Artykuły

Sklejanie rozbitego dzbana

Jednoaktowa komedia Heinricha von Kleista Rozbity dzban miała premierę w roku 1808. Sławy ani chwały, a choćby pieniędzy autorowi nie przysporzyła, choć – paradoksalnie – okazała się jedynym utworem, który Kleist zdołał za swego życia wystawić.

Po śmierci – jak to bywa z twórcami wyprzedzającymi epokę – został wprawdzie doceniony, a i uznany za geniusza niemieckiego teatru, mimo to w świadomości powszechnej pozostał autorem Rozbitego dzbana właśnie. Sztuki prostej i zabawnej, mówiąc zaś oględnie: niezbyt wyrafinowanej, ale że krytycznej wobec sędziowskiego stanu, a i władzy w ogóle – wystawianej chętnie, zwykle jako aluzja do współczesności.

Polski teatr sięgał więc po ów dzban często; ostatnio rzadziej, ale z dobrym na ogół efektem. W początku lat 90. wystawił go na widok publiczny Maciej Englert w swoim Współczesnym, w roku 2006 – w Łodzi – Jerzy Zelnik. W tym akurat przedstawieniu dopatrywano się wszakże ukłonu w stronę PiS, który wtedy doszedł do władzy i zaczął wojować z „sędziowską kastą”.

Ile było w tym prawdy, trudno ocenić; spektaklu nie widziałem, a ówczesne zachowania Prawa i Sprawiedliwości wobec władzy sądowniczej były niczym w porównaniu do tego, jak PiS dyscyplinuje ją teraz. Dlatego pojawienie się Rozbitego dzbana na scenie dzisiaj wywołać już musi – chcąc nie chcąc – pytanie, no właśnie, prawnicze: qui bono? W czyim interesie? Trudno wszak uwierzyć, że drapieżna satyra na sprzedajnych i obłudnych sędziów mogłaby się teraz pojawić w teatrze, ot tak, dla jej walorów rozrywkowych lub z racji powrotu do klasyki.

A jednak wygląda na to, że najnowsza premiera Teatru Nie Ma – jak zawsze w reżyserii Tatiany Malinowskiej-Tyszkiewicz – rzeczywiście nie rości sobie pretensji do włączania się w awanturę o polskie prawodawstwo, ba! nie ma też ambicji głębszych rozważań na temat sądu i sędziów w ogóle. Chyba że w aspekcie czysto etycznym, ludzkim, więc – by tak rzec – pozakorporacyjnym.

W przedstawieniu nie ma aluzji do polskiej współczesności (że niby, aha! dziś jest tak samo!), przeciwnie – klasyczna to komedia, na dodatek w skonwencjonalizowanej aż po jej ramy formie. Żadnych w niej realiów epoki tej czy innej (aktorów ustrojono – ponadczasowo, oryginalnie i wielce umownie – w namiastki strojów ze wstążek oraz wymalowano białym makijażem), a reżyseria świadomie unika jakiegokolwiek psychologizowania czy realizmu. Sekwencje następują po sobie bez dramatycznego napięcia, w klimatach lekkich i stylistyce między kabaretem i groteską. Że zaś niektórym scenom rytm nadaje muzyka, pod którą pląsa się „po murzyńsku”, można by pomyśleć, iż mowa tu o rozbitym dzbanie któregoś z afrykańskich plemion.

Kpina to więc? Ale z czego? Przecież nie z sędziowskich tóg (jak by można podejrzewać w związku z wydarzeniami z ubiegłego roku), bo w falujące wstążki ustrojeni są tu wszyscy – prawnicy, ale też żołnierze, kobiety, sługi… Zamierzona szarża? Ale ku pozycjom jakiego wroga, jeśli spektakl nie stawia w tym kierunku żadnych, a przynajmniej żadnych widocznych kroków?

Wrócę do swoich domniemywań i postawię, skądinąd bezpieczną dla przedstawienia, tezę, iż Malinowska-Tyszkiewicz sprawiła po prostu swoim młodym aktorom trudną frajdę, każąc się im mierzyć z archaiczną, wydawać by się mogło, klasyką – by wzbogacili warsztat i uczyli się szacunku do tradycji sceny. I dała się im pobawić w teatr, ale pod kontrolą, zadaniowo.

Rzecz dotyczy jednak spraw poważnych – władza sądownicza bywa zdeprawowana w każdej epoce i każdym ustroju – czy raczej: w każdej grupie społecznej i zawodowej są ludzie, którzy mogą być tej deprawacji przykładem. Błaha więc na pozór komedyjka społeczno-obyczajowa może się stać na scenie prawdziwym moralitetem i chłoszczącą satyrą.

I Rozbity dzban Teatru Nie Ma takie chyba miał ambicje. Czy jednak wystarczają one, by spektakl był nośny, a jego treści docierały do widza, pobudzając jego – pardon za ton – refleksję moralną?

Po pierwszym zaskoczeniu i zabawie – formą a la szkolny skecz (tyle że niezwykle plastyczny – na co składa się pomysłowa scenografia i kostiumy, jak i taneczno-mechaniczna choreografia Dominiki Dębiec) – najdrobniejsza kwestia przecedzona jest przez przypisaną danej postaci dykcję, podobnie jak ruch czy gesty – przychodzi jednak znużenie. A opowieść o kumie Adamie (Artur Liwuś) – sędzi na wsi pod Utrechtem – popada w monotonię i banał (władza bywa paskudna, a lud jest prosty, ale czysty). Trudno się przecież przejąć historyjką, w której Adam zbytkuje z Ewą (Aneta Prucnal), łudząc ją obietnicą uwolnienia od wojskowej służby jej ukochanego Ruprechta (Radosław Olejarski), by potem – wraz z Radcą (Paweł Jakubowski) i Pisarzem (Piotr Karczyński) – mimo oporu Ciotki Brydzi (Kaja Resiak) prowadzić sąd nad rozbitym przy tej okazji dzbanem. Że na siebie i swój urząd sprowadza tym kompromitację? No tak. I płyną z tego różne morały. Ale…

To zgrabne precyzyjne przedstawienie mogłoby być śmielsze w wymowie, ostrzejsze, wcale przy tym nie popadając w publicystykę czy polityczną doraźność.

Na takie miałem zresztą nadzieję, bo zaczynało się smacznie. Oto Adam w łożu – śpi i śni koszmary, przebierając kończynami niczym drapieżny, a zarazem umykający kot. Zdaje się być wcieleniem tchórza i łajdaka zarazem. Można by się więc spodziewać, że spektakl będzie brawurową rozprawą z takimi jak on, a szerzej – z ludzkim charakterem, tak podatnym na zło (zwłaszcza że otoczenie Adama niewiele lepsze od niego). Ale Adam okazuje się jedynie karykaturką, pocieszną i w sumie niegroźną; łatwo się zeń śmiać, nie sposób się go bać, trudno przejąć się jego losem, a jeszcze trudniej patrzeć nań jak w lustro i ujrzeć w nim przestrogę dla siebie.

To nie zmienia faktu, że Artur Liwuś, grający Adama w ramach przyjętej konwencji, radzi sobie z powodzeniem. A rola to trudna, niedająca też okazji do improwizacji czy niuansowania rysunku postaci. Owszem, bazująca głównie na stałej sekwencji ruchów i groteskowych min, lecz Liwuś obdarza ją energią i czyni tak dynamiczną, że pomaga to reszcie zespołu współgrać z nim w zbliżonej tonacji, co z kolei sprawia, że Dzban ogląda się z uśmiechem i sympatią, jako rzecz – na swój sposób – ładną, pomysłową.

Ale czy udało się Teatrowi Nie Ma skleić ów dzban na tyle, by ukazał się jako coś więcej niż odmalowana na nowo skorupa? Obawiam się, że nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji