Artykuły

O reżyserii i obsadzie „Niemców” Kruczkowskiego

Pisałem już, że Niemcy (i nie tylko Niemcy) Kruczkowskiego stoją w niektórych momentach na pograniczu realizmu i symbolizmu. Stwarza to z jednej strony możność swobodnego operowania hasłem ideologicznym, swobodnego rozwoju dialogu, z drugiej — niebezpieczeństwo zbytniego zacieniowania i odrealnienia pozytywnego bohatera, który stać się może bardziej nosicielem prawdy ideologicznej, niż żywym człowiekiem.

Reżyseria Maryny Broniewskiej starała się na ogół utrzymać koncepcję autorską. Nie znam przedstawienia krakowskiego, wiem jednak, że Bronisław Dąbrowski trzymał się tam tego samego schematu reżyserskiego. Cechuje go rozrzutne operowanie światłem, kontrastujące nieraz z prosto tą dialogu, a przede wszystkim uczynienie z Petersa, reprezentanta najlepszej części Niemiec, postaci nieomal widmowej. Peters pojawia się najczęściej w półmroku, duży daszek czapki nie pozwala dojrzeć jego twarzy, jeśli wygłasza swoje racje, to z kąta lub na tle „nocy niemieckiej”. Czyni to bez porównania silniejsze wrażenie, gdyż ten człowiek jest gościem z „innego świata”, ale gwoli prawdy i trafności politycznej pragnęlibyśmy w nim widzieć więcej człowieka, niż widmo, jak w święcie, który reprezentuje, więcej realną siłę, niż sen nocy letniej.

Reżyseria Niemców napotykać musiała na poważne trudności ze względu na dużą ilość ról epizodycznych. Uwypuklenie ich, uczynienie z nich nie typów, lecz charaktery — groziło załamaniem jedności fabularnej dramatu. Maryna Broniewska umiejętnie zacieniowała ich oryginalność, stłumiła głos: napięcie wzrasta w miarę rozwoju wypadku, by osiągnąć, trochę przedwcześnie, swój szczyt raz w momencie wyłonienia się Petersa, a drugi — w chwili aresztowania Ruth.

Dużą rolę profesora Sonnenbrucha miał do odegrania Józef Karbowski. Można by o jego grze napisać całą recenzję. Był w miarę sztywny, w miarę zamknięty w sobie: powagę uczonego łączył z obrażonymi uczuciami „dobrego Niemca”, godność osobistą z rozpaczą złamanego nieszczęściami ojca rodziny. Był w miarę niemiecki, był przede wszystkim człowiekiem, który nawet wtedy, gdy błądzi w swym indywidualnym oporze, zasługuje na szacunek. Decyzja profesora Sonnenbrucha w epilogu dramatu, dzięki talentowi Karbowskiego, przerodziła się w mocny akord optymizmu, w akt prawdziwie bojowy.

Role Ruth powierzono Halinie Mikołajskiej. Rola ta należy w dramacie do najtrudniejszych. Ta bardziej kosmopolitka, niż Niemka, artystka, stojąca na pograniczu zwyczajnej ciekawości życia, a perwersji i sadyzmu — musi wzruszyć i zaciekawić, musi budzić podziw i uśmiech zdziwienia. Halina Mikołajska uczyniła ze swej roli rewelację. Naturalny sposób gry połączyła ze zdziwieniem wielkiego dziecka i kaprysem pięknej kobiety.

Rola Willego była dublowana. Zbigniew Niewczas uchwycił doskonale pewność siebie i zarozumiałość gołowąsego oficerka gestapo, który potrafił z równie zimną krwią mordować jak gorąco witać swoją matkę. Przeskok między aktem pierwszym, gdzie widzimy Willego „przy robocie”, a drugim, gdzie zamienia się on w łagodną owieczkę, w dobrego syna, w człowieka — był trudny do uchwycenia: nie potrafił go należycie wyczuć i odegrać Igor Przegrodzki, jako człowiek — nienaturalny, a jako gestapo wiec — zbyt afektowany w ruchach i słowach. Dunikowska w roli Berry stworzyła klasyczną niemal kreację, ślepej w swej małpiej miłości i naiwnym patriotyzmie „niemieckiej” matki.

Liesel — niemiecka Niobe, okrutna i bezmyślna ożyła dzięki Renacie Fiałkowskiej, szczególnie w akcie trzecim. Joachim Peters (Szczepan Baczyński) jest świetny w geście i dialogu, choć zbyt ożywiony i pewny siebie, jak na człowieka nieludzko zmęczonego i ściganego, któremu w każdej chwili grozi śmierć. Jan Wiśniewski uczynił z Hoppego lepszego woźnego, niż żandarma, (leżało to zresztą w intencji autora). Juryś — lepszy w interpretacji Polkowskiego, niż Nowickiego: bardziej nienawidzi, mocniej pogardza, choć gorszą ma dykcję. Jadwiga Hańska (Pani Soerensen), zarówno jak Władysław Dewoyno (Tourterelle) ze swoich epizodycznych ról wywiązali się bardzo dobrze. To samo powiedzieć można o Marice (Krystynie Ciechomskiej).

Fanchette przekonuje nas bardziej w ujęciu Marii Nowakowskiej, niż Hanny Chmielewskiej: nienawiść łączy się w niej z lękiem młodziutkiej dziewczyny i rozpaczą córki. Chmielewska podkreśliła ową nienawiść zbyt silnie, aby była ona w danym środowisku naturalna.

Tadeusz Schmidt, jako oficer Wehrmachtu, zasługuje na pełne uznanie; radca ministerialny Bennecke (Marian Słojkowski), mimo epizodycznej roli, uwypuklił całą przewrotność „polityków” zachodnio-niemieckich, a w gruncie rzeczy sługusów brytyjskich „przyjaciół”. Gefreiter (Jerzy Adamczak), Antoni (Ludwik Wytysiński), urzędnik policji (Mieczysław Dembowski) — odegrali swoje małe role trafnie.

Dublowanie wielu ról, staranna reżyseria, doskonała obsada — stworzyły z wrocławskich Niemców widowisko atrakcyjne i stojące na wysokim poziomie artystycznym. Przyczyniają się do tego również proste i oszczędne ze względu na szczupłość sceny dekoracje Marcina Wenzla.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji