Artykuły

William Matołek

„Jak koń owies”
Posłanka Renata Beger w odpowiedzi na pytanie: „Lubi pani seks?”

Dopiero wtedy, gdy w antrakcie wyreżyserowanego przez Katarzynę Deszcz Wieczoru Trzech Króli Williama Szekspira bawiący się nadmuchiwanym Koziołkiem Matołkiem małolat wetknął mi do piwa plastikowe kopytko Matołka – pojąłem wszystko! Nie inaczej: na świeżym powietrzu, w przyteatralnym ogródku kawiarnianym, smyk najdziksze wyczyniał brewerie. Chłostał rogatym balonem beton, bódł nim łydki teatromanów, osmalał plastikową bródkę w żarze grilla, słowem – był czymś zajęty. Matka dobrze wiedziała, co czyni, gdy swej pociesze kupowała balon w formie kozy – wreszcie mogła spokojnie skonsumować golonkę wielkości konia. Nie wiedziała jednak, że zarazem ocala moje pojmowanie Szekspira w teatrze.

Bo ja z pierwszej części przedstawienia Deszcz, z tej skrajnie odpustowej godziny, rzeczywiście nic nie zrozumiałem. Głównie nie pojmowałem, jak to się dzieje, że myśl Szekspira rozumiem, zaś myśli Deszcz – ni w ząb? Dlaczego ta komedia omyłek, przebieranek i nieopacznie lokowanych uczuć, komedia, co jest żartowna tylko na naskórku, bo istocie jest kolejną gorzką przypowieścią Szekspira o nieusuwalnie trujących sokach wszelkiego erotyzmu, dlaczego ta fantastyczna gra między maską a dnem namiętności – tu, w Teatrze Ludowym – zmieniła się w lukrowaną, totalnie bezcielesną hecę romansową, godną, jak się w antrakcie okazało, mentalności smyka z nadmuchiwanym Koziołkiem Matołkiem w garści?

Po cholerę aktorzy, jak jeden mąż, doszczętnie okutali się aktorstwem a la odpust w Bobowej? Czemu frazy Szekspira klepali tak, jakby to dziecięce wyliczanki bądź kołysanki były? Aaa, kotki dwa, szarobure obydwa… Ene, due, rabe, bocian połknął żabę, a żaba bociana… Tak brzmiał Szekspir Deszcz, a ja nie wiedziałem, czy po to tak brzmiał, żeby mi się spało lepiej niż mi się spało, czy też po to, bym ja, stary bociek, w czerwonym dziobie przyniósł z baru plastikowe rurki do soków, uwił z nich gniazdo w fotelu i spokojnie czekał na jakąś żabkę sensu, choćby najmniejszą, choćby martwą? Proszę wybaczyć, ale ileż można w teatrze, po rozpoczęciu przedstawienia, czekać na teatr? Pięć minut, dziesięć, dwadzieścia? Ile? Bo, na rany Chrystusa, chyba nie wieczność całą?

Lekka duchowa hibernacja mnie ogarnęła. Bez składu i ładu kicają aktorzy po scenie? To niech kicają – na zdrowie! Nikt z nikim, na kanwie tej iście końskiej erotyki, porozumieć się nie może? Trudno – jutro będzie lepiej! Frenetyczny rechot trzęsie publiką wyłącznie na najpieprzniejszych fragmentach tłumaczenia Stanisława Barańczaka? Nihil novi! Bałagan? Rozsypka? Nieporadność? Ratuj się kto może? Cóż, ja też nie umiem naprawić żelazka, gdyż się na tym nie znam. Szekspir wystrychnięty na dudka? Spokojnie, chłop był przecież człowiekiem renesansu, zatem i dziś, w zaświatach, nic, co ludzkie, dalej nie jest mu obce. I jakby tego wszystkiego było mało – przez całą godzinę scena obrotowa, obładowana jakimiś odpustowymi kuriozami, co pięć minut kręciła się maniakalnie. Jeden lub dwa pełne obroty wykonywała, by stanąć, a po chwili znów ruszyć. Karuzela, karuzela, na Bielanach, co niedziela… Nucił to któryś ze zdesperowanych aktorów czy też słuchowe omamy miałem? Do dziś nie wiem.

Wiem natomiast, że jakby nie ocalający mnie gest matki smyka – w drugiej części przedstawienia obrotowa scena na amen wkręciłaby mnie w ziemię. Jednak w antrakcie zobaczyłem jego – małoletniego anioła z ognistym mieczem nadmuchiwanego Koziołka Matołka w garści – i byłem ocalony! Pojąłem wszystko! Zrozumiałem, że na scenie miało być ściśle tak, jak było. To miał być Szekspir odpustowy. To miał być Szekspir dziecinny. To miał być Szekspir widziany oczami smyka. Ba, to miał być Szekspir widziany oczami samego Koziołka Matołka. Słowem, to miał być brak Szekspira, czyli Szekspir przykrojony na miarę Pacanowa, gdzie, jak się okazuje, nie tylko kozy kują. Tam się również będzie wykuwać dobro całej Polski, a przy okazji – kto wie? – może i dla siebie prosty człek coś wykuje?

Oto w Dzień Dziecka, w Pacanowie właśnie, obchodzić będziemy Międzynarodowy Dzień Koziołka Matołka! Dlaczego Szekspir w Ludowym jest, jaki jest? Otóż, Ludowy najwyraźniej ma szansę zaprezentować się w Pacanowie, wiedząc zaś, że zgromadzić się tam ma bardzo wysoko postawione ciało polityczne – zrobił Szekspira zrozumiałego. Mój Boże, perspektywy, jakie się w Pacanowie otwierają, zatrważają swym pięknem! Kto tam przybędzie? Minister oświaty? Minister kultury i sztuki? Sam prezydent? Milcz serce… A może zjawią się wysłannicy LPR i Samoobrony – poseł Roman Giertych i posłanka Renata Beger? Serce, raz jeszcze błagam – milcz… Może poseł Giertych, nasyciwszy się koziołkowo-matołkową wizją szekspirowskiej erotyki, pierwszy raz w życiu otuli mglistym spojrzeniem posłankę Beger? Może nawet – by na kanwie owsa skruszyć samoobronne lody posłanki Beger – poseł Giertych zarży cichuteńko? Kto wie, może za sprawą dzieła Deszcz po wakacjach zawiążą się w Sejmie koalicje, które pozwolą Matkom Polkom konsumować golonki bez wstępnego pacyfikowania małolatów nadmuchiwanymi Koziołkami Matołkami?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji