Artykuły

W kręgu Jana Baptysty

Najpierw chciałem napisać: W kręgu świętoszków, ale praktycznie rzecz biorąc „świętoszków” w tym widowisku nie ma. Arcybiskup Paryża spełnia jedynie swój urzędniczy obowiązek. Wszak jest — jak napisano w Lejzorku — „funkcjonariuszem kultu”. Tym tłumaczą się jego działanie, podobnie zresztą jak działania niżej w hierarchii stojących konfratrów. Obecny jest natomiast Jean Baptiste, dwojga Imion, Poquelin, kurtuazyjnie de Molierem zwany. Jego dziele są osią scenicznych przypadków.

Michał Bułhakow (Bułgakow) był pisarzem bardzo wybitnym. Jego Mistrz i Małgorzata po dwu bodaj wydaniach w czytelnikowskiej „Nike”, najsłuszniej zresztą, nobilitowany został włączeniem do międzywydawniczej serii Biblioteka Klasyki Polskiej i Obcej, co równoznaczne jest (przynajmniej być powinno) ze stałą obecnością powieści na wydawniczym rynku. Michał Bułhakow nie tylko znakomicie znał teatr, czego wyrazem choćby Powieść teatralna, ale takie czuł scenę (jakże chętnie zobaczyłbym w którymś z wrocławskich teatrów lego Ucieczkę). Wreszcie — nieodświętnie interesował się Bułhakow Molierem, jest przecież autorem studium biograficznego. Jak nikt chyba powołany był więc do napisania sztuki o autorze Świętoszka.

Sztukę laką napisał w roku 1938. Data niejedno wyjaśnia. Inaczej brzmiały (należałoby właściwie użyć tu trybu warunkowego, zbyt powszechnie brzmieć wówczas nie mogły) kwestie scenicznego Moliera (choćby wielkie odkrycie, że oto Król — Słońce jest po prostu tyranem, a także nie pozbawiona autobiograficznych podtekstów samokrytyka twórcy Skąpca w końcowych sekwencjach sztuki) w czasie mchatowsklej prapremiery. Czas zatarł drugi, aktualny, współczesny walor Zmowy świętoszków, pozostała dobrze skonstruowana opowieść typu vie romancée.

Celowo, z niejaką perfidią nawet, rozpisałem się o literackich sprawach i sprawkach, o autorskiej warstwie spektaklu. I to nie dlatego wcale, że tegoroczny Dzień Teatru obchodzony jest pod hasłem „teatr i pisarz”, w konkretnym zaś wypadku o dwu aż, mocno z teatrem związanych, pisarzach mówić można. Starałem się po prostu oddalić „kielich goryczy”, jakim jest dla mnie zgłoszenie kilku choćby refleksji na marginesie tego przedstawienia. Sytuacja tym bardziej dziwna, że nie jest to przecież spektakl chybiony, przeciwnie — ma określone walory i uroki, jest co najmniej niezły, a chwilami wręcz interesujący, nawet dobry… Jednocześnie jednak jest to widowisko nie budzące nadmiernych wzruszeń, przesadnego entuzjazmu. I znów — jak przed kilkunastoma dniami z okazji Bzika — próbuj znaleźć przyczyny. Prawda, z trzech wrocławskich (wliczając w to telewizyjną Medeę) prac Brejdyganta — reżysera, ta budzi najmniej oporów i wątpliwości, a przecież niezbyt chyba długo w tak zwanej „wdzięcznej pamięci” pozostanie. Jest to zapewne sprawa beznamiętnego trochę potraktowania literackiego tworzywa, tematu… Sprawa druga to rzemieślnicza solidność, poprawność tej realizacji.

Widowisko sporo zawdzięcza dowcipnym dekoracjom Janusza Tartyłły. Ale w tym także wypadku odczucia nie są jednoznaczne. Po pierwszej scenie chciałem bić gromkie brawa, mniej satysfakcjonowały „fotomeble”, choć naturalnie Intencję dowcipu „kupiłem”.

W tym konsekwentnym, domyślanym i w dobrym tempie poprowadzonym przedstawieniu jest także parę interesujęcych propozycji aktorskich. Przede wszystkim prościutki, a zabawny jednocześnie Bouton Andrzeja Kierca, także taktownie tragiczna Maria Zbyszewska (Magdalena), bardziej przekonywająca w lżejszych, „amanckich” partiach Grażyna Krukowna-Frymer (Armanda), słusznie jednowymiarowy Adam Cieślak (Jednooki) czy wreszcie sam reżyser w roli Ludwika XIV. Na uwagę zasługują także Eugeniusz Kujawski (Lagrange), Leonard Szewczuk (Moirron) i Jerzy Góralczyk (Trefniś).

Niezbyt pewnie w duchownych szatach czul się natomiast Zdzisław Kuźniar (Arcybiskup). Prawda, czysto podawał tekst, nie stanowił jednak przeciwwagi dla „buntowniczych” wystąpień Moliera, nie czuło się, że jest duszą intryg „świętoszków.

Oddzielnego potraktowania wymaga Zbigniew Kornecki odtwórca roli tytułowej. Zrazu wszystko było w porządku. Starszy, pękaty, brzydki pan, uwikłany w późną miłość i inne nie mniej skomplikowane układy rodzinne. Kiedy jednak przyszło zagrać Moliera pisarza, myśliciela I buntownika, jakby zabrakło oddechu, skali, aktorstwa wreszcie. Zwłaszcza że i śmierć pozostawia uczucie niedosytu.

W pozostałych, małych i maleńkich, rolach: Marzena Tomaszewska-Glińska (Rival), Helena Reklewska (Nieznajoma), Jerzy Chudzyńskl (du Croissy), Andrzej Wojaczek (Laissac), Tadeusz Galla (Ojciec Bartłomiej), Andrzej Bielski (Fldelitas) i Medard Plewacki (Robur).

Nie jestem tą premierą zachwycony, a przecież jest to spektakl, który nie tylko ze względu na molierowską rocznicę wypada zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji