Artykuły

„Dzień gniewu” Brandstaettera

Wprowadzenie na scenę Dnia gniewu to akt odwagi, wyznaczający trud teatralnego zmierzenia się z tekstem omijającym teatry z powodu teologicznej treści i specyficznej misteryjnej formy.

Dramat ten bowiem sięga korzeniami podglebia biblijno-moralnego. Autor, jak wiadomo, jak też wyraził się o nim Jan Paweł II — „wyrósł w kręgu biblijnym, w którym uczestniczył przez urodzenie i od urodzenia krąg ten zaprowadził go do Jezusa z Nazaretu”.

Dzień gniewu pojawia się na zawodowej scenie po raz pierwszy. Bywał wystawiany siłami amatorskimi, najczęściej w seminariach duchownych lub w przykościelnych zespołach teatralnych, z rezultatami raczej skromnymi; bardziej dydaktycznymi niż artystycznymi.

Jest to utwór mówiący tylko fabularnie o zagładzie polskich Żydów podczas ostatniej wojny. W istocie chodzi tu o to, jak rzeczywistość eksterminacji żydów wiąże się — w dramacie głęboko chrześcijańskim — z zagadnieniami teologicznymi i przeżyciami mistycznymi. Jest to zatem dramat o walce dobra ze złem i o łasce Boga, która sprawia, że nawet z szalejącego na tym świecie zła może rodzić się dobro; dramat o tym, jak nie mające pozornie żadnych szans, poniewierane przez potężną siłę chrześcijaństwo zwycięża w ludziach — i pokonuje „bramy piekielne”.

Owszem, jest to dramat na wielką miarę antyczną, więcej, na miarę chrześcijańskiej historii i ofiary zbawienia, której ostateczne rozstrzygnięcia zapadają nie pod uderzeniami fatum, lecz w wolności wyboru, nawiedzanej przez Łaskę. I to także prawda, że tekst utworu ukazuje poglądowo, z katechizmową przejrzystością, teologiczną wnikliwość, nadprzyrodzoną ekonomię zwyciężania zła przez dobro, odsłania niemal pokazowo proces kruszenia się piekielnych mocy pod wpływem działania łaski.

Tylko właśnie w tym problem, że ta prawda jest tu nazbyt oczywista, rozplanowana i rozgrywana w jednokierunkowym schemacie napięcia — od dobrego czynu do nagrody, od dobrej woli przyjmującej łaskę Krzyża do uszczęśliwiających rozwiązań już teraz, prawie natychmiast. Czy rzeczywiście według takiej — linearnej płynności rozwiązują się chrześcijańskie dramaty egzystencjalne? Czyż ich zakończenia, oglądane tu na ziemi, nie bliższe są tragiczności rodzącej załamania i akty rozpaczy?

Tak, są w Dniu gniewu sceny piękne, kreślone z właściwą autorowi biblijną głębią, z symboliczną perspektywą, z historycznym rozmachem. Rozmowa między Emanuelem Blattem a przeorem — w której pobrzmiewają trudne dzieje dialogu między judaizmem a chrześcijaństwem. Spotkania i rozmowy gestapowca Borna z przeorem, kiedyś dwóch przyjaciół studiujących w Rzymie teologię, dziś stosujących [stojących] naprzeciw siebie usymbolizowań zła i dobra.

Wstrząsająca i kulminacyjna scena „przyoblekania” Blatta w Chrystusa: w szkarłat i koronę cierniową.

I te sceny ukazują swoją siłę teatralną, opierającą się jakoś zalewowi wielkich słów. Całość jednak tonie w nieco przyciężkim kaznodziejskim patosie, w którym ważkie treści mogą brzmieć dziś ze sceny trochę staroświecką, namaszczoną ekspresją.

A jednak praca wszystkich twórców nowohuckiego spektaklu ożywiła ten trudny do wystawienia utwór. Surowe wnętrze gotyckiego refektarza klasztornego z ogromnym rozpiętym Chrystusem na krzyżu, stół z ławami, okna, przez które pada snop światła. Białe habity mnichów wdzięcznie kontrastują z szarością wnętrza i zgaszoną czerwienią obrusa. Piękny obraz, wydobyty z innego, jakby ukrytego świata. Tu się wszystko dokona, uniesione hieratyczną mową i modlitewnym śpiewem, kierowanym ku ukrzyżowanemu Chrystusowi… Zdaje się przedstawienie nawet przerosło tekst, weszło w dramatyczny klimat, przybrało sugestywny dla oka kształt, żyło szlachetnym, czystym brzmieniem każdej kwestii, spełniało się wśród powściągliwych gestów i ruchów.

Bardzo dobra, trafna w każdym składniku scenografia. Stosowna, stwarzająca nastrój muzyka. Staranna, mądra reżyseria. Dobrze rozumiejący zadanie zespół aktorski.

W roli Blatta gościnnie wystąpił Krzysztof Globisz i zagrał znakomicie, bezbłędnie budując postać ściganego Żyda, później przeobleczonego w habit, wreszcie przeżywającego przemianę nieopodal krzyża, w cierniach na głowie i przywołującego wzrokiem samego Borna do przemiany wewnętrznej. Henryk Giżycki jako Born poruszał się i mówił świetnie, to doświadczony i wszechstronny aktor. Przeor Ireneusza Kaskiewicza był należycie skupiony, opanowany i wyrazisty w każdej sytuacji. Kolejna dobra rola. Jadwiga Lesiak w roli Julii Chomin potwierdziła swe walory artystyczne.

Wszyscy inni aktorzy dopełniali poziomem sztuki aktorskiej całości przedstawienia, które kończyło się obrazem zastygłej grupy aktorów w klasztornym wnętrzu zdominowanym przez krzyż rozpięty na centralnej ścianie. Publiczność stojąc biła owacyjnie brawa. Sukces teatralny? Nie tylko teatralny. Ludzie na widowni przeżywali coś więcej niż wspólnotę teatralnego wieczoru. Doświadczali zbliżenia się do prawdy o tajemnicy życia, płynącej jakby spoza sceny i małostkowej, miałkiej codzienności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji