Artykuły

„Dzień gniewu” Brandstaettera

Teatrowi ludowemu w Nowej Hucie trzeba pogratulować odwagi i pomysłowości repertuarowej. Jako jedyny z krakowskich teatrów sięga po utwory Romana Brandstaettera. Cztery lata temu wystawił na małej scenie NURTU Milczenie, co prawda niezbyt udanie, ale przecież był to wybór trafny, jak na tamte czasy, pokazania granej już w szerokim świecie sztuki o czasach stalinowskich w Polsce. Na premierę zdążył jeszcze przybyć sam autor.

Wprowadzenie na scenę Dnia gniewu to drugi akt odwagi, choć nieco innego rodzaju, bo wyznaczający trud teatralnego zmierzenia się z tekstem omijającym teatry z powodu teologicznej treści i specyficznej misteryjnej formy. Jest to bowiem utwór mówiący tylko fabularnie o zagładzie polskich Żydów podczas ostatniej wojny. W istocie chodzi tu o to, jak rzeczywistość eksterminacji Żydów wiąże się — w dramacie par excellence chrześcijańskim — z zagadnieniami teologicznymi i przeżyciami mistycznymi. Jest to zatem dramat o walce dobra ze złem i łasce Boga, która sprawia, te nawet z szalejącego na tym świecie zła rodzi się dobro, dramat o tym, jak nie mające pozornie żadnych szans, poniewierane przez potężną siłę chrześcijaństwo zwycięża w ludziach — i pokonuje owe „bramy piekielne”.

Owszem, jest to dramat na wielką miarę antyczną, więcej, na miarę chrześcijańskiej historii i ofiary zbawienia, której ostateczne rozstrzygnięcia zapadają nie pod uderzeniami fatum, lecz w wolności wyboru, nawiedzanej przez łaskę. I to także prawda, że tekst utworu ukazuje poglądowo, z katechizmową przejrzystością, teologiczną wnikliwością, nadprzyrodzoną ekonomię zwyciężania zła przez dobro, odsłania niemal pokazowo proces kruszenia się piekielnych mocy pod wpływem działania łaski. Tylko właśnie w tym problem, że ta prawda jest tu nazbyt oczywista, rozplanowana i rozgrywana w jednokierunkowym schemacie napięcia — od dobrego czynu do nagrody, od dobrej woli przyjmującej łaskę krzyża do uszczęśliwiających rozwiązań już teraz, prawie natychmiast. Czy rzeczywiście według takiej, linearnej, płynności rozwiązują się chrześcijańskie dramaty egzystencjalne? Czyż ich zakończenia, oglądane tu, na ziemi, nie bliższe są tragiczności rodzącej załamania i akty rozpaczy? Chyba głębiej w przerażenia chrześcijańskiego serca zajrzał Bernanos w Dialogach karmelitanek.

Tak, są w Dniu gniewu sceny piękne, kreślone z właściwą autorowi biblijną głębią, z symboliczną perspektywą, z historycznym rozmachem. Rozmowa między Emanuelem Blattem a przeorem — w której pobrzmiewają trudne dzieje dialogu między judaizmem a chrześcijaństwem. Spotkania i rozmowy gestapowca Borna z przeorem, kiedyś dwóch przyjaciół studiujących w Rzymie teologię, dziś stojących naprzeciw siebie usymbolizowań zła i dobra. Wstrząsająca i kulminacyjna scena „przyoblekania” Blatta w Chrystusa — w szkarłat i koronę cierniową.

I te sceny ukazują swoją siłę teatralną, opierającą się jakoś zalewowi wielkich słów. Całość jednak tonie w ciężkim, kaznodziejskim patosie, w którym treści brzmią dziś ze sceny niekiedy nieznośnie.

A jednak praca wszystkich twórców nowohuckiego spektaklu ożywiła ten trudny do wystawienia utwór. Surowe wnętrze gotyckiego refektarza klasztornego z ogromnym rozpiętym Chrystusem na krzyżu, stół z ławami, okno, przez które pada snop światła. Białe habity mnichów wdzięcznie kontrastują z szarością wnętrza i zgaszoną czerwienią obrusa. Ładny obraz, wydobyty z innego jakby ukrytego świata. Tu się wszystko dokona, uniesione hieratyczną mową i modlitewnym śpiewem, kierowanym ku ukrzyżowanemu Chrystusowi.

Zdaje się, że przedstawienie przerosło tekst, weszło w dramatyczny klimat, przybrało piękny dla oka kształt, żyło szlachetnym, czystym brzmieniem każdej kwestii, spełniało się wśród powściągliwych gestów i ruchów.

Bardzo dobra, trafna w każdym składniku scenografia. Stosowna, stwarzająca nastrój muzyka. Staranna, mądra reżyseria. Dobrze rozumiejący zadanie zespół aktorski.

W roli Blatta gościnnie wystąpił Krzysztof Globisz i zagrał znakomicie, bezbłędnie budując postać ściganego Żyda, później przyobleczonego w habit, wreszcie przeżywającego przemianę nieopodal krzyża, w cierniach na głowie i przywołującego wzrokiem samego Borna do przemiany wewnętrznej. Henryk Giżycki jako Born poruszał się i mówił świetnie, to doświadczony i wszechstronny aktor. Przeor Ireneusza Kaskiewicza był należycie skupiony, opanowany i wyrazisty w każdej sytuacji. Kolejna dobra rola tego aktora. Jadwiga Lesiak w roli Julii Chomin potwierdziła swe walory sceniczne.

Wszyscy inni aktorzy dopełniał’ poziomem sztuki aktorskiej całość przedstawienia, które kończyło sic obrazem zastygłej grupy aktorów w klasztornym wnętrzu zdominowanym przez krzyż rozpięty na centralnej ścianie. Publiczność stojąc biła owacyjnie brawa. Sukces teatralny. Nie tylko teatralny. Ludzie na widowni przeżywali coś więcej niż wspólnotę teatralnego wieczoru. Doświadczali zbliżenia się do prawdy o tajemnicy życia, płynącej spoza małostkowej, miałkiej codzienności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji