Artykuły

Ksiądz Marek czy coś więcej?

Znudziły mi się już poklepywania Teatru Ludowego w Nowej Hucie: rzucają się na wielki repertuar, tymczasem - zdaniem poklepujących - taki zespół nie potrafi wziąć górnego C, nie ma rzekomo żadnych sił artystycznych, które by gwarantowały itd. itd. Tymczasem trzeba po prostu do Nowej Huty jeździć, trzeba zobaczyć kilka przedstawień, żeby się zorientować, że HENRYK GIŻYCKI wcale od zera nie zaczynał ani nie zaczyna, że zespół niekoniecznie starych aktorów daje jaką taką gwarancję poziomu teatralnego. Nie wszystko może "wyjść" od razu, ale akurat mistyczny dramat Juliusza Słowackiego "Ksiądz Marek" zyskał - ogólnie rzecz biorąc, mimo kilku nieporozumień - ton odpowiedni dla tekstu, miał kilkanaście scen znakomitych.

Przede wszystkim reżyser przedstawienia ALEKSANDER BEDNARZ nie poprawiał Słowackiego. Owszem, niektóre sceny skreślił tak jak od wielu, wielu lat skreślają je reżyserzy. Jednakże istota mistycznego zauroczenia Juliusza Słowackiego w zderzeniu z realizmem historycznym autora mocno zarysowała się w całym spektaklu i to jedno wystarczy, aby uznać to dzieło artystów Teatru Ludowego za godne uwagi. Naturalnie nie unikniemy zderzeń ze współczesnością. Jednakże zapominać nie należy, że duża część społeczeństwa naszego przeszła już dawno chorobę wróżb, wróżenia z fusów. Nie oznacza to, że wielka modlitwa o Polskę, najgorętsza miłość ojczyzny, zawarta w dramacie - proroctwie, w dramacie-wizji ma być przedmiotem lekceważenia. Nie można bowiem, tak jak to czyniły niektóre historyczki literatury w latach pięćdziesiątych wespół z ADAMEM WAŻYKIEM, dzielić twórczości Słowackiego na reakcyjną i postępową, na dobrą i złą. Takie nędzne politykowanie odcinało polski teatr współczesny właśnie od mistycznych dramatów: "Księdza Marka", "Snu srebrnego Salomei", "Księcia Niezłomnego" Calderona w tłumaczeniu naszego Wielkiego. W ten sposób przez wiele, wiele lat teatr rezygnował z prób dokonania żywej analizy głębi obserwacji historycznej Słowackiego. Jakże inny był Słowacki od swych współbraci - towiańczyków kiedy z nimi zrywał! Pisał "i ja mam na dnie serca prawo Boże, i ja mam rozkaz Boży - aby nie dbając na sąd ludzi - choćby wzgardę i nędzę, i potępienie - stał do końca, strzegąc prawdziwej wiary i dawnego sztandaru Ojczyzny mojej". "Ksiądz Marek" powstały w roku 1843 był jeszcze realizacją poglądów neofity mistycznego. Ale czyż w scenach ze szlacheckim bandziorem Kosakowskim, czyż w scenach jego przetargów z Rabinem i rozmów z Kreczetnikowem nie można dostrzec głębokiej historiozoficznej analizy naszych dziejów, samolubstwa szlachty, morderczego rozpasania? Na przedłużeniu tych wartości historycznych "Księdza Marka" leży przecież cała ostrość rysunku społeczeństwa polskiego w odniesieniu do sprawy Ukrainy w "Śnie srebrnym Salomei"!

Wydaje mi się, że Bednarz i aktorzy w przedstawieniu nowohuckim nie udziwniali sprawy, nie pogłębiali ani owych rozmodleń mistycznych, ani sarkazmu historiozoficznego Juliusza Słowackiego. Byli na miejscu, jakby to powiedział historyk literatury. No dobrze, zwróci mi ktoś uwagę, ale historyk literatury nie może wytyczać realizacji dramatu romantycznego. Otóż i tak, i nie. Nie bez znaczenia jest fakt przedrukowania w programie teatralnym do "Księdza Marka" kilku uwag STEFANA TREUGUTTA z książki "Przemiany tradycji barskiej" (są to materiały sesji naukowej zorganizowanej przez Instytut Badań Literackich w roku 1970), sądu WŁADYSŁAWA KONOPCZYŃSKIEGO "Czasy stanisławowskie" i... fragmentu słynnego wiersza Juliusza Słowackiego "Tak mi Boże dopomóż - wiersza, który powstał dnia 13 lipca 1842 roku, nazajutrz po spotkaniu poety z Towiańskim. Tak oto teatr chce udokumentować, że rozumie moment powstania dramatu, zauroczenie pisarza programem Towiańskiego. Wreszcie pada to zdanie Romantyka "za sto lat chłopek polski pod Krakowem będzie mógł czytać "Księdza Marka", bo ta poezja nie na nerwy, ale na czyste uczucia uderza".

Wreszcie dochodzimy do sprawy zasadniczej: czy nowohucki "Ksiądz Marek" powinien przyczynić się do rewizji naszych poglądów o Konfederacji Barskiej? Czy Konfederacja ta - jak pisał buńczucznie STANISŁAW CAT-MACKIEWICZ - zgubiła Polskę? Czy nie były to zdania pochopne?

Z samej istoty "Księdza Marka" wynika nie tylko umiłowanie wolności i tęsknota za wolną ojczyzną, lecz również zrozumienie przyczyn jej upadku. Judyta, która zdradza i Judyta, która staje po stronie konfederatów jest jakby miernikiem uczuć patriotycznych poety. Stąd olbrzymie znaczenie tej roli. Nie ulega wątpliwości, że słabość Konfederacji nie wynikała tylko z tego, że szlachta do szlachty się odwoływała. Na ten błąd złożyły się wieki i nie można mieć pretensji na przykład do Zygmunta Starego za to, że nie doprowadził do egzekucji praw. Przynajmniej dwu-wiekowa tradycja obdzielania możnych przywilejami wiązała królowi ręce. Dlaczegóż więc mamy odsądzać od czci i wiary szlachciców-katolików za to, że cała ich tradycja wiązała się z wiarą w zmartwychwstanie? W tym względzie prawdziwa jest ocena Konopczyńskiego, że "ze skromnej szlacheckiej piersi kilkudziesięciu obywateli wydziera się krzyk żarliwego uczucia religijnego, krzyk przebudzonego sumienia narodowego i wiekuistej woli do prawdziwej niepodległości".

Bardzo pięknie rozpoczyna przedstawienie TADEUSZ SZANIECKI w roli Marszałka. Aktor wykorzystał swoje przyrodzone warunki i jego wielkopańskość miała w sobie jakby znamię patriotycznego wyrachowania: trzeba się bić, ale ostrożnie postępować w polityce. Sądzę, że regimentarz ANDRZEJA GAZDECZKI stanowił dobre, spokojne tło do szamotań dynamicznych scen całego dramatu. Przedłuża ten nastrój - przenieśmy się na koniec spektaklu - JACEK STRAMA w roli Kazimierza Puławskiego.

Sprawa główna - upadek Baru - rozgrywa się jednak między Księdzem Markiem, Kosakowskim, Judytą i Kreczetnikowem. HENRYK GIŻYCKI w roli tytułowej nie uległ pokusom przerysowania charakterystycznego. Jego męczeństwo jest logiczną konsekwencją nieustępliwości. WŁADYSŁAW BULKA w roli Rabina jak gdyby uległ JANUSZOWI R. NOWICKIEMU; ten ostatni szerokim gestem, patosem sygnalizował trochę za powierzchownie swą rozterkę, swoje własne piekło. BOŻENA KRZYŻANOWSKA w roi Judyty dobra w pierwszych scenach, wyrazista i równocześnie bardzo skupiona ukazała i pragnienie zemsty, i jakby lęk przeć dokonaniem grzechu. Kiedy zrozumiała tragedię swej zdrady dokonuje się w niej w końcu przemiana fundamentalna. I w tym miejscu powinna chyba Krzyżanowska bardziej skłonić się ku akceptacji tej przemiany. Jej Judyta po momencie przemiany, przeistoczenia jest trochę niepewna swego. MARIAN JASKULSKI jako Branecki - sprzedawczyk zarysował postać jurgieltnika wielmoży chyba nieco za zwiewnie. TOMASZ POŹNIAK w roli Bojwiła szafuje chyba za bardzo warunkami zewnętrznymi. W roli przełożonego Karmelitów wystąpił ZDZISŁAW KLUCZNIK. Bardzo wysoko, naprawdę z gorącą aprobatą odnoszę się do propozycji WACŁAWA ULEWICZA, który nie rozmazał roli Kreczetnikowa w gromkich pohukiwaniach (widziałem gdzie indziej takie próby). On te racje carskiego siepacza jakoś przedstawił, była w roli Ulewicza niezbędna doza dystansu wobec postaci. Jako Suwarow wystąpił ZBIGNIEW SAMOGRANICKI.

Scenografia JÓZEFA NAPIÓRKOWSKIEGO była jak gdyby przeciwstawnością w swej prostocie i uporządkowaniu całej przestrzeni scenicznej - muzyki JOLANTY SZCZERBY-KANIK. Natrętne nawracanie kadencyjne i pieśń konfederatów śpiewana przez jednego aktora "powiększonym" głosem wprowadzała nas w nastrój niesamowitości.

Zwracam uwagę na teatr nowohucki. Na dość krzykliwej giełdzie artystycznej ten dość stanowczy głos ma swoje znaczenie w realizacji nieustannego zadania teatru polskiego: interpretacji żywej dzieł Juliusza Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji