Artykuły

Sztuka to my

Czy można znaleźć arcydzieło na śmietniku? No, nie do końca na śmietniku. W sklepie ze starzyzną, amerykańskim lumpeksie.

Eksbarmanka Maude Gutman (Anna Januszewska) twierdzi, że tak. Ale żeby znaleźć potwierdzenie dla swego przekonania, że kupiony tam przez nią przypadkiem, za pięć dolarów – a wart miliony – obraz Jacksona Pollocka jest oryginalny, sprowadza do swojego domu (będącego samochodową przyczepą) słynnego eksperta od sztuki współczesnej Lionela Percy’ego (Grzegorz Młudzik). Jeśli potwierdzi on, że dzieło to oryginał, życie Maude ulegnie wielkiej zmianie, ale jeśli Percy się pomyli – wydając na przykład opinię przeciwną – również i jego życie się odmieni, a jego reputacja legnie w gruzach.

Podobno ta historia wydarzyła się naprawdę. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia. Nie tylko dlatego, że autor Arcydzieła na śmietniku Stephen Sachs skroił ów materiał – tak się przynajmniej wydawać może – na miarę typowo amerykańską. Kameralna komedia z suspensem, dobrymi rolami dla dwojga i nagłymi zwrotami akcji – precyzyjnie wpisanymi w narrację – rozwija się wprawdzie jak hollywoodzki scenariusz, w którym – mimo poważniejącej ze sceny na scenę dramaturgii – jedynie patrzeć happy endu, lecz okazuje się opowieścią tyleż bolesną, co uniwersalną.

To już nie tylko historia złudzeń i nadziei sponiewieranej przez życie Maude, czy – głębiej ukrytych – doświadczeń z losem Percy’ego, ale i cierpki dyskurs o sensie sztuki. Zwłaszcza sztuki, którą określamy enigmatycznym mianem sztuki współczesnej.

Czym ona w istocie jest? Jakie są w niej jej kryteria oceny? Na czym polega „oryginalność” dzieła, które czasem – zdaniem nie tylko mniej wyrobionego odbiorcy – mogłoby namalować i dziecko, albo (bywały takie eksperymenty) zwierzę – na przykład szympans czy słoń? Co liczy się w jej przypadku bardziej – autentyczność (względna) dotknięcia pędzlem czy autentyzm odbioru? Czy wreszcie – jest ona tylko dla znawców (głównie z branży) i fachowców (żerujących na niej), potrafiących naukowymi zgoła definicjami i interpretacjami na granicy bełkotu dowieść, że kapnięcia farby na płótno to znak geniuszu czy też może – dla ludzi, którzy ją jedynie – ale właśnie: aż – czują sercem i duszą?

Pozwolę tu sobie uspokoić widzów Teatru Małego – wszystkie te pytania nie padają ze sceny wprost. Arcydzieło na śmietniku w reżyserii Tomasza Obary to nie esej teatralny, a zgrabnie zrealizowany spektakl „dla dwojga”. Jego walorem jest jednak właśnie to, że – podobnie jak w omawianej wyżej kwestii dzieł sztuki plastycznej – nie musimy sobie takich pytań stawiać, by dotarły do nas – zza atrakcyjnie opowiedzianej historii z pogranicza komedii, melodramatu i dramatu obyczajowego. W czym zasługa zarówno tekstu, jak i samej inscenizacji. Której wielkim atutem jest aktorstwo.

Anna Januszewska i Grzegorz Młudzik – świętujący przy okazji Arcydzieła… swój jubileusz pracy scenicznej – mają ostatnio dobrą passę. Januszewską widzimy wprawdzie na scenie rzadziej, ale potwierdzeniem jej formy artystycznej była choćby rola Babci w Pustostanie. Młudzik zagrał natomiast znakomicie Ojca w rewelacyjnym Ślubie Gombrowicza w reżyserii Anny Augustynowicz.

W Arcydziele na śmietniku prym wodzi oczywiście Maude Gutman: to znakomicie napisana rola – bogata, wieloznaczna, dająca aktorce wielką przestrzeń psychologicznej interpretacji. Ale i Lionel Percy – mimo dość płaskiego rysunku tej postaci – może być ciekawym materiałem dla aktora; Percy – kostyczny ekspert, schowany za swoim profesjonalizmem (też w gruncie rzeczy opartym na intuicji) – jest przecież człowiekiem niejednoznacznym, pełnym ukrytych lęków i niepewności. Januszewska i Młudzik wydobywają wszystkie niuanse tych ról, co sprawia, że spektakl ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem (jak się to wszystko skończy? po czyjej stronie będzie racja?), ale i radością, jaką daje każda scena prowadzonej przez nich walki. Już nie tyle o prawdę na temat obrazu – domniemanego czy oryginalnego dzieła Pollocka, ale o prawdę w ogóle. Swoją prawdę. Prawdę i sens swojego życia.

Nie da się skądinąd ukryć, że sympatia widza jest w tej walce po stronie Maude. Co być może odbiera przedstawieniu nieco jego wagi; bo jeśli kibicujemy Maude (typowy to zresztą mechanizm, że kibicuje się słabszemu), znaczy, że racje Lionela odrzucamy. Problem więc jakby znika.

Tyle że powyższe jest również efektem kreacji Anny Januszewskiej. Grana przez nią eksbarmanka, „kobieta samotna” (nie zawsze, jak przyznaje z wieloznacznym uśmiechem), wulgarna prostaczka, ukazuje się powoli w całym pięknie swej postawy. Upór z jakim broni już nie tyle prawdy o obrazie, ile prawa do bycia kimś nie gorszym od eksperta, wysłannika Wielkiego Świata, który uzurpuje sobie do Prawdy wyłączność, nie tylko zjednuje nam sympatię do niej, ale i porusza emocje.

Anna Januszewska jako Maude jest właśnie taka: naiwna i głupia, ale zarazem wrażliwa i przenikliwa, zabawna w swej pospolitości, której się nie wstydzi, lecz i wzruszająca. To w dużej mierze dzięki niej przenika sztukę Sachsa myśl, że prawdziwą sztuką – tą, która nie wymaga ekspertów, by uznać jej blask i zrozumieć jej mrok – jest nasze życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji