Artykuły

Powrót Brandstaettera

Wydarzenie teatralne: powrót Romana Brandstaettera na scenę polską, powrót dramaturga granego szeroko na świecie, ale nie we własnym kraju; i to jaki powrót! Prapremierą najostrzejszej w swojej analizie moralno-politycznej sztuki, opublikowanej w 1956 r., granej w 78 teatrach Europy, Australii i Ameryki. Chodzi o głośne zaraz po napisaniu, miimo braku teatralnej realizacji, Milczenie, które nie mogło przemówić z polskiej sceny. Wreszcie teraz. Radość zmieszana ze smutkiem. Sztuka po blisko 30 latach od ogłoszenia pozostaje nadal żywa, dramaturgicznie interesująca, zwięźle, surowo skomponowana, utrzymana w niezbędnej równowadze patosu moralnego i wnikliwej obserwacji psychologiczno-społecznej. A problemy w niej wyrażone są tak bliskie odczuwaniu i doświadczeniu polskiemu, iż przemawiają nie tylko sceniczną i historyczną ekspresją.

Czy można się zasłonić milczeniem wobec niesprawiedliwości? Czy można zdradzić przyjaciela i prawdę milczeniem? Czy można w milczeniu wyrzekać się idei, której się życie poświęciło? Czy ipożna w dławiącym milczeniu degradować własne człowieczeństwo i pogrzebać je w ostatecznym milczeniu samobójczej śmierci? Można, kiedy człowiekiem zawładnie terror i strach. Można, kiedy nacisk groźnej w spiętrzeniu zła i głupoty zewnętrzności stłamsi i poniży człowieka, kiedy ogłuszy w nim sumienie. Kiedy nawet resztki fałszywie pojętej i już nieautentycznej więzi z grupą czy z wypaczoną ideą uśmiercą w człowieku zdolność protestu i zerwania. Tragedia taka może zniszczyć każdego, także i pisarza, powołanego wszak do wymierzania światu sprawiedliwości. Pisarz też może zamilknąć zdradziecko i jako pisarz, i jako człowiek. Może swój talent i godność poddać bezwładowi pozornej zrutynizowanej aktywności społecznej, topionej co dnia pijackimi rekompensatami frustratów, stęsknionych mimo wszystko za sensem, również co dzień gubionym w towarzysko-politycznych slalomach.

Po Milczenie sięgnął jeden z teatrów krakowskich, nie — Stary, nie im. Słowackiego, lecz Teatr Ludowy w Nowej Hucie, i wystawił je na swojej małej scenie „Nurt”. Chwała za to dyrektorowi teatru Henrykowi Giżyckiemu. Szkoda, że z podobnym przekonaniem nie mogę pochwalić wykonawców. Reżyserię trudnej przecież, kameralnej sztuki, wymagającej kunsztu rozmieszczania akcentów i wydobywania subtelności psychologicznych, powierzono Wacławowi Jankowskiemu. Młodemu reżyserowi udało się nie rozmazać ważkiej problematyki. Najważniejsze kwestie brzmią wyraziście, przejrzyście. Aktorzy wygłaszają zdania, poruszają się po scenie, zawiązują między sobą akcję z dużą starannością, z poprawnością. Brak jednak na scenie owego iskrzenia się i żaru, dzięki któremu sprawa ze sceny mogłaby się poszerzać na widownię, na życie i rodzić katharsis. Spośród wykonawców (Andrzej Gazdeczka, Maja Wiśniowska, Barbara Szałapak, Janusz Sykutera, Ryszard Gajewski, Jerzy Hojda) najlepiej chyba prezentuje się impety c zna Barbara Szałapak w roli zdeterminowanej wypoczwarzoną ideą Wandy. Komunikatywnie także brzmi wyznanie prokuratora (Ryszard Gajewski): „Moja gorycz nie zabija mojej wiary, a moja wiara mojej goryczy”.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji