Artykuły

Niech żyje albo niech zdycha

"Baal" w reż. Marka Fiedora w teatrze im. Kochanowskiego Kochanowskiego Opolu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

"Baal" Marka Fiedora to rewelacyjne, nihilistyczne widowisko, przy którym książki Houellebecqa wydają się optymistycznymi bajeczkami

Indywidualizm to śmierć. Twierdził tak Bertolt Brecht, gdy w 1918 r. pisał swój debiutancki musical "Baal". Dwudziestoletni Brecht okopał się już solidnie na stanowisku wojującego socjalisty, dlatego swojemu bohaterowi - aspołecznemu poecie nihiliście - kazał zdychać w samotności i poniżeniu. Ale już trzy pokolenia później, w 1982 r., indywidualizm był jedyną obowiązującą religią, a w rolę Baala wcielał się David Bowie (musical BBC). Na listach przebojów MTV zaroiło się od Baalów depczących wszelkie nakazy moralne.

Nadchodzi kolejne pokolenie, a w teatrze w Opolu Marek Fiedor pokazuje, że dziś, w czasach Houellebecqowskiej "Możliwości wyspy" i "Cząstek elementarnych", indywidualizm nie jest już ani zagrożeniem, ani szansą. Stał się suchym faktem, standardem. I wyrokiem. Społeczeństwa nie ma, nie ma więc żadnej alternatywy. Nietzsche, który marzył o świecie bez Boga, byłby rozczarowany.

Co z tego, że opolski Baal (grany przez sześciu aktorów) to mieszanka Chrystusa, Casanovy i charyzmatycznego barda? Że jego łóżko nie stygnie, a gardło nie wysycha od alkoholu? Że na salonach wyzywa swoich sponsorów od świń, doprowadza do śmierci siedemnastoletnią narzeczoną przyjaciela (Iwona Głowińska), morduje, gwałci, okrada zwłoki? Każdy tak robi albo o tym marzy. Jego nienasycenie i brak jakichkolwiek zahamowań moralnych nikogo już nie szokują. Po koncercie prowokacji dostaje brawa od zadowolonej z siebie "warszawki", "krakówka" czy innych wielkoświatowych prowincjuszy.

Nikomu nie przeszkadza, że idol nawet po skończonym występie nie przestaje ubliżać publiczności. Chodzi przecież o to, by dopchać się do stolika z winem, rzucić parę frazesów ("okres wczesnopoznański", "nowy Whitman", "mesjasz - nie boję się użyć tego słowa - mesjasz") i załapać na zdjęcia do kolorowego magazynu. Baal, który bawi się ludźmi, wykorzystuje ich i poniża, sam także staje się w ich rękach zabawką, produktem jednorazowego użytku.

W podzielonym na siedem części spektaklu Fiedor pozwala Baalowi realizować marzenia każdego młodego buntownika. Być wiecznym hipisem, wieszczem, punkiem, ikoną bohemy. Stąd w przedstawieniu chwile euforii i ekstazy, gdy chciałoby się przeżywać wraz z Baalem współczesny, nieustający Woodstock, wraz z nim wyzywać cherlawego księżynę (Andrzej Jakubczyk), tańczyć, pić i tarzać się po ziemi. Transowa muzyka wdziera się do głowy, rytm każe przyspieszyć oddech, ogrodzona drucianym płotkiem przestrzeń sceny rozbłyska od jaskrawego światła. Kyrie eleison śpiewane przez siedzące za przezroczystą siatką aktorki nie jest religijnym ostrzeżeniem. Przenosi widzów w świat pierwotnych obrzędów, Dionizosa, doznań ekstremalnych. Daje niemal takiego samego kopa jak wiersze degenerata. Zarówno religia, jak i Baaliczny bunt zostały zmiksowane w jeden, nieustający pęd ku chwilowej ekstazie, która pozostawia po sobie pustkę.

Pod kolorowym światłem są tylko zimne, białe ławki i krzesła. Na takich ławkach Baal gwałcił i uwodził, objadał się kolorową galaretką, pił z transwestytami, dziwkami i jarmarczną podróbką Violetty Villas. Na takiej ławce zdechnie w brudnych gaciach. Fiedor nie daje swoim spektaklem najmniejszej nadziei. Daje za to rewelacyjny popis gry zespołowej i świadectwo mocy teatru, w którym w jeden wieczór można poznać wszystkie ludzkie grzechy i namiętności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji