Artykuły

Ucieczka od samotności w narkotyczne brednie

Spektakl "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" w reżyserii Przemysława Wojcieszka pokazuje, jak trudno zaadaptować język Masłowskiej na scenę.

"Te narkotyki są jednak szkodliwe, ja pier... Nic nie pamiętam" - Parcha, jeden z tytułowej dwójki Rumunów, łapie się za głowę, kiedy na chwilę zdaje sobie sprawę ze zgubnego wpływu ćpania na procesy umysłowe. Do tej pory było śmiesznie, ale w momencie otrzeźwienia, a dokładniej "zjazdu", zaczyna do niego docierać rzeczywistość. Jest noc, a on wlecze się nie wiadomo dokąd przez las z dziewczyną, której nawet nie zna. Dżina jeszcze przed chwilą podawała się jednocześnie za jego rumuńską kuzynkę, żonę, kochankę, w dodatku ciężarną. Naprawdę jest samotną młodą matką, która - chociaż się stara - nie może sobie przypomnieć, gdzie przed dwoma dniami zostawiła synka.

Parcha, piętnaście minut temu bredzący coś o rudowęglowcu " Ibupron", którym chce popłynąć z Elbląga do swojej Rumunii, na co dzień gra w serialu. I to szlachetną postać - księdza Grzegorza. Ale najpewniej straci tę pracę, bo aktualnie znajduje się gdzieś pod Ostródą i nie zdąży na poranne zdjęcia. Zza narkotycznych wizji zaczyna wyzierać pustka nie do zniesienia.

Bohaterowie Masłowskiej podający się za Rumunów, traktowanych u nas jak zło konieczne i gorszy gatunek, w narkotycznej podróży-ucieczce wpadają na innych obywateli drugiej kategorii. Ładują się do samochodu przypadkowego kierowcy - uosobienia przeciętności, głupoty i zacietrzewienia. Trafiają do przydrożnego baru -królestwa prostytutek - zarządzanego przez chamską bufetową. Potem podwozi ich dobrze sytuowana, ale za to kompletnie zalana i nieszczęśliwa kobieta, którą zdradza mąż, a gościnę oferuje im obłąkany kloszard, który rozpoznaje w księdzu Grzegorzu swojego dobrego znajomego, bo nie odróżnia świata seriali od tego prawdziwego.

Parcha i Dżina też nie najlepiej oddzielają rzeczywistość od upojenia. Teraz już nie wiadomo, co jest gorsze - ćpanie czy przerażająca samotność. Beznadzieja wyziera z każdego słowa. Tak jak w książkach Masłowskiej fabuła jest tu skąpa. Ważne, co i jak ludzie mówią. A mówią koślawo, mętnym i chorym językiem - zabawnym i rozpaczliwym jednocześnie. Z nową mową Masłowskiej nie poradził sobie Eryk Lubos grający Parcha. Dialogi są wystarczająco surowe i wyraziste - nie trzeba ich ubierać w przerysowane gesty, podkreślać wysokimi tonami, dodatkową ekspresją. Jeśli warto ten spektakl zobaczyć, to dla Romy Gąsiorowskiej. Doskonale oddała bełkot Dżiny, dziewczyny miotającej się między głupkowatym śmiechem a paranoicznym wrzaskiem. Nieświadomie - tym, jak siedzi, jak nerwowo podciąga sukienkę, jak wyrzuca roztrzęsione, pełne strachu słowa - opowiada swój dramat. Po czym wędruje do łazienki i bez słowa wiąże pod sufitem stryczek.

Parcha podsumowuje koszmar Dżiny jednym zdaniem: "Nikt cię nie kocha po prostu". Gdyby objawił tę oczywistą prawdę tonem serialowego aktorzyny-kaznodziei, trafny obraz polskiej beznadziei dopełniłaby nasza bezradność, to, że nie znamy na nią lekarstwa. Ale Parcha stoi przed nami na scenie półnagi i śmiertelnie poważny. Wkrada się patos i banał, którego nie ma w tekście autorki. Wychodzi na to, że lepiej Masłowską czytać, niż oglądać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji