Artykuły

Demony na arenie

Gdybyśmy dzisiaj rozpisali ankietę-referendum (a jest to ostatnio modne!) na temat: co wiesz o Paulu Claudelu? - śmiem twierdzić, że większość odpowiedzą pozostałaby... bez odpowiedzi. Jedynie wśród znawców poezji i teatru nazwisko francuskiego pisarza (1868-1955) kojarzyłoby się z konkretnymi tytułami dzieł poetyckich oraz mało grywanymi u nas dramatami. Te ostatnie zresztą omijały skrzętnie krakowskie sceny przez 36 lat...

A przecież Paul Claudel: członek Akademii Francuskiej, dyplomata bywały w świecie, finezyjny poeta i dramaturg, któremu uczeni w piśmie przypisują rolę twórcy "teatru totalnego", mógłby śmiało pretendować u progu naszego stulecia do miana duchowego ojca Becketta, czy Ionesco. Gruntownie wykształcony na wzorach kultury klasycznej, umiał połączyć prawie wszystkie techniki teatru i dramaturgii dla wprzęgnięcia ich we własne wizje. Głównie w walkę namiętności, demonów w duszy ludzkiej (i ciele) - patrząc na to przez pryzmat nieba i piekła. Dosłownie oraz w przenośni. Między Biblią i tragediami greckimi, a moralitetem współczesnym. W muzycznym rytmie, w gładkości strof i baroku języka.

Nie jest to literatura - wbrew pozornie prostej anegdotyczności dramatów - ani lekka, ani łatwa. Nie ma też owych aluzyjnych odniesień, które wprowadzałyby współczesnego widza w stan ekscytacji przy pomocy nachalnych jest w dramaturgii Claudela specyficzna atmosfera moralna, szukanie prawdy i wolności osobistej w gąszczu powszechnego zakłamania oraz zniewolenia człowieka przez ucisk i pieniądz, co w sumie nadaje jej wymiary ponadczasowe. I wartość filozoficzno-społeczną, o której, nigdy nie wolno zapominać.

Piszę te słowa w związku ze sztuką "ZAMIANA" (w pięknym tłumaczeniu Jarosława Iwaszkiewicza) wystawioną na scenie "NURT" TEATRU LUDOWEGO w Nowej Hucie. Fabułę tego utworu można by sprowadzić w sposób uproszczony do faktu sprzedaży żony przez męża bogaczowi, za dolary - bo rzecz dzieje się w Ameryce ub. wieku - i za iluzję wolności, acz przy boku "odstąpionej" żony bogacza. Sprawa jednak ma bardziej skomplikowane motywy. Grę namiętności z udziałem demonów. Które nawet kobietę młodą i ufną w miłość oraz zasady moralne równie młodego męża, z demona dobra czynią powolną ofiarę zła. Niby w przypowieści biblijnej i antycznych tragediach. Lub w przewrotnym moralitecie. I do tego w blasku poezji. Tej "czystej" - a także i podszytej fałszem. Jak w życiu, choć to życie stężone w tak gęstej materii oraz ekspresji, że aż przechodzące granice prawdopodobieństwa. Ale zarazem wkalkulowane przez autora w artystyczne koszty jego odczuć teatru.

A teatr to - jak nadmieniłem - mało dziś przystający do powszechnych wyobrażeń, żeby tworzył lustro: proste, wklęsłe lub wypukłe, dla odbicia gorączkowej rzeczywistości społecznej. W sensie doraźnym, czy tylko symbolicznym.

Lecz mimo to, jeśli już ktoś poszukujący na scenie sublimacji przeżyć po burzliwych konfliktach, oderwie się na moment od teraźniejszości z jej podtekstami publicystycznymi oraz aluzyjną satyrą, wówczas owionie go tchnienie "czystego" teatru. O dziwo, bez cukierkowych przyciszeń lirycznych, za to w całej jaskrawości form niemal jarmarcznych, za którymi ukrywają się wręcz kosmiczne treści. Żywioły odwiecznie władające światem i ludźmi.

Wrażenia z tego swoistego cyrku życia potęguje jeszcze inscenizacja Włodzimierza NURKOWSKIEGO, wsparta scenografią Anny SEKUŁY i muzyczną oprawą Jolanty SZCZERBY-KANIK. Młody, zdolny reżyser (b. oryginalna interpretacja "Bolesława Śmiałego" Wyspiańskiego w Teatrze Ludowym) zamienił Claudelowskie realia sceniczne (plaża, wnętrza mieszkalne) w jeden teren akcji: arenę, wypełnioną piaskiem. I tu właśnie rozgrywa dramat ludzi-dzikich zwierząt, klownów i manekinów, z dynamiką taneczno-cyrkową. Kontrastując jedynie karkołomne sytuacje antyczną pozą bezruchu sprzedanej żony, bohaterki utworu - cieniowaną linią izolacji jakby na pustyni, czy w popiele jej spalonej wiary. Tyle, że unikając przerysowań w stronę mdłego sentymentalizmu. W ten sposób ucieka natomiast gorzki smak odczłowieczenia postaci, zostawionych na pastwę instynktów. Jak w błędnym kole. A zważywszy, że znalazł jednocześnie odpowiednich wykonawców tych zadań w toczonej grze wyolbrzymionych namiętności - w osobach Zdzisławy WILKÓWNY (piękna rola młodziutkiej żony, oddana z naturalnym ciepłem, ale i pod niedostrzegalnym działaniem bakcyla zła), Barbary STESŁOWICZ (demon przewrotności kobiecej pod maską wyuzdanej aktorki z tuzinkowego romansidła), Aleksandra BEDNARZA (w dojrzałej kreacji śmieszno-tragicznego "bogacza" o niejednoznacznym charakterze, tyleż negatywnym co pozytywnym) i wreszcie Krzysztofa J. WOJCIECHOWSKIEGO (w najtrudniejszym tu wcieleniu "dzikiego zwierzęcia" uganiającego za złudną wolnością i jej ceną pieniężną, co kończy się nie tylko osobistym dramatem) - trzeba uznać, że spektakl osiągnął niemal pełną harmonię między założeniami inscenizacyjnymi a wymową artystyczno-ideową przedstawienia. Przyczynia się to do sukcesu i Claudela, i teatru. Może nie na miarę teatru ogromnego i przeciętnych oczekiwań, lecz te efekty już nie całkiem zależą od samego teatru...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji