Artykuły

Na „Linii” z autorem

Pogoń naszych teatrów za współczesną tematyką prowadzi od lat wielu do zabiegów adaptacyjnych. Dla celów scenicznych przyrządza się powieści, opowiadania, poematy, publicystykę. Tendencja owa ze szczególną — zrozumiałą — siłą ujawnia się w tegorocznych planach repertuarowych (także teatru TV!).

Do adaptacji uciekł się i nowohucki Teatr Ludowy, mający już zresztą w ostatnich sezonach kilka niezłych prób w tej dziedzinie (Klęska Fadiejewa, A jak królem, a jak katem będziesz Nowaka). Tym razem sięgnięto po temat nietypowy, biorąc na warsztat książkę Jerzego Wawrzaka Linia.

Książka ta po raz pierwszy chyba w naszej literaturze ukazuje życie małego miasta poprzez pryzmat życia i działalności miejscowych władz. Jej bohaterami są powiatowi działacze na najwyższym szczeblu — ukazani w swych codziennych działaniach, troskach, konfliktach, przeżyciach. Na zorganizowanej przez Redakcję „Życia Partii” dyskusji, poświęconej Linii, reż Kazimierz Kutz, który zainteresował się powieścią Wawrzaka jako materiałem filmowym i wraz z autorem opracowuje na jej podstawie scenariusz, podkreślił zawarte w książce „bogactwo obserwacji, osadzenie wszystkiego w autentycznych istniejących realiach”.

Bo z życia wziął Jerzy Wawrzak bohaterów swej książki i ich konflikty. Z życia, w którego środku sam tkwi silnie całą swą biografią. Robotniczy syn, inżynier, z wykształcenia, w studenckich latach aktywny działacz młodzieżowy, w swej kilkunastoletniej karierze zawodowej był i hutnikiem, i nauczycielem, i — przez lat 10 — dyrektorem Państw. Ośrodka Maszynowego, by przed rokiem zająć stanowisko naczelnego redaktora łódzkiego tygodnika społeczno-kulturalnego „Odgłosy".

Ten autentyzm tematu i autentyzm postaci — Linia także w swej strukturze literackiej stoi na pograniczu opowieści i reportażu — zafrapował artystę Teatru Ludowego Jerzego Sopoćkę, który zdecydował się przenieść powieść na scenę. Zadanie nie było łatwe — jak każde zresztą zadanie adaptacji dzieła epickiego dla potrzeb teatru. Tym razem jednak bez pełnego tła opisowego, bez wielu postaci, usuniętych z konieczności scenicznej komasacji literackiego materiału, bez całej warstwy „wewnętrznej” książki: dumań, myśli, rozważań, wspomnień, sceniczne treści Linii — mimo zgrabnego jej teatralnego potraktowania — okazały się dość powierzchowne i nie zawsze psychologicznie jasne. Szczególnie ucierpiała postać głównego bohatera, sekretarza Gorczyna, granego notabene przez adaptatora, zarazem reżysera spektaklu. Po skreśleniu całej, jakże istotnej dla akcji książki sprawy choroby, zjawia się Gorczyn na scenie właściwie tylko epizodycznie. Jedyna duża scena — zasadnicza dla treści i idei Linii: jego dyskusja z sekretarzem Brzezińskim i rozmowa z żoną odbywa się w czasie majsterkowania przy aucie, autentycznym (na scenie zjawia się „syrenka”…), które to zajęcie bardziej oczywiście absorbuje widza niż wymiana myśli między bohaterami sztuki…
Oglądając Linię, mimo woli wspominałam widziany niedawno na katowickim Festiwalu warszawski spektakl Człowiek znikąd radzieckiego pisarza Dworieckiego. Jakże bardzo treści i idea tej sztuki podobne są do „Linii”. Sprawa „trudnego” w swym apodyktycznym postępowaniu, a zarazem osiągającego znakomite wyniki w swej pracy, dyrektora wielkiego zakładu produkcyjnego, przeprowadzona na scenie partyjna dyskusja na temat jego postawy, podobne uwikłania osobistego życia bohatera i wreszcie podobne ujęcie inscenizacyjne: wielość luźnych scen, krótkich dialogów — i spektakl doskonały! Raz jeszcze potwierdziła się znana prawda, że nie tekst, nie literatura decydują o jakości i randze przedstawienia, lecz teatr, realizatorzy, aktorzy (a były tam tuzy nie byle jakie z Holoubkiem, Szczepkowskim, Zapasiewiczem na czele). W nowohuckiej inscenizacji powieści Wawrzaka zabrakło niestety znakomitego aktorstwa. Gdyby wszyscy bohaterzy spektaklu stworzyli postaci podobne do Juzali — w realizacji Zdzisława Klucznika — prostego, pełnego wewnętrznego ciepła, życiowej mądrości, życzliwości (co prawda postać to i przez autora potraktowana najpełniej), przeniesioną na scenę Linię oglądalibyśmy z prawdziwą satysfakcją.

A co myśli autor o adaptacji swej powieści?

— Trzeba będzie pisać sztuki!

— Czy to pośrednie stwierdzenie, że adaptacja nie w pełni Pana zadowala?

— Po trosze tak. Inscenizacja idzie trochę wbrew intencjom mej książki, która bardziej optymistycznie ukazuje życie Polski powiatowej. Ale uznaję tutaj prawo teatru i sądzę, że przez to nieco jednostronne ujęcie tematu nic się złego nie stało, ponieważ widz — znając życie — ma możność wyciągnięcia ze spektaklu swoich własnych wniosków.

— Czy zamierza Pan, mając w swym dorobku literackim tomiki poezji i kilka powieści, zainteresować się z kolei dramaturgią?

— Teatr frapuje mnie i fascynuje od dawna. Od wielu lat myślałem o scenie, ale niełatwa to rzecz dla niej pisać. A dramatopisarstwo to dla pisarza wielka szansa — bezpośredniego niemal przemawiania do odbiorcy. Szansa dalej sprawdzania swej wyobraźni z wyobraźnią aktorów, reżysera. Ostatni rok przyniósł ml aż dwa doświadczenia teatralne. Poza adaptacją Linii — debiut sceniczny. Pierwszą moją sztukę Niedokończony dialog wystawił Teatr częstochowski.

— A więc początek zrobiony! Przyznam się, że bardzo zaintrygowała mnie Pana biografia. Nie tylko literacka, ale właśnie owo połączenie kierunku studiów, rodzaju, czy raczej rodzajów pracy z — pisarstwem. To dość niezwykły wypadek w naszej literaturze. Mamy doskonale doświadczenia literackich mariaży z medycyną, prawem, ale z techniką?..

— Sądzę, że to moja pasja działacza, potrzeba zabierania głosu, publicznej wypowiedzi, wprowadziła mnie na drogę pisarską; po prostu chęć powiedzenia czegoś, co wydaje mi się ważne. A że wypowiedź ta przekształciła się potem w formę literacką, to już chyba przypadek.

— Przypadek, który tak bogato zaowocował. Czy teraz, kierując pismem, będzie Pan miał czas na literaturę?

— Na razie praca redakcyjna nadała nowy kierunek mym literackim poszukiwaniom. Poczęły mnie pasjonować środki masowego przekazu: radio, telewizja. Przed kilkunastu dniami szło moje słuchowisko Jemioły, ostatnio otrzymałem nagrodę w radiowym konkursie za słuchowisko Patron dla bocznej ulicy.

— Ciekawy, ale niezbyt jasny tytuł.

— Jest to rzecz o starym człowieku, który powinien już przejść na emeryturę, ale nie chce tego i pracuje ciężko, z całym zapałem. Co pozostanie w pamięci ludzkiej z tego jego życia, bez reszty poświęconego pracy, swemu zakładowi? Może nazwa jakiejś bocznej ulicy w miasteczku…

— Rzadkie to zjawisko: zainteresowanie, serdeczne, wnikliwe spojrzenie młodego autora na starsze pokolenie. Wracając do Linii, jedną z najcenniejszych wartości tej książki wydaje mi się również próba konfrontacji postaw dwu pokoleń. Szacunek dla doświadczeń, dla przeżyć i zasług tych, którzy odchodzą, ustępując miejsca młodym (raz jeszcze przypomina się piękna postać Juzali). Nietypowe to bardzo — nie tylko w literaturze.

— Musimy przecież i w życiu, i w działaniu być świadomymi — ciągłości. Powiązania przyszłości z tym, co było, z czegośmy wyszli, bez czego przecież nie byłoby teraźniejszości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji