Artykuły

Ballada na bastelę i ćwiartkę czystej

Ernest Bryll teatr buduje ogromny i mały. Ogromny, jak przystało, ogląda się od frontu, mały — od kuchni. Niech mi Teatr Ludowy wybaczy te igraszki słowne i nie weźmie ich za ocenę spektaklu Ballady wigilijnej, czy opowieści o tym, jak Marek, Jan, Mateusz i Łukasz z Teatru Ludowego do Betlejem szli. O tym potem, najpierw słów kilka o utworze Bryllowym.

Ballada wigilijna, czyli inaczej szopka lub jasełka, postaci ma święte, z tradycji wzięte, sytuacje takoż: Chrystus musi się narodzić, królowie wędrować, pasterze kolędować, Maryja i Józef piastować dziecinę. Nic tu ująć. Dodać — można i trzeba, humorem okrasić, ubarwić satyrą, żeby szopka była jak nowo narodzona. Dobrze, żeby humor ludowo pobrzmiewał. Bryll zaś, jak wiadomo, na plebejusza i ludowca przez swą twórczość i z mianowania Artura Sandauera nam urósł. Ale urósł na wsi jakiejś niedobrej, widać z dala od Galicji, gdzie już dawno mawiano: jakby nie miał co powiadać, na cóż by se gębę psuł? A więc gada przysłowiami, mowę na wiatr rozrzuca. A to: „usmarkała się bida i płacze”, „nie płacz jeden z drugim, bo mchem obrośniesz”, „trojakiem losu nie poprawisz”, „oj, używamy jak nagi w pokrzywach”, „źle robakowi było w marchwi, to polazł w chrzan” itd., itp. Tak dalece uwierzył w swoje odczucie ducha ludowości, że stylizuje to, co z dawna stylizowane — przysłowie. Ludowi ciężko wędrować do Betlejem, do gwiazdy pocieszycielki — więc lud sobie drogę umila inną pocieszycielką. Ewangeliści i pasterze utrudzeni gęsto pociągnęli z ćwiartki czystej, pospali się i stanęli w drodze. No i już wiemy, że rzecz dzieje się w Polsce, ku uciesze widowni, która czuje, że najlepszy duch przeniknął do sztuki.

Z elementów ludowych jest jeszcze w szopce wojsko, jak to się dawniej mawiało, „chłopcy pognani w sołdaty” w jakimś historycznym ustroju. Chłopcy, jak to w wojsku, tęsknią za dziewczyną śpiewają ludowo-wojskowe piosenki a dowódca, jak to dowódca — psiawiara.

Z satyry politycznej o bardzo szerokim zasięgu, ponadnarodowym, jest „pośpiech do żłobu”. Rzecz kończy się tradycyjnie z udziałem Chrystusa, Józefa, Maryi, ewangelistów, pasterzy i baranów. Jak dobrze, że są to elementy niezmienne!

Teatr Ludowy wystawił Balladę w reżyserii Ireny Jun, ze scenografią Adama Kiliana, z muzyką Andrzeja Zielińskiego („Skaldowie”) i nagraniami tychże „Skaldów”. Scenografia, nawiązująca do tradycyjnych krakowskich szopek — prosta, bardzo kolorowa i ładna. Reżyserka robiła, co mogła, miała kilka zabawnych pomysłów (pomysł wprowadzenia „Skaldów”, obcinanie kurtyną głowy Heroda, głowy Maryi i Józefa pojawiające się w otworach tekturowego tła szopki — jak u ulicznego fotografa), ale niewiele da się chyba z tekstu wykrzesać. Zadanie jak na debiut — miała wyjątkowo niewdzięczne. Mam do Jun pretensję tylko o te ćwiartki z czerwoną kartką. Z tekstu się ich wyrzucić nie da, bo wiążą dalszą akcję, ale po co je pokazywać widowni, wśród której mnóstwo dzieci?

Pierwsza część przedstawienia zdecydowanie słabsza, w zbyt wolnym tempie utrzymana, druga żywa, o wiele lepsza, pozostawiająca wspomnienie po całości, co jest niebagatelną zasługą muzyki i tańca. W ogóle, jak się spodziewam, „Skaldowie”, a głównie kompozytor muzyki, Andrzej Zieliński, zapewnią Bryllowemu „Po górach, po chmurach” płytową furorę, takie to w ich wykonaniu melodyjne i wdzięczne.

Z zespołu aktorskiego da się zapamiętać przede wszystkich postacie trzech ewangelistów: Jana (Andrzej Wiśniewski), Mateusza (Tadeusz Włudarski) i Łukasza (Janusz Rafał Nowicki), którzy doskonale weszli w wyznaczone im role ewangelistów-big-beatowców: dzielnie sekundują „Skaldom” (słuchanym z taśmy) w śpiewie i dobrze się w tańcu poruszają po scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji