Artykuły

Ten teatr tonie

Z zespołu Teatru Polskiego we Wrocławiu odchodzą kolejni aktorzy. Co emblematyczni, którymi Polski chlubi się od lat: Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol, Piotr Skiba, Marcin Pempuś. Publiczność protestuje, wktorzy wychodzą do oklasków z zaklejonymi ustami, przedstawiciele środowisk artystycznych apelują do aktora: „Ustąp, panie Cezary".

A Cezary Morawski zachowuje się jak kapitamn, który nie dopuszcza do siebie myśli, że jego okręt tonie. Wykonuje coraz bardziej histeryczne ruchy, wprowadzając w życie swoje deklaracje: „Jestem dyrektorem i mogę wszystko". Sprawdza widzom bilety, opernych wysyła na balkon, gasi światła w teatrze, który nazywa firmą.

W kwestiach naistotniejszychb milczy jak zaklęty. Na początku listopada wciąż nie wiadomo, kto i kiedy wyreżyseruje premierowe spektakle w Polskim. Dyrektor zdradził jedynie, że będą to „wrażliwi ludzie". Ponoć na biurku ma setki podań od aktorów. Szkoda, że nie zdaje sobie sprawy, że od momentu wyboru spośród nich dziesiątki najzdolniejszych upłyną lata, zanim zdołają odbudować zespół.

I że niewiele brakuje, aby się spełniło proroctwo Tefuana z, bohatera witkacowskich Onych, po których pokazie w reżyserii Oskara Sadowskiego zgasło światło: „Do teatru ludzie są zanadto przyzwyczajeni. Musimy zabić go powoli. Prawdziwie zautomatyzowany człowiek powinien spać o dziewiątej, a nie włóczyć się po różnych budach. Ileż energii społecznej marnuje się na te rozrywki. Nie pomoga nic wasze syndykaty".

Byłoby wygodnie napisać, że to PiS-owski minister zarżnął Teatr Polski  we Wrocławiu. Tym bardziej że miał powody — Krzysztofowi Mieszkowskiemu, poprzedniemu dyrektorowi tej sceny, udało się sprowokować Piotra Glińskiego do cenzorskich zabiegów przed premierą Śmierci i dziewczyny w reżyserii Eweliny Marciniak.

Minister został ośmieszony, a takich zniewag się nie zapomina. Nie byłoby więc nic dziwnego, gdyby zareagował, delegując do Polskiego Morawskiego, serialowego aktora, pod którego dyrekcją teatr dziś nieubłaganie spada z poziomu ekstraklasy — w której znajdował się jeszcze rok temu, kiedy otwierał festiwal w Awinionie Wycinką Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy — do ostatniej, nawet nie miejskiej, raczej osiedlowej ligi.

Byłoby dużo łatwiej napisać, że jedna z najważniejszych scen  w Polsce padła ofiarą „dobrej zmiany". Gorzej, że przyczyniła się do niej koalicja ponad podziałami. W komisji, która wybrała Morawskiego na dyrektora, obok dwóch urzędników resortu kultury, zasaidali m.in. Wanda Gołębiowska (PSL) i Janusz Marszałek (do niedawna PO, teraz członek nowego klubu Bezpertyjnych Samorządowców).

To, co się dzieje w Polskim, przy braku reakcji marszałkowskich i ministerialnych urzędników, jest dowodem upadku klasy, która nami rządzi.

Jeszcze dekadę temu, kiedy w rok po objęciu dyrekcji Polskiego przez Bogdana Toszę okazało się, że nowy dyrektor nie zdołał dosięgnąć poziomu poprzedników — Jacka Wekslera i Pawła Miśkiewicza — wystarczyło kilkanaście krytycznych recenzji, by urzędnicy go odwołali. Wtedy nikomu nie trzeba było wbijać do głowy: „Kultura, głupcze!" i „Teatr jrst ważny!".

Dziś można odnieść wrażenie, że ludzie w których rękach jest los Teatru Polskiego, kompletnie nie rozumieją jego społecznej i artystycznej roli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji