Artykuły

Stuhr rozśmiesza Szekspira

Bo od jakiegoś czasu, od lat szczerze mówiąc, nie bardzo wiadomo co z Szekspirem robić. Głównie z komediami. Z wyjątkiem Snu nocy letniejJak wam się podoba (choć czy to komedia?) wszystkie właściwie jakieś przygłupawe, za przeproszeniem uczonych szekspirologów. Zupełnie nie na nasze uszy i serca. Usprawiedliwiamy pana S. tak i siak, ale w głębi duszy kołacze się podejrzenie, że to po nic.

A tu Barańczak, tłumacz niezwykły, proponuje oto nowy klucz do komedii Szekspira. Właśnie śmiech. Przede wszystkim śmiech słowa. I inteligencję słowa, które dlatego śmieszy, że jest właśnie inteligentne. Słowa komediowych bohaterów Szekspira są zresztą z reguły inteligentniejsze od nich samych. Przybierają ciała głupków, fantastów albo łobuzów i śmieją się razem z nami. I może, po cichu, także z nas.

Dobre odczytanie szekspirowskiego śmiechu to więcej niż połowa sukcesu. Jerzy Stuhr może ani nawet myślał, jak czarodziejską pałeczkę Prospera dostanie od Barańczaka, gdy zamawiał u niego nowy przekład. I chwała mu, że nie przeoczył ni przecinka w reżyserskiej robocie. Przeciwnie — w tym przedstawieniu aktorzy bawią się słowami nie gorzej niż my słuchaniem i oglądaniem aktorów. I nareszcie wiadomo, po co Szekspir był wielkim poetą. Nauki moralne płynące z jego komedii… No tak, oczywiście. Ale dziś śmieją się z nich najmłodsze licealistki. Zaś jeśli śmieją się rzeczywiście — to dlatego, że rozśmieszone sobą słowa okazują inny, wspaniale bezinteresowny wymiar naszego międzyludzkiego porozumienia.

Do tego śmiechu został zaprzęgnięty dosłownie cały teatr. I foyer, i korytarze, i scena, i widownia wreszcie, która też siedzi na scenie. Tak jak Barańczak bawił się słowami, Stuhr barwił się teatrem. Od pomysłów aż kipi. Kilkuwersowe dialogi, innemu reżyserowi nie zaprzątające głowy dłużej niż minutę, tu urastają do osobnych epizodów, dziełek samych w sobie. Wszystko, na czele ze scenografią i aktorstwem, balansuje na delikatnym pograniczu pastiszowej szmiry i brawurowego kabaretu. Konwencje nie mają znaczenia, wszystkie chwyty dozwolone. Kasia-złośnica w pantalonach i gołym szkielecie pod krynolinę dokucza Biance wieszając ją za ręce i podciągając na linie. Petruchio zjawia się na własny ślub przebrany za punka. Finalna scena jest parodią uczt rzymskich.

Aktorzy, widać, mają frajdę nie mniejszą od widzów, a byłoby co najmniej nielojalnością wobec pozostałych wyróżniać kogokolwiek, wszyscy zasłużyli na brawa, którymi ich hojnie obdarzyła premierowa publiczność. Nie szukajmy „wielkich ról”, zaś określenie „wielkich jak na ten teatr” krzywdziłoby niejednego naprawdę doskonałego w tym spektaklu aktora. Nie chodzi o cenzurki. Chodzi o wygraną teatru. A jeśli wygrywa teatr, wygrywamy i my, wybredni widzowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji