Artykuły

Rozrywkowo – nie subtelnie

Czego nie widać to farsa mistrzowska w swojej klasie. Michael Frayn podbił tą sztuką Londyn i Brodway. Od 18 lat z dużym powodzeniem jest grana na niemal wszystkich scenach świata. W spektaklu wyreżyserowanym przez Małgorzatę Tatarczyk w Teatrze Miejskim w Gdyni z farsy Frayna pozostał pusty śmiech. Powstał spektakl zabawny, ale o mistrzowskiej klasie mówić nie można.

Michael Frayn oparł swoją sztukę na dość prostym pomyśle. W pierwszym akcie oglądamy aktorów, którzy przygotowują premierę. To próba „generalno-techniczna”; przedstawienie — pełne niedociągnięć — które aktorzy pod okiem nerwowego reżysera składają z mozołem.

Przygotowaną wreszcie premierę widzimy najpierw od kulis. Nawoływanie publiczności, gorączkowa bieganinia, nerwowe wyjścia na scenę, poszukiwanie rekwizytów. I za chwilę… ta sama premiera od strony widowni. Spektakl — z takim mozołem przygotowywany — sypie się na oczach widzów w każdej scenie. Aktorzy gubią kwestie, rekwizyty, wątek i sens. Ale nie przestają grać, muszą przecież dobrnąć do finału.

W spektaklu wyreżyserowanym przez Małgorzatę Talarczyk, aktorkę Teatru Miejskiego w Gdyni, zabrakło tempa i subtelnych wieloznaczności z tekstu Frayna, zacierania granicy między teatrem a rzeczywistością. W gdyńskiej realizacji pozostał tylko komizm sytuacji i postaci, cała reszta uleciała m.in przez dłużyzny w pierwszym akcie. Jest śmiesznie, ale tylko chwilami, bywa też po prostu głupawo.

Drugi akt toczy się już z werwą i życiem, i pozwala oddać się na moment naprawdę dobrej zabawie. Czar jednak pryska w wyraźnie wyhamowanym i do bólu przedłużanym zakończeniu. Na pewno nie zaszkodziłyby cięcia w trwającym trzy godziny spektaklu. Nieznośnie długa farsa — nawet najlepsza — jest trudna do wytrzymania.

Farsa Faryna wymaga mistrzowskiego aktorstwa i nienagannego warsztatu. To prawdziwe wyzwanie, któremu nie do końca podołali aktorzy gdyńskiego przedstawienia. Biegająca w bieliźnie i bez ustanku szukająca szkieł kontaktowych Violetta Seremak w roli Brook budzi litość, a nie śmieszność. Znakomicie wypada Stefan Iżyłowski w roli Selsdona, bawi pełna kompleksów i nie wymawiająca „r" Poppy w wykonaniu Karoliny Adamczyk. Bohaterowie spektaklu pozostają jednowymiarowi, tak jak sugerują napisy przy nazwiskach aktorów. Po raz kolejny wpadający na scenę z watą w nosie Grzegorz Jurkiewicz — w roli Fredericka („przepraszam, że żyję”) przestaje wreszcie śmieszyć, a grający reżysera Piotr Michalski wygląda bardziej na zgubionego i znudzonego niż znerwicowanego.

Doskonale spektaklowi służy prosta scenografia przygotowana przez Roberta Sochackiego. Głównym elementem jest kilkoro drzwi widzianych „od frontu” – pojawiają się w nich i znikają aktorzy w czasie przygotowywanego spektaklu. W drugim akcie te same drzwi widzimy za kulisami – „od tyłu” z przylepionymi karteczkami: kuchnia, sypialnia, salon. Atutem tak zbudowanej przestrzeni jest to, że dość łatwo się w niej zgubić, ale też nieoczekiwanie i zabawnie można się odnaleźć.

Spektakl Teatru Miejskiego w Gdyni to na pewno propozycja dla publiczności, która w teatrze szuka po prostu rozrywki. Spektakl przygotowany z inicjatywy aktorów teatru, poza godzinami pracy i budżetem teatru, jest szansą na zapełnienie widowni „na co dzień”. Aktorzy, zamiast narzekać, zakasali rękawy i zaproponowali widzom prostą rozrywkę. Szkoda tylko, że zabrakło teatralnej magii i subtelności dla teatromanów.

Spektakl wyprodukowała „Działalność Artystyczna — SEREMAK” przy współpracy AJF Media.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji