Artykuły

Notes Krakowski: „Car Fiodor”

Coraz częściej jakiś młody polonista, dziennikarz, a nawet licealista zjawia się w moim mieszkaniu, uzbrojony w nowoczesny magnetofon, włącza aparat i każę mi głośno myśleć. Myśli mają być bez zmyśleń i dotyczyć powinny przeszłości, a w przeszłości tej, żeby się zjawiał koniecznie Gałczyński, Szaniawski, Staff, ewentualnie Polewka. A znowu wytrwały i sympatyczny korespondent z Bielska-Białej każdy niemal swój list kończy prośbą, żebym w swym felietonie częściej uwzględniał anegdoty o Witkacym, Schulzu, lub „jakieś charakterystyczne szczegóły z ich życia”. Drogi Panie Kazimierzu, anegdoty o Witkacym wszystkie są już znane, nawet te wymyślone przez ludzi, którzy nigdy go na oczy nie widzieli. Owszem, mogę Panu przytoczyć pewną scenę charakterystyczną z Witkacym w roli głównej, której byłem świadkiem. Zdarzyło się to u pp. Brezów, w domu u zbiegu bodaj ulicy Suchej z Filtrową, oczywiście w Warszawie i oczywiście przed wojną; siedzieliśmy na werandzie, zjawił się nagle Witkacy i powiada od progu: sprawiłem sobie dość śmiały kapelusz. Spojrzeliśmy — rzeczywiście widok był fascynujący. Niezwykle wysokie denko kapelusza zwężało się w swym pionie na kształt stożka, zdarzają się tego rodzaju fabryczne kominy. Schulz takie kapelusze rysował swoim bohaterom, Witkiewicz w takich kapeluszach chodził. O proszę, i w ten sposób napisałem coś pouczającego!

Czy Helmut Kajzar rozmawiał kiedyś z Leonem Kruczkowskim? Nie, o to mnie nikt nie pyta, to jest fragment mojego monologu wewnętrznego, niewymagającego konkretnej odpowiedzi. Monolog wygłaszałem w duchu podczas nowej inscenizacji Śmierci gubernatora w Teatrze Bagatela. Kruczkowski umarł prawie dwanaście lat temu… jest niepodobieństwem, żeby młodziutki wtedy Kajzar… nie, na pewno nie odbył się żaden dialog między tymi dwoma ludźmi teatru! Dialog pośredni trwa na scenie dopiero dziś, przedstawienie jest tym dialogiem. Raz bierze górę w dyskusji autor, raz inscenizator. Nie zgadzają się prawie nigdy. Ja dosyć lubię takie perwersyjne zjawiska — ale jak Kruczkowskiego znałem długo, tak nigdy nie zauważyłem, żeby taką perwersję hołubił.

Aktorzy? Aktorzy w walce między autorem i inscenizator em nie mogą pozostać bierni. Owszem, ogólnie rzecz biorąc, wykonują plan reżysera, nie bez tego jednak, żeby od czasu do czasu nie objawili sympatii dla teatru, który wyznawał autor. Widać to nie tylko u Józefa Dietla. Również Irena Orska, ufając przede wszystkim własnemu doświadczeniu aktorskiemu, stworzyła przekonywającą kreację, grając Annę Marię, czyli żonę gubernatora. Tym razem nie mogę pochwalić Anny Sokołowskiej — nie zrozumiałem koncepcji tej roli. Nie ja jeden zresztą. Ale nieporozumieniami aktorskimi na pewno zajmą się recenzenci. Byle śmiało, bo jest i okazja, i temat.

Z filmów, które ostatnio oglądałem, wybrałbym też moralitet, że by go swym czytelnikom polecić. Moralitet prosty, szlachetny w intencjach, ostry w sposobie prowadzenia fabuły. Moralitet, ale rzecz można także nazwać westernem. Tytuł Mc Masters. Historyczne tło: zaraz po wojnie secesyjnej, a więc okres, kiedy namiętności ludzkie, już opanowane, nie pozostają przecież w zupełnym spokoju. Reżyserem filmu jest Szwed Alf Kjellin. Ameryka jest dla obcokrajowca czymś w rodzaju „poligonu” artystycznego. Perypetie bohaterów pokazano, powtarzam, niezwykle ostro, bezlitośnie. Rasizm w interpretacji Szweda to prawda streszczająca się w przysłowiu: człowiek człowiekowi wilkiem. Sceny okrutne, atmosfera osaczenia — wszystko wśród pięknych krajobrazów i wśród co chwila gwałconej nadziei.

Wczoraj była niedziela, coraz dojrzalsza wiosna. Drzewa wzdłuż ulic Nowej Huty zyskały świeżą zieleń. Ale nie o drzewach będę mówił kończąc felieton, lecz znowu o historii. Po krótkim bowiem spacerze wybraliśmy się do Teatru Ludowego na Cara Fiodora. Autorem dramatu jest jeden z trzech piszących Tołstojów, najmniej u nas znany Aleksiej K. Tołstoj. Fiodor to syn Iwana Groźnego — nieudany, podejrzewany o obłęd, rządzący z pomocą rady regencyjnej i szwagra Borysa Godunowa. Rzecz Tołstoja jest jednym z najlepiej napisanych dramatów historycznych, aż dziw, żeśmy go dotąd na naszych scenach nie grywali. Waldemarowi Krygierowi należałoby więc podwójnie podziękować: za swego rodzaju odkrycie repertuarowe i za staranną, sugestywną reżyserię.

Wracałem do śródmieścia tramwajem razem z Zygmuntem Greniem. Bardzo mu się przedstawienie podobało, obiecał napisać gruntowną recenzję. Reszta więc o Fiodorze w eseju Grenia. Przeczytajcie i w ogóle czytajcie Grenia; jest to już niemal ostatni zdrowo-rozsądkowy u nas krytyk teatralny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji