Artykuły

W gąszczu opowieści

Tam, gdzie inni widzą tylko szyby pokopalniane, wszechobecny brud i hałdy, Małgorzata Szejnert zobaczyła ogród. A potem go opisała. Rzetelnie, obiektywnie i powściągliwie, jak na reportażystkę przystało. Jej Czarny ogród zdobył Nagrodę Mediów Publicznych Cogito, był nominowany do Nagrody Literackiej Nike 2008 i Nagrody Literackiej „Gdynia 2008”. Dziś, osiem lat po publikacji, za sprawą Jacka Głomba znowu jest o nim głośno. 

Jak to się stało, że reżyser spoza Śląska postanowił przełożyć na język sceny książkę określaną przez Kazimierza Kutza mianem „arcydzieła w zbiorze śląskiej tematyki”? Zaczęło się od propozycji, którą Robert Talarczyk złożył dyrektorowi Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Dlaczego akurat Jacek Głomb, to chyba jasne: specjalista od teatru lokalnych opowieści, uznany twórca nastawiony na dialog z widzem, inicjator Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Miasto”. Wyzwanie zostało przyjęte i w grudniu ubiegłego roku rozpoczęły się próby do spektaklu będącego wariacją sceniczną na motywach reportażowej prozy Szejnert. Warto podkreślić słowo „wariacja” – bo może być ono całkiem dobrym usprawiedliwieniem dla fragmentarycznej struktury przedstawienia i wszystkich fabularnych modyfikacji. Zwłaszcza w połączeniu z wybraną przez realizatorów konwencją marzenia sennego.

Czarny ogród to prawdziwa opowieść o niezwykłym miejscu na Górnym Śląsku. Kronika dziejów katowickiego osiedla Giszowiec, którą równie dobrze można by było nazwać sagą, bo złożona została z losów kilkudziesięciu rodzin związanych z Gieschewaldem, m.in. Badurów, Wróblów, Jungerów, Kasperczyków, Kilczanów, Lubowieckich. Obok historii dzielnicy mamy więc indywidualne obrazy życia jej mieszkańców, rekonstruowane przez czytelnika w procesie lektury na podstawie bogatych i merytorycznych opisów autorki. Na książkę składają się też statystyki, zdjęcia, cytaty z osobistych listów i pamiętników. Dane i fakty przeplatane są anegdotami. Narracja „unaoczniająca” umożliwia nam obserwację nie tylko codziennych poczynań bohaterów, ale również wydarzeń kształtujących powszechną historię Polski, takich jak: przebieg powstań śląskich, plebiscyty dotyczące przynależności terytorialnej Śląska czy formowanie się stosunków polsko-niemieckich na ziemiach naszego regionu w wieku XX. Krótko mówiąc: Czarny ogród to wybitnie niesceniczne dzieło, które poddane teatralnej adaptacji całkiem zmienia swój charakter.

U Szejnert faktografia współgra z mitologią, a dokumentalna forma nie wyklucza epickiej prozy. Głomb odchodzi od kronikarskiej dokładności obrazowania czy chronologicznego przedstawiania zdarzeń, proponując widzom poetycką impresję na temat zaczerpnięty z pierwowzoru literackiego. Historia dziejów Giszowca i ludzi z nim związanych została pokawałkowana i właściwie sklejona od nowa – Krzysztof Kopka (konsultując się w kwestiach gwary śląskiej z aktorką Ewą Leśniak) na użytek przedstawienia stworzył dialogi, których w książce Szejnert jest jak na lekarstwo. I to całkiem niezłe dialogi. Stylistycznie nie kłócą się one z treściami zaczerpniętymi z Czarnego ogrodu, ładnie wpisują się w ogólny koncept i nie sprawiają wrażenia przypadkowo dołożonych. Z sagi, która liczy prawie pięćset stron, twórcy wybrali kilka wątków, próbując zrobić z nich spójną i zrozumiałą całość. I tu niestety polegli, bo we fragmentarycznej strukturze realizacji gubi się sens. Jest jakieś powstanie, jakaś wojna, jakiś komunizm, ale wszystko to jest jakieś takie niedookreślone, nieważne, chaotyczne. W wyniku przełożenia wielkiej historii na drugi plan związki pomiędzy poszczególnymi historiami stają się kwestią dyskusyjną. Opowieści za nic nie chcą się złożyć w jedną – są po prostu zbiorem scenek rodzajowych, a całym teatralnym przekazem rządzi obraz.

„Wybraliśmy z Czarnego ogrodu pojedyncze ludzkie historie i zdarzenia, dramatyzujemy je i ożywiamy” – powiedział Jacek Głomb przed premierą w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, podkreślając ważność owych historii. Paradoksalnie w inscenizacji, w której najistotniejsi są ludzie, nie widać… ludzi. Z gęstwiny postaci przebywających na katowickiej scenie rozpoznajemy co najwyżej kilkunastu bohaterów Czarnego ogrodu, i to głównie w momentach, gdy ktoś inny zwraca się do nich po imieniu. Identyfikacja w oparciu o wątki fabularne jest możliwa – oczywiście pod warunkiem, że oglądający zna treść książki. Sprawy nie ułatwia fakt, że w spektaklu gra ponad trzydziestu aktorów (bardzo trudno wybić im się z tłumu, aby zostać zapamiętanym w konkretnej roli), ani też to, że niektórych bohaterów próżno szukać na kartach powieści.

Do takich postaci spoza książkowej wersji Czarnego ogrodu należy m.in. chór złożony z dzieciaków, których obecność na scenie motywowana jest jedynie śląską tradycją muzykowania. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że pomysł z wykorzystaniem w przedstawieniu górniczych pieśni sprawdził się doskonale jako dopełnienie wzmacniające lokalność katowickiej realizacji. Muzykę z treścią dzieła Szejnert łączy jeszcze jedna rzecz, a właściwie autentyczna postać. Jedyna, która na scenie egzystuje jakby poza czasem: Wojciech Bywalec (Bernard Krawczyk). Człowiek z akordeonem, w czarnym cylindrze i długim, szarym płaszczu. Tak naprawdę był górnikiem znanym z zamiłowania do śpiewu, bo jak pisał w swoim pamiętniku, zachowanym zresztą do dziś: „jak człowiek śpiewa, to znaczy, że żyje”. U Szejnert jest postacią drugoplanową, u Głomba natomiast – kimś w rodzaju dobrego ducha, świadkiem zdarzeń i symbolem już nieistniejącego świata.

W stronę metafory i symbolu, podobnie jak pozostali twórcy, idzie także Małgorzata Bulanda – scenografka od lat współpracująca z reżyserem. Świat przedstawiony w Czarnym ogrodzie zamiast odtwarzać konkretną rzeczywistość niczym pożółkła fotografia przywołuje wspomnienia związane z czasem minionym. Materialnym znakiem przeszłości jest drewniana karuzela ustawiona w centralnym punkcie scenicznej przestrzeni. Oprócz tego, że przywodzi na myśl popularne na Górnym Śląsku wesołe miasteczka, funkcjonuje w spektaklu jako symbol czasu, którego nie sposób zatrzymać. Wsiadamy tylko na chwilę, żeby się przejechać, i wysiadamy, kiedy przejażdżka dobiega końca. A karuzela życia kręci się dalej, nie zwalniając tempa. Plastyczna wizja Bulandy idealnie wpisuje się w oniryczną poetykę katowickiego przedstawienia. Surowe drewniane rekwizyty (wózek na węgiel zmieniający się m.in. w siedzisko, rower, konie na biegunach) ciekawie korespondują z powszechnie znanym poglądem na temat twardych charakterów czy wrodzonego pragmatyzmu rodowitych Ślązaków. Całość od strony wizualnej prezentuje się ponuro i ascetycznie, ale nie ma wątpliwości, że właśnie taki był zamysł twórców. Wszechobecny brak kolorów przypomina o fakcie przemijania, potęgując wrażenie nierealności. Konsekwentnie upływ czasu widać również w stylistyce kostiumów. Niezmienne zgaszone barwy, kroje zmieniające się wraz z postępem akcji. W scenograficznej koncepcji nie ma miejsca na zbędne ozdobniki, banalną cepeliadę. Zamiast tego jest prostota form i minimalizm.

Na koniec dodam, że oglądając spektakl w reżyserii dyrektora legnickiego teatru warto zwrócić uwagę na to, jak bardzo różni się Ślązak, którego spotykamy w Czarnym ogrodzie, od tego z Piątej strony świata. Jakieś wnioski? Przemyślenia? Spojrzenie z dystansu czasami stawia pewne sprawy w zupełnie innym, niekoniecznie gorszym świetle.

Małgorzata Szejnert po wejściu na teren miasta-ogrodu nie zastanawia się, którą ścieżkę wybrać. Intuicyjnie podąża za wielką historią, po drodze jakby przypadkiem odkrywa fascynujące ludzkie mikrohistorie. Jacek Głomb poszedł swoją drogą, częściowo zapominając o słowach autorki-przewodniczki. I zabłądził. Zgubił się w gęstym gąszczu opowieści, a my razem z nim. Nie szukajmy więc głębszego sensu między gałęziami fragmentarycznych narracji, bo i tak go nie znajdziemy. Spacerując po prostu podziwiajmy Czarny ogród.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji