Artykuły

Współczesny temat

Ambicją krakowskich teatrów stało się w bieżącym sezonie - wreszcie! - preferowanie współczesnych sztuk polskich.

I choć nie zawsze skutki artystyczne tych dążeń są najwyższej klasy, choć nie wszystkie przedstawienia polskich sztuk są dobre - sama tendencja zasługuje na pełne uznanie. Tylko drogą scenicznych poszukiwań i scenicznych prób wykształcić zdoła teatr nową dramaturgię, tylko grając rodzimych autorów wychowa twórców współczesnej literatury scenicznej.

Ostatnio dwie nasze sceny wystąpiły z premierami sztuk współczesnych, żyjących autorów: Teatr Ludowy zaprezentował 2 utwory sceniczne Tadeusza Różewicza ("Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" i "Kartoteka"), Teatr Kameralny pokazał po raz pierwszy sztukę nie grywanego w latach ostatnich Ireneusza Iredyńskiego "Zegnaj, Judaszu". Tym razem sięgnięto więc po "pewniaki" - jako że czołowy nasz poeta na scenie - także krakowskiej - sprawdził się już kilkakrotnie, a o talencie dramatopisarskim Iredyńskiego od narodzin przed laty jego świetnych "Jasełek modern" (granych właśnie w Warszawie) także nikt nie wątpi.

"Zegnaj, Judaszu" jest sztuką dużo słabszą od "Jasełek", aczkolwiek porusza temat pasjonujący i, niestety, znamienny we współczesnym świecie: temat zdrady. Zdrady sprawy, zdrady idei i zdrady ludzi. Współczesny Judasz zdradza nie dla srebrników. Zdradza skrzywdzony posądzeniem o zdradę, zdradza zrażony metodami działania swych spiskowych towarzyszy - metodami identycznymi, jakie stosuje przeciwnik; zdradza wreszcie, by wypełnili, się judaszowa legenda. Jest jeszcze jeden zdrajca w sztuce Iredyńskiego: zabiedzona dziewczyna, czulą sympatią związana z Judaszem, okazuje się narzędziem w rękach policji... Ten nieoczekiwany finał sztuki stanowi arcybolesną pointę judaszowego tematu. Arcybolesną pointę gorzkiej sztuki Iredyńskiego.

Mimo ciekawej, nie pozbawionej elementu sensacyjnego tematyki sztuki, mimo znakomitej gry Anny Polony w roli owej Dziewczyny (pozostałe role spektaklu - mało ciekawe, po prostu nudne), mimo ręki znakomitego reżysera, Konrada Swinarskiego (mało tu widocznej!) - nowe krakowskie przedstawienie nie porywa, nie przekonuje. Może dlatego, że jest anty-Swinarskie, chłodne, bez pasji i w dodatku zrealizowane w konwencji wręcz naturalistycznej (oprawa plastyczna - także Swinarskiego - z autentycznym kranem i kapiącą wodą). Miała zapewne owa konwencja wydobyć silniej okrutne moralno-psychologiczne treści sztuki; chyba ich jednak w pełni nie wydobyła. Na plan pierwszy wysunęła się jedynie okrutność sytuacji, okrutność języka.

Czyli: ambitna prapremiera - nie w pełni udana.

*

Natomiast udała się różewiczowska inscenizacja w Nowej Hucie. Sam pomysł połączenia dwóch sztuk - nie czysto mechanicznego i nie czysto formalnego - poprzez plastyczny obraz sceniczny (interesujący! - Liliany Jankowskiej) i jednorodność kostiumów, ale myślowego, ideowego jest już połową jej sukcesu. Rozterki zagubionego Bohatera z "Kartoteki", który "nie może zamienić się w człowieka, choć jest dyrektorem instytutu", zdają się niejako tłumaczyć wewnętrzną pustkę, psychiczną alienację, lęki i kompleksy bohaterów "Naszej małej stabilizacji". Świetnie pomyślana o-prawa scenograficzna dla owej "małej stabilizacji", przywodząca na myśl współczesne bloki mieszkalne-termitiery o ścianach z dziesiątkami szuflad, stanowi wymowne tło dla sztuki o współczesnym człowieku. Człowieku gnieżdżącym się w pokoikach - klitkach, jednakowo u-meblowanych, bez wyrazu. Człowieku o poszufladkowanym życiu, przeżywającym konflikty może nie tyle groźne, ile nużące swą identycznością z konfliktami tysięcy innych ludzi. Owa powszechność, owo wydanie myśli i odczuć współczesnego człowieka na łup ogółu - ukazuje poeta, umieszczając łóżko swego Bohatera z "Kartoteki" w pokoju, przez który przebiega ulica. Ten pomysł przenieśli realizatorzy nowohuckiego spektaklu i do drugiej sztuki, łącząc - jakże logicznie - owe mieszkalne klitki z wizualno-słuchowymi elementami wielkomiejskiej ulicy. Oto jeszcze jeden element, wiążący obie różewiczowskie pozycje, zespalający nowohuckie przedstawienie w jednolitą, zwartą całość.

Z zainteresowaniem śledząc nowy spektakl Teatru Ludowego, ze szczególną satysfakcją myślałam o zespole aktorskim tej sceny. Po ciężkich perturbacjach, po poważnych przetasowaniach i rozlicznych konfliktach personalnych Teatr Ludowy dopracował się - zgranego, dobrego, zespołu. Zespołu, który - obok niedobitków "starej gwardii" z Edwardem Bączkowskim i Janem Güntnerem (obaj świetni w "Świadkach") i obok kilku rzadko pokazywanych na scenie, a ciekawych, aktorek - wykształcił poważną grupę młodych, zdolnych aktorów. Kilku - bardzo zdolnych.

W przedstawieniu sztuk Różewicza fascynuje swym ujęciem Bohatera "Kartoteki" Zygmunt Malanowicz. Jest - jak chce poeta - bierny i znudzony, ale nie jest ani przez chwilę nijaki. Każda jego kwestia, każdy gest, każde poruszenie ręką czy skrzywienie twarzy ma swą wymowę, ukazuje siłę przeżyć - wewnętrzną tragedię człowieka zagubionego w życiu, przerażonego swą niezdolnością do buntu, swą rezygnacją. Człowieka cierpiącego. Czujemy Bohatera, rozumiemy go, cierpimy z nim. Czegóż więcej dokonać może aktor?

Sprawnie prowadzony spektakl jest reżyserskim dziełem gościnnie przebywającego w Nowej Hucie reżysera warszawskiego, Lecha Komornickiego, z Teatrem Ludowym związanego w latach jego najlepszej prosperity, gdy to na nowohuckiej scenie grat w "Słudze dwóch panów", w "Miarce za miarkę", w "Imionach władzy", w "Świeczniku".

Lecą lata, lecą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji