Artykuły

"Zemsta"

"Zemsta" Aleksandra Fredry, żelazna pozycja spisu lektur szkolnych i repertuarów teatralnych od renomowanych scen począwszy, na amatorskich próbach skończywszy, jest bodaj najpopularniejszą polską sztuką. Jej autor, urodził się w roku drugiego rozbioru Polski; starszy od Trzech Wieszczów, przeżył ich wszystkich (Słowackiego nawet o 30 lat) i zmarł w czasach, kiedy debiutowała Orzeszkowa, a Kraszewski opublikował "Starą baśń". W ciągu swojego długiego życia stworzył wiele komedii, których dowcip, lekkość, barwne sylwetki bohaterów i zręczna konstrukcja zapewniły mu sukces i do dziś niepodważalny tytuł największego polskiego komediopisarza.

"Zemsta", sztuka szczególnie ulubiona, kusi od lat fachowców i amatorów, wielkich i małych ludzi teatru, obiecując błyskotliwy efekt pracy i wdzięczność rozbawionej publiczności.

Niewinna z pozoru komedia jest jednak przy tym perfidną pułapką, do której często wpadają niedoświadczeni i lekkomyślni realizatorzy. Otóż każdy chyba idący widz na "Zemstę" pamięta ją ze szkoły, z innej wizyty w teatrze, czy nawet (jak to się często w przypadku tej sztuki zdarza) z własnych doświadczeń na amatorskiej scenie. Każdy wie, że Klara zażąda od starającego się o jej rękę Papkina krokodyla ("jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi luby"), że poczciwina Dyndalski będzie z mozołem pisał pod dyktando Cześnika sfingowany list Klary do Wacława ("Bardzo proszę, mocium panie, me wezwanie, mocium panie..." itd). Publiczność czeka na łubiane sceny, znane żarty i łatwo ją rozczarować i zrazić niedostatecznie dobrym wykonaniem. Ta sztuka jeśli nie jest "perełką", musi stać się klapą.

A "Zemsta" w Ludowym Teatrze jest... przeciętna. Tylko przeciętna i dlatego nieudana, bo - jak wynika z poprzedniego wywodu - w przypadku tej sztuki to za mało. Nie namawiam więc do oglądania jej w Teatrze Ludowym.

Reżyser Stanisław Igar postanowił zmierzyć się z Fredrą skuteczną na ogół bronią: prostotą. Jego "Zemsta" miała być wierna tekstowi, aktorzy (upozowani według klasycznych i obiegowych schematów "typów ludzkich" prezentowanych od wieków w komediach) grać mieli realistycznie i powściągliwie, lekko tylko podbarwiając zachowanie przedstawianych postaci ośmieszającą nienaturalnością. Ale cóż. Zabrakło staranności wykonania. Nie dopracowano detali. Na efektownym rusztowaniu tekstu pozostały smętne skrawki pomysłów, wysilone miny i "prysiudy" aktorów.

Chropowate i tandetne to przedstawienia. Nie ratują go wysiłki (świadomych, jak się zdaje, katastrofy) odtwórców ról Rejenta i Cześnika (Władysław Bułka i Tadeusz Szaniecki), choć dzięki nim właśnie spektakl nie pogrąża się całkowicie w otchłani lichoty. Nie ratują go tym bardziej ani rozpaczliwa i chaotyczna szamotanina Tadeusza Kwinty (Papkin), ani rozkoszne minki Katarzyny Lis (Klara), ani pretensjonalna piskliwość Zdzisława Klucznika (Dyndalski), ani prezentacja ledwie przysłoniętego biustu Barbary Stesłowicz (Podstolina).

I żal mi tylko ślicznych, naprawdę ślicznych i funkcjonalnych dekoracji autorstwa bardzo zdolnej pary scenografów: Józefa Napiórkowskiego i Ryszarda Stobnickiego. I żal też Fredry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji