Artykuły

Wiązanie końca końcem

Koniec tego i poprzedniego wieku powiązał na dużej scenie i podeście Teatru Ludowego reżyser Włodzimierz Nurkowski. W wyniku żmudnej pracy, w którą zaangażował połowę nowohuckiego zespołu, miała powstać szkolna pułapka.

W wiązaniu końca z końcem i próbie dotarcia do licealnej widowni nie ma nic zdrożnego. Teatr musi przecież z czegoś żyć. Składanka poetyckich i teatralnych hitów modernizmu oraz naszego wieku też nie musi być z góry naznaczona znamionami porażki. Tymczasem…

Od początku do połowy Koniec wieku nudzi niczym pokaz kółka ekspansywnych recytatorów.

Sztampowe obrazki i scenki, strzępy Wesela i wszystkiego, co znajduje się na liście przebojów poezji modernizmu, przetykane są wejściami Dziada, który włazi z boku na scenę, cierpi, wygłasza maksymy i patrzy w dal. Nieco wygodniejszą rolę ma Dekadent Satanista, bo jego teksty pozwalają mu przynajmniej trochę poigrać z widzami.

Żeby coś się działo i by widz docenił szerokie możliwości zespołu w składzie: Kobieta w Czerni (Agata Jakubik), Kobieta w Bieli (Małgorzata Kochan), Kobiety w Czerwieni (Barbara Krasińska, Beata Schimscheiner, Barbara Szałapak), Dekadent Samobójca (Andrzej Deskur), Dekadent Ironista (Rafał Dziwisz), Dekadent Romantyk (Tomasz Wysocki) i Pianista (Tomasz Szczepański) – reżyser każe aktorom mówić nie tylko stojąc, siedząc, leżąc lub w lustro patrząc, ale i akt miłosny pod peleryną odbywając.

Półgoły Dekadent Satanista (Tomasz Schimscheiner), który wydobywa się po długiej wypowiedzi spod owej peleryny, dowodzi, że potrafi także — mówić bez przerwy po ciemku się rozbierając.

Po usypiającej części pierwszej następuje to, na co wszyscy od początku oczekują. Na tle rozwieszonej z tyłu sceny szarej kopii Kurtyny Siemiradzkiego pojawia się „Kurtyna Siemiradzkiego” – znany z rautu aktorów i Święta Ulicy Kanoniczej zespół aktorów grających dawne standardy rocka. Przebudzeni za sprawą przerwy i hitów widzowie mają też czas na refleksję lub drzemkę – uparty Dziad, którego gra Bogu ducha winny Andrzej Franczyk, korzysta z każdej przerwy w graniu i jak na polskiego dziada przystało, wierszem gada.

Koniec wieku XX w koncepcji Nurkowskiego zaczął się mniej więcej 30 lat przed czasem — na taką interpretację wskazuje dobór wierszy oraz piosenek, które dzisiejsi bywalcy dyskotek zaliczyliby do muzycznego muzeum. Zresztą i sprzęt, którym posługują się muzycy przedwczesnego końca XX wieku, wskazuje raczej na szóstą, siódmą dekadę naszego stulecia — takie trzaski i rzężenia pamiętają już tylko mamuty.

W drugiej części widowiska chodzi chyba o to, że u ciągnącego się jak flaki z olejem schyłku XX wieku nie ma mądrego, który potrafi powiedzieć, jaką drogą pójdzie świat. Proste przełożenie owej z gruntu słusznej tezy na język teatru wygląda tak: podczas gdy „Kurtyna Siemiradzkiego” gra i śpiewa, reszta zespołu aktorskiego snuje się po scenie sprawiając nieodparte wrażenie, że nie wie, o co chodzi. Tomasz Schimscheiner, który podobnie jak w pierwszej części ma nieco bardziej dynamiczną rolę niż pozostali, przez parę chwil przestępuje z nogi na nogę, a następnie startuje do lotu w kierunku publiczności (o co lata?).

Koniec wieku Włodzimierza Nurkowskiego miał być niewinną wiązanką dla licealistów. Stał się pętlą, która symbolizuje śmierć teatru. Sceniczny banał, tanie efekty i liczenie na lenistwo widza musiały doprowadzić do katastrofy. Nawet jeżeli teraz przyjdą na ten spektakl całe kompanie szkolnych widzów, to później — te same karne kompanie — wydadzą wyrok na poezję i teatr: odrzucą je. Albo — gdy sprawdzi się bardziej optymistyczny wariant wypadków — wydadzą wyrok bardziej rozsądny i sprawiedliwy: na ten teatr, który chciał w nich wrażliwość na poezję zabić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji