Artykuły

Otrzeć się o Neapol. Marta Bizoń i Paweł Szumiec o spektaklu uroczych piosenek

— Na czym polega niezwykłość piosenki neapolitańskiej?

Paweł Szumieć: — Paradoksalnie na jej prostocie i zwykłości.

— Twierdzisz jednak, że w dziejach europejskiej kultury jest ona zjawiskiem wyjątkowym.

P.Sz. — To prawda. Znana była już w średniowieczu, swój rozkwit przeżywała w okresie renesansu i trwa, rozwija się nieprzerwanie do dziś. Zrodziła się z potrzeby zaklinania w śpiewie autentycznych emocji i z czasem urosła do rangi sztuki wysokiej. Jej ślady można odnaleźć we włoskiej operze, w belcanto. Związana jest z Neapolem jak twórczość Belliniego czy Donizettiego. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem te nieznane mi piosenki neapolitańskie, bo znałem, jak większość z nas, jedynie słynne szlagiery, śpiewane przez Minę, Milvę, Linę Sastri czy Gabriellę Ferii — zakochałem się. I w tych piosenkach, i w ich wykonaniach. Stąd też, już po raz drugi, sięgnąłem po len materiał, by zaproponować go tym razem Marcie.

Marta Bizoń: — To wszystko zaczęło się dla mnie zupełnie niewiarygodnie. Pewnego dnia dostałam od Jacka Cygana płytę Miny. W Polsce prawie nieznanej wykonawczyni piosenek neapolitańskich. Zachwyciłam się. Nie minęło kilka miesięcy, jak znalazłam się na wakacjach najpierw w Calabrii, później pod błękitnym niebem Neapolu. A kilka miesięcy później zadzwonił Paweł z propozycją spektaklu opartego na piosenkach neapolitańskich. Te trzy zdarzenia uznałam za znak i pomyślałam: Musisz to zrobić.

— Zapewne wybór repertuaru nie był łatwy?

P.Sz. — Im dłużej słuchałem tych utworów, przeglądałem nuty, teksty, tym bardziej okazywało się, że jest to nieprzebrana skarbnica około kilkuset piosenek. Wybór nie był łatwy, bo one wszystkie naprawdę są przepiękne. W efekcie wybrałem nieznane piosenki współczesne, ale też z lat 20., 60. I te z początku XIX wieku. Chciałem pokazać Neapol nieznany. Świadomie nie dobierałem szlagierów — te niech pozostaną dla śpiewaków operowych. Mam nadzieję, że właśnie te piosenki, dzięki swojej urodzie i wykonaniu Marty, staną się przebojami, jak niegdyś O Sole Mio czy Santa Lucia. Bo urzeka w nich prostota, dowcip, piękna muzyka, a historie w nich opowiadane zapraszają widza i słuchacza do teatralnej podróży w krainę miłości, przemijania, życia. Bo to jest spektakl o miłości, jej wielu barwach i odcieniach zawartych w 16 piosenkach. Łączą je emocje, dowcip i są świetnym materiałem dla aktora.

— Nie ma Pani żalu do reżysera, że nie dał okazji do zabłyśnięcia słynnymi przebojami?

M.B — Ani przez moment. Śpiewanie tych piosenek sprawia mi wielką frajdę, bo pozwala zaprezentować różne możliwości aktorskie. Wciąż podlegam metamorfozom; raz jestem nabożną Włoszką modlącą się o utraconą miłość, innym razem ulicznicą z przedmieścia Neapolu czekającą na klienta, a jeszcze innym — kobietą marzącą o wielkiej sławie, na którą mąż nie pozwala. W tych tekstach jest tak dużo barw, miłości, liryzmu. Jak sądzę, w poprzednich wcieleniach musiałam otrzeć się o Neapol, bo te piosenki są bardzo bliskie memu sercu.

— Zatem Scena pod Ratuszem zamieni się w Neapol?

P.Sz. — Nie znajdziemy się we Włoszech, nadal będziemy w Krakowie, w polsko-włoskich klimatach, tworzonych przez te wzruszające i dowcipne piosenki. One są także o nas, o naszych tęsknotach, doznaniach, uczuciach i emocjach. A przekażą je, oprócz Marty: Konrad Mastyło — na fortepianie i akordeonie, Grzegorz Frankowski — na kontrabasie i Krzysztof Oczkowski — na gitarze i mandolinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji