Artykuły

Ucieczka

Miała to być gigantyczna, obudowana dużą ilością efektownych detali epopeja o konającej kontrrewolucji w młodym państwie radzieckim. A wyszedł z tego gigantyczny i pretensjonalny mętlik.

Michał Bułhakow, autor genialnej i tak popularnej u nas powieści "Mistrz i Małgorzata", "Białej Gwardii", "Fatalnych Jaj", a także licznych opowiadań i sztuk napisał "Ucieczkę" w 1927 roku dla MChAT-u. Do premiery jednak nie doszło po interwencji Gławrepertkomu (Głównego Komitetu Repertuarowego), zdaniem którego autor upiększył zbytnio generałów białej armii. Radziecka prapremiera "Ucieczki" miała miejsce dopiero w 1957 r.

Bułhakow zdobył sobie uznanie krytyki i popularność czytelników bystrością i wnikliwością obserwacji, trafną oceną rzeczywistości, fantastyczną wyobraźnią, ciętym, inteligentnym dowcipem, giętkością języka i urodą samej narracji. To doprawdy nie lada sztuka zrobić z Bułhakowa ględzącego nudziarza. A jednak Teatrowi Ludowemu udało się!

Kolejne sceny irytują przyciężką statycznością. Zaś ich zmiany są niekiedy wręcz humorystyczne. Oto bowiem aktorzy jakby chcąc "pogonić" ospale toczącą się akcję wypowiadają ostatnie zdania poszczególnych scen jakby uciekając ze sceny, w biegu, jakby nie myśląc więcej o swej roli, a tylko o możliwie szybkim zejściu i zmianie planu. Miałam wrażenie, że w sali Teatru Ludowego dźwięczy jeszcze wielokrotnie jak sądzę powtarzana przez zdenerwowanego reżysera komenda: Grać, grać, bo znowu wszystko "siadło"! Szybkość tej ucieczki jest wymuszona, bo nie wynika z wewnętrznych emocji aktorów, lecz tylko z posłuszeństwa rozkazowi reżysera.

Najzabawniejsza zmiana sceny - nie mogę sobie odmówić opisania jej , skoro już stłumiłam w sobie śmiech na premierze... - to ta, w której Andrzej Gazdeczka jako Roman Chłudow stanąwszy na buforze wagonu, którego fragment widoczny jest w głębi sceny, mówi coś i w połowie tej kwestii., odjeżdża powoli za kulisy.

Kłopoty z montażem scen to duży, choć nie jedyny mankament nowohuckiego przedstawienia. Brak tu klarowności wypowiedzi, zbyt wiele krzątaniny nużącej i nie wzbudzającej zainteresowania. Pretensjonalna jest cała oprawa muzyczna podpowiadająca widzowi gdzie aktualnie toczy się akcja w sposób łopatologicznie prymitywny.

Najgorszy jest jednak brak przekonywających kreacji (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę). Sergiusz Gołubkow Adama Sadzika jest beznadziejnie ckliwym i bezbarwnym idiotą. Niepojęte jest także moim zdaniem jego wielkie uczucie, skoro Serafima Korzuchina Jadwigi Lesiak to nudny babiszon. Miłość jest rzeczywiście ślepa. Andrzej Gazdeczka jako Chłudow i Tadeusz Kwinta jako pomylony na lirycznie De Brisard szarżują na granicy dobrego smaku. Katarzyna Lis-Woroniecka kreując Kusię bije rekordy nienaturalności. A w ogóle, większość aktorów ogranicza się do wypełnienia oklepanych stereotypowych schematów.

Gra w tym przedstawieniu tylko jeden aktor, a mianowicie Janusz Krawczyk gościnnie grający generała Czarnotę. To jedyna naprawdę żywa postać (w spektaklu, w którym gra kilkadziesiąt osób...). To osoba z krwi i kości, a nie smętna, papierowa kukła. Scena gry w karty Czarnoty i Korzuchina (Tadeusz Wieczorek) jest sceną wspaniałą, prawdziwie teatralną. Ale jedna taka scena, nawet gdy trwa kwadrans i nawet gdy aż tak dobra to o wiele za mało na trzygodzinny spektakl...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji