych, żeby za 600 zł dostać się na przedstawienie Kantorowego Cricot II "Niech sczezną artyści". Przejaw snobizmu czy nieprzeparte pragnienie kontaktu z tajemnicą (sztuki i egzystencji)?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji