Artykuły

Jubileuszowa śpiewogra

Wszystkie trzy krakowskie premiery Krakowiaków i Górali Wojciecha Bogusławskiego odbyły się w grudniu. Pierwsza, przed 15 laty, na otwarcie nowego teatru: Ludowego, w Nowej Hucie - druga w Teatrze im. J. Słowackiego (1963) oraz trzecia, znów w Teatrze Ludowym, jako podkreślenie uroczystości jubileuszu tej najmłodszej sceny w najmłodszej dzielnicy robotniczej starego Krakowa.

Pierwsza i ostatnia premiera nowohucka różnią się dość zasadniczo. Ongiś reżyser Wanda Wróblewska skopiowała widowisko Leona Schillera (acz z pominięciem prologu i międzyaktu, pióra Schillera) - gdy obecnie Jan Skotnicki przygotował własną adaptację i opracowanie tekstu, już bez powoływania się na tradycje schillerowskie i nie podkreślając w podtytule "opery narodowej w 4 aktach". Inscenizacja Skotnickiego zamyka się w 3 odsłonach, a jest zarówno pastiszem teatru XVIII w. oraz próbą figlarnej parodii cepeliowskich ciągotek w tak modnych u nas zespołach pieśni i tańca, jak wreszcie zabawą w uroki i śmiesznostki teatru amatorskiego.

Przegradzające te dwie realizacje śpiewogry Bogusławskiego, widowisko folklorystyczne, właśnie ze stylizacją cepeliowską Kiliana - opracowane przez Bronisława Dąbrowskiego, urzekało barwnością obyczaju, jak z kart Kolberga. Tyle, że tak mógłby to odmalować dzisiejszy Kolberg.

Oba poprzednie przedstawienia łączy w obecnym udział dwóch aktorek: Bogusławy Czuprynówny, na tej samej scenie i Barbary Omielskiej, która przed 7 laty grała w inscenizacji Dąbrowskiego młodziutką Basię, gdy dziś z powodzeniem i dojrzałością (już) odtwarza pełną temperamentu oraz kobiecej przekory, równie młodą Dorotę.

Spośród uczestników pierwszego spektaklu (oprócz Czuprynówny) zauważyłem jedynie na... widowni jubileuszowego widowiska, Macieja Nowakowskiego występującego w r. 1955 w roli Pawła. I tu kończą się wspomnienia.

Dekoracje Mariana Garlickiego odbiegły od wzorów Władysława Daszewskiego, a z cepeliowskim wystrojem sceny i ubiorami postaci w ogóle nic ich nie łączy. Dowcip plastyczny Garlickiego nie szuka rozwiązań "zabawkowych", ani nie ucieka w stronę łatwej stylizacji. Wzgórze mogilskie (dziś nowohuckie) z kopcem Wandy na tle Wisły, sielsko obsiadły malowane, łaciate krowy. Żywe kolory chat, młyn kołem, po którym można się ześliznąć z domu Bartłomieja na schadzkę miłosną, fragment karczmy i drzewo-schowek z drzwiami - podkreślają pseudoprymitywne zmrużenia oczu malarza, W i d z i on śmiesznostki, naiwności i przebiegłość osób "opery" narodowej, która skłócone regionalizmy oraz miłosne powikłania osób dramatu prowadzi ku szczęśliwemu zakończeniu. Do zgody narodowej i ku ładowi serc. Pobocza sceny, niczym skrzydła teatru, mieszczą loże - skąd "publiczność" będzie komentowała na żywo wydarzenia akcji. A także wydarzenia polityczne, które - jak wiemy - towarzyszyły prawykonaniu Krakowiaków i górali w Teatrze Narodowym Warszawy, tuż przed wybuchem Insurekcji Kościuszkowskiej. Mamy więc teatr w teatrze - podkreślany dodatkowo czerwienią kurtyny wewnętrznej i wielkim żyrandolem unoszącym się nad proscenium. Scenografia Garlickiego oddaje zatem nastrój, a równocześnie zapowiada styl przedstawienia. Owe półtony ironii i powagi, zabawy kolorystyczno-przedmiotowej, z uśmiechem i "robioną" łezką rozczulenia. To chyba Jedna z najlepszych prac scenograficznych Garlickiego.

W takiej oprawie, Jan Skotnicki rozgrywa widowisko mimiczno-wokalne, jakby w podwójnym lustrze przeglądały się dwa teatry amatorskie: sprzed dwóch wieków i dzisiejszy. Stąd wyostrzone gesty, bezpretensjonalność przeplatana szelmowską pretensjonalnością, a wszystko udawane z wdziękiem i adresowane dowcipnie w stronę umownej widowni (na scenie) oraz ku rzeczywistym odbiorcom na sali Teatru Ludowego.

Natomiast chóry, grupki taneczne i soliści (tak!) odwołują się w wyobraźni widza do pewnych schematów, którym początek dały "Mazowsze" i "Śląsk", a zbanalizowane zostały przez bezkrytyczne powielanie w tysiącach zespolików, skąd wyparował autentyczny folklor - na rzecz modnych (ale pozbawionych już własnego wyrazu) ekspozycji CPLiA.

Skotnicki wydatnie skrócił przebieg spektaklu, skondensował jego - co tu dużo mówić - niezbyt głębokie wartości dramaturgiczne, po to, żeby wśród igraszek pastiszów, parafraz, parodii i karykatury (na szczęście nie pogrubionej!) nie uronić owej szczególnej atmosfery l u d o w e j i dramatyzmu spraw społeczno-politycznych, jakie toczą się za kulisami teatru Bogusławskiego. A także wobec przedstawicieli różnych stanów, zajmujących loże teatru w teatrze. Stąd ukłony, dygania, miny, gesty czy wreszcie ironia, które przebijając z błahej akcji - kryją w sobie coś głębszego pod maskami naiwności oraz beztroskiego humoru plebejskiego. Skoczne piosnki oskarżają swą pozorowaną sielskością tych, którzy zepchnęli lud do roli malowidła folklorystycznego. Niechęć do obcego zalotnika, jest odpowiedzią na próby uśpienia czujności wobec polityki zaborców. Kos Krakowiaków nie kierował Bogusławski przeciw Góralom. Tu chodziło o przygotowanie gruntu Kościuszce. A pojednanie, ów "cud mniemany" dokonany przez naukowe eksperymenty Bardosa, było apelem o jedność narodu, o ludowe zbratanie w oparciu o postęp i oświatę. Wtedy wątła fabuła utworu i jego operowość stawały się tylko pretekstem do przemyśleń społecznej oraz politycznej sytuacji.

Widowisko nowohuckie trzeba zaliczyć do artystycznych osiągnięć Teatru Ludowego w tym sezonie. Charakteryzuje się wielką sprawnością, zwartością i w całym tego słowa znaczeniu: aktorskim rozśpiewaniem. Układy taneczne Jana Urygi dobrze wiążą wątki akcji, zaś opracowanie muzyczne Franciszka Barfusa wraz z przygotowaniem muzycznym Gustawa Grawicza dopełniają koncepcję inscenizacyjną bez sztucznego podziału na tok dialogów i partie śpiewane.

Z grona 32 wykonawców tego zgrabnego i udałego spektaklu, ważniejsze role przypadły uroczej Basi (Grażyna Barszczewska), świetnej Dorocie-młynarce (Barbara Omielska), dowcipnie udającemu amatora Stachowi (Maciej Staszewski) i przezabawnemu Jonkowi (Lech Bijałd). Kapitalną Starą Kobietę zagrała Krystyna Feldman, w czym sekundował jej z werwą rubaszną Edward Bączkowski, jako parodystyczna postać klerykała-organisty Miechodmucha. Bardos Zygmunta Józefczaka był połączeniem chudego żaka z przemyślnością postępowego naukowca, a młynarz Bartłomiej w ujęciu Zdzisława Klucznika oscylował między drwiną ze zwodzonego męża-rogacza, a naiwną przebiegłością dużego dziecka.

W grupie Górali - ładną sylwetką wyróżniał się Leszek Teleszyński (Bryndas), za mało jednak charakterystyczny w swej zadziornej zachłanności. Zabrakło mu chyba komicznego dramatyzmu. Tu prym wiódł Świstos (Stanisław Michno) oraz w scenie porażenia prądem Jan Guntner (Morgal). Dziewczęta prezentowały dużo wdzięku i urody. Goście w loży-dystynkcję i odpowiedni do reprezentowanej klasy społecznej na scenie - chłód lub żarliwość przeżyć.

No więc: widownia otrzymała od teatru przedstawienie świeże w pomysłach, nie wzorujące się na tradycyjnych ujęciach, nowoczesne a czytelne i zabawne. Tudzież edukacyjno-patriotyczne. Zgodne z wytyczonym, programem artystycznego oraz ideowego działania tej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji