Artykuły

„Hiob”

Dla tych, którzy pamiętają Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka (ja nie) i którzy w ogóle lubią teatr deklamacji (ja nie) jest przeznaczane nowohuckie przedstawienie Hioba. Innym widzom pozostaje oglądanie bardzo ładnej dekoracji: Przestrzeń sceny wypełniają promienie rozchodzące się z głębi sceny (gdzie w błękitnawej mgle przebywa komentujący akcję chór aniołów) ku proscenium, gdzie wśród gorzkiego cierpienia Hiob z pokorą znosi swój niepojęty los. Promienie utworzone przez fałdy pożółkłej materii, nadpalonej nieregularnie na brzegach, przypominają zniszczone karty starego papieru. Zza nich, jak zza kurtyny wyłaniają się sylwetki bohaterów i przedstawiona przez nich historia.

Teatr deklamacji, w którym statyczny „żywy obraz” zastępuje ruchliwą akcję, a portretowa poza — gest, jest konwencją ryzykowną, bo bardzo łatwo tu o fałsz, który zniechęcić może widza nie tylko do wykonawcy, ale co gorsza do kontemplacji tekstu, której przecież w istocie taki typ teatru ma służyć. Aktorzy Teatru Ludowego balansują niebezpiecznie na granicy… no, powiedzmy jeszcze nie fałszu, ale już dysonansu. W tego rodzaju konwencji teatralnej, na jaką zdecydował się reżyser Tadeusz Malak, objawianie przeżyć wewnętrznych i emocji odgrywanych postaci sprowadza się do schematycznego wznoszenia rąk, obejmowania przestrzeni, chwytania dłonią za serce itp. Może się to po prostu podobać albo nie. Nie ma sensu dyskusja nad samą konwencją. Ale: schemat wymaga ścisłości, szablon — wierności wzorowi. Brudzenie takiego stylu przesadną ekspresją, utrata kontroli nad ustawionym głosem jest niedopuszczalna. Przeczy założeniom estetycznym konwencji. Ascetyczność „podbarwiana” jest nieautentyczna i pretensjonalna. Po prostu.

Porównywanie przygotowanego w Ludowym Hioba ze spektaklem o tym samym tytule, granym od kilku miesięcy w Teatrze „Miniatura” nie ma sensu już choćby z tego względu, że oparte jest na odmiennym materiale tekstowym. W „Miniaturze” to Pismo Święte. W Ludowym — sztuka dwudziestoletniego Karola Wojtyły (powstała w 1940 roku): wynik refleksji nie tylko nad fenomenem cierpienia biblijnego Hioba, ale także nad martyrologią narodu umęczonego wojennym czasem i wszelkimi historyczno-politycznymi przeciwnościami.

Pointa sztuki młodego Karola Wojtyły (zwiastowanie Hiobowi przyjścia Chrystusa) została wzmocniona przez nowohuckich realizatorów paralelą dwóch obrazów uczt: rozpoczynającej i kończącej spektakl. Pierwsza, chaotyczna, splątana w mroku i bałaganie, ostatecznie nie mogąca dojść do skutku, skontrastowana została z końcową wieczerzą: tu, w ostatnim obrazie, aktorzy zamierają w harmonijnym spokoju i uładzonej jasności.

Publiczność premierowa zgotowała twórcom spektaklu gorącą owację na stojąco (ja nie). Spokojnie. Bez przesady, kochani. Takie to znowu nie było.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji