Artykuły

Norymberga dla każdego

Telewizyjne przedstawienie "Norymbergi" Wojciecha Tomczyka (11 grudnia) dowodzi, ze w Polsce możliwy jest teatr polityczny, unikający łatwych osądów, za to uczciwie rozliczający przeszłość - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Do emerytowanego oficera kontrwywiadu wojskowego przychodzi młoda dziennikarka. Szykuje materiał o kimś innym, jej rozmówca go znał. Pułkownik ma wobec niej swoje plany. Chce spowiedzi życia i osądzenia za zbrodnie. Chce prywatnej Norymbergi, bo ma się za zbrodniarza. Hanka ma złożyć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W czasach dyskusji na temat kształtu lustracji nie brzmi to zachęcająco. Polski teatr po roku 1989, a w ostatnim pięcioleciu szczególnie, najchętniej schowałby do szafy upiory przeszłości. Lekką ręką wyrzekłby się pamięci, bo to towar wybitnie niechodliwy. Po co znów mówić ludziom nieprzyjemne rzeczy? Zabrzmi banalnie, ale przypomnieć o tym warto, zwłaszcza na chwilę przed 13 grudnia. Polski teatr jako enklawa przynajmniej w części wolnych myśli i słów był kiedyś na wskroś polityczny. Stanowił terytorium aluzji - to było jego równorzędne do artystycznego założenie. A potem zajmował go tylko widok z okna Polityczna perspektywa ocalała w odniesieniu do zjawisk nowego ustroju. Co z tego, że dużą część społeczeństwa ukształtował komunistyczny reżim. Nikt prawie nie próbował określić następstw duchowej choroby, trawiącej umysły i serca, jak określał komunizm Krzysztof Kieślowski.

Na tym tle dramaturgia Wojciecha Tomczyka jest już zjawiskiem osobnym. Nie interesują go tanie społeczne diagnozy. Prowadzi swą działalność dwutorowo. Pierwszy to praca dla telewizji i wyróżniające się fachową robotą seriale. Drugim jest teatr i na razie dwa dramaty - "Wampir" i "Norymberga" właśnie. Chociaż jej akcja może się toczyć dziś, dla pisarza najważniejsza jest perspektywa historyczna. Punkt odniesienia to PRL. Wtedy w kontrwywiadzie wojskowym działał niejaki Stefan Kołodziej, wzorowy oficer, który dostępnymi tylko dla służb sposobami metodycznie wykańczał prawych ludzi. Wtedy milicja i władze na Śląsku próbowały złapać seryjnego mordercę kobiet. Ta historia stała się tematem "Wampira".

I wielokrotnie nagradzany "Wampir" i "Norymberga" sprawdzają się najpierw jako doskonały materiał dla sceny. Tomczyk potrafi opowiadać wciągająco, kreśli wyraziste charaktery, nie zapomina o tle. Dobrze wie, czym jest stopniowanie napięcia, dlatego na jego sztukach nie można się nudzić. W "Wampirze" od pierwszych chwil znaliśmy tożsamość zbrodniarza, a oglądało się go jak kryminał. Podobnie z "Norymbergą", zbudowaną przecież na jednym, dzielonym na trzy części, dialogu pary bohaterów.

Nie intrygi jednak są dla autora najważniejsze. Z opowieści Kołodzieja wyłania się obraz kraju skąpanego w brudzie i szarości, w której zaciera się tradycyjny podział na dobro i zło, podłość i przyzwoitość. Zostają jeszcze ludzie prawi, ale w magmie policyjnego państwa nie mają żadnej szansy. Jak ojciec Hanki wykończony przez Kołodzieja. W swojej istocie dramaty młodego polskiego pisarza stanowią oskarżenie systemu, zarażającego ludzi zarówno w makro-, jak i mikroskali. Makro jest w "Wampirze" siatka powiązań, każąca prowadzić śledztwo kryminalne pod dyktando centralnych władz. Ale nam bliższa jest jednak mikroskala. W niej widać, jak system niszczył ludzkie życia, łamał kariery, odbierał prawo do zwykłych godnych odruchów. Hanka przez lata nie wiedziała, że jest tylko marionetką, a wszystko, co brała za zły zbieg okoliczności albo łut szczęścia, było ukartowane. Potem wyrzeka się odwetu, bo chce, jak wielu, żyć dniem dzisiejszym. Ale z czasem zaczyna rozumieć. Nie zapomni i nie przebaczy. "Norymberga" wyznacza dla polskiego teatru jeszcze jedną niewykorzystaną dotąd drogę. Rozliczenie z przeszłością nie musi oznaczać wysoko uniesionych sztandarów nużącej poprawności. Wystarczy opowiedzieć o ludziach, ich losach i uwikłaniach. Nie zamieniać się w sąd nad bohaterami ani ich nie rozgrzeszać. Paradoks w tym, że świetnie napisana "Norymberga" ze swą nienaganną konstrukcją mogłaby uchodzić za współczesną piece bien faite. To rzecz nie tylko dla znawców, lecz także zwykłych widzów. Pierwszorzędne telewizyjne przedstawienie Waldemara Krzystka jest drugą realizacją "Norymbergi". Pierwszą przygotowała w kwietniu Agnieszka Glińska w Teatrze Narodowym. Grali Leon Charewicz i Monika Krzywkowska, w Teatrze TV oglądamy Janusza Gajosa i Dominikę Ostałowską. Ich duet jest chłodniejszy, bardziej zdystansowany, a cala rzecz przypomina konflikt racji z dyskretnie ukrywanymi emocjami. To właśnie jest najbardziej przejmujące. Jak spod słów i póz, spod ciemnej przeszłości wychodzi mimo wszystko człowiek. Złamany własną podłością, wszystkiego świadomy. Trzeba zobaczyć, jak to gra Janusz Gajos. Dziedzictwo komunizmu odciśnięte w ranach na ludzkich sercach to dla teatru ważny temat. Nie liczę, że powstanie nowy "Portret", bo Mrożek łączył konkret z wielką metaforą. Nowe "Norymbergi" są potrzebne i możliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji