Artykuły

Teatr to jest życie

Już kiedy wychodzimy z tramwaju czy z samochodu lub gdy mieszkając w Nowej Hucie wychodzimy z domu, zaczynamy uczestniczyć w spektaklu. Kiedy po jednej z ostatnich prób rozmawiałem z pracownikiem zaplecza Teatru Ludowego w Nowej Hucie, ten powiedział:

— Słuchaj, to jest pomysł, ile lat on czekał na odkrycie. Ale ja mam dość. Jeśli tak będzie dalej, to się zwalniam. To jest mordercza robota, dwa miesiące od rana do późnego wieczora, bez niedziel i świąt.

Spektakl, który dzieje się tu, choć nie teraz, opowiada o ludziach siedzących na sali, o ich zwycięstwach i porażkach. Bilans nie jest dodatni…

„Człowiek z marmuru, czyli początek i koniec” Joanny Olczak-Ronikierowej — widowisko teatralne, inspirowane filmem Andrzeja Wajdy — nie jest wydarzeniem tylko artystycznym. Przede wszystkim jest wydarzeniem społecznym. Wystawione w. Nowej Hucie właśnie teraz, żyje też życiem pozateatralnym.

Widziałem już kiedy, realizację podobnego pomysłu. Wydarzenie, choć trudno je porównywać artystycznie, też zasadzało się na pomyśle powrotu do źródeł. Myślę tu o jedynym spektaklu Wielopole… Wielopole… Tadeusza Kantora, wystawionym w 1983 roku w Wielopolu Skrzyńskim. Miałem okazję przeżyć ten spektakl bardzo specyficznie. Najpierw jego wersję „opowiadaną”, gdy znalazłem się w grupie, towarzyszącej Mistrzowi w spacerze po rodzinnej wsi, a potem już w miejscowym kościele, obserwując jakby artystyczną trawestację tego spaceru. Reakcje mieszkańców Wielopola były podobne do tych, jakie dzisiaj u krakowian wywołuje teatralny Człowiek z marmuru.

Sztukę Krzysztof Orzechowski, który rozpoczął w bieżącym sezonie etatową pracę w nowohuckim teatrze, wyreżyserował nieszablonowo. Już zbliżającą się do teatru publiczność atakują pieśni masowe, płynące z rozstawionych na ulicy głośników. W foyer przechadzają się dziewczyny i chłopcy w ZMP-owskich krawatach. Niepostrzeżenie przenosimy się w rok 1952, Komitet Organizacyjny obchodów 60. rocznicy urodzin tow. Bolesława Bieruta w Nowej Hucie przedstawiał wypisaną maszynie i odbity na powielaczu program uroczystej akademii ku czci Przywódcy Naszej Partii, Ojca Narodu, Niestrudzonego Bojownika o Pokój.

Rozpoczyna się akademia. Jesteśmy tu, towarzyszymy wydarzeniom sprzed 37 lat, choć w tym budynku nie mogły one mieć miejsca. Teatr Ludowy zainaugurował działalność trzy lata później. Nawet premierowa, zwykle nieco sztywna publiczność, poddaje się nastrojowi. Ludzie właściwie reagują na wznoszone raz po raz z sali „spontaniczne” okrzyki. Znają je z otrzymanego wcześniej programu. Gdy więc któryś z siedzących na widowni aktorów krzyczy: „Niech żyje Nowa Huta młodsza siostra Komsomolska, twierdza socjalizmu”, lub „Bolesław Bierut Ojciec Narodu niech żyje!” odzew jest taki, jaki być powinien.

I można tylko mieć wątpliwość, czy do wszystkich widzów dociera’ atmosfera nerwowego spięcia, kręcących się po sali ludzi w skórzanych kurtkach.

Krótkie rozmowy, zamieszanie, to wszystko zaczyna być bardziej czytelne, gdy przodownica pracy Jaśko Marianna — 284 proc. normy (Małgorzata Bielska) czyta „patriotyczny list do tow. Bolesława Bieruta od załogi kombinatu”, wyraźnie nie dla niej napisany. Nie jest wszak murarzem a przede wszystkim mężczyzną, jak sugeruje forma listu. Lecz w pełni wyjaśnia się dopiero w zakończeniu aktu, gdy na salę wpada wzburzona Kobieta (Jadwiga Lesiak) domagając się wiadomości o mężu i wyliczając długą listę tych, którzy na nowohuckiej budowie przepadli bez wieści.

Dyrektor teatru Jerzy Fedorowicz zastrzega się, że Człowiek z marmuru — początek i koniec nie jest sztuką polityczną:

— To przedstawienie o ludziach Nowej Huty, o mnie, o nas. Niewiele brakowało, bym ja był taki sam jak ci na scenie.

Dyrektor ma prawo, do własnej opinii. Ale nie może uciec przed życiem. W trakcie akademii ku czci tow. Bieruta padają zdania — „Architektura Nowej Huty nawiązuje do gotycko-renesansowej architektury Krakowa. Tutejsze place i ulice staną się miejscem dla masowych manifestacji i służby porządkowe bez trudu będą mogły pilnować ładu i porządku publicznego”. Gdy odbywała się jedna z ostatnich prób, 6 grudnia, kilkaset metrów dalej na prawdziwych ulicach Nowej Huty służby porządkowe z najwyższym trudem odpierały atak prawdziwej grupy manifestantów na swą siedzibę. 10 grudnia, gdy rozpoczynało się drugie przedstawienie Człowieka z marmuru…, w pobliżu placu Centralnego trwało usuwanie pomnika Lenina. Życie pointowało teatr.

Gdy w przerwie, po pierwszym akcie próby generalnej, prosiłem o opinię Piotra Skrzyneckiego, ten z rozmarzonym uśmiechem odparł:

— Ładne przedstawienie, ładnie śpiewają, takie ładne piosenki to przecież nasza młodość.

Anną Dymna też miała osobiste skojarzenie: — Kiedy pierwszy raz byłam w nowohuckim teatrze, jeszcze jako uczennica, aktorzy grali za siatką. Bez niej było niebezpiecznie, bo na scenę leciały różne przedmioty. I to wspomnienie wywołała atmosfera przenikania się teatru i życia.

Akt drugi, już bez żadnych zastrzeżeń, jest repliką wydarzenia, które miało miejsce w tej sali. W roku 1979 w Teatrze Ludowym odbyła się akademia z okazji XXX-lecia Nowej Huty. Recenzent „Gazety Krakowskiej” Olgierd Jędrzejczyk wspomina, w jaką wściekłość (a wściekać się potrafi jak mało kto) wprawiły go wówczas służby porządkowe, nakazując opuszczenie miejsca prasowego, zarezerwowanego dla ważniejszych gości.

Mamy na scenie dyktat wszechwładnej telewizji, mamy żałosną składankę tzw. numerów estradowych i znów dysonans. Tak, jak w pierwszym akcie znów zawodzi Człowiek z marmuru. Znów nie ma go, choć wszyscy na niego czekają. A gdy pozostali przodownicy pracy sprzed 27 lat nie są w stanie wykrzesać z siebie jednego pozytywnego wspomnienia wali się program telewizyjny, krojony według koncepcji propagandy sukcesu.

I znów przerwa. Można podyskutować o reżyserskiej koncepcji, obejrzeć w foyer wystawy związane z przedstawieniem, będące jego częścią. Nagle gaśnie światło. Głośniki wzywają do zachowania spokoju. Przez radio płyną komunikaty stanu wojennego. Ludzie z latarkami pomagają zająć miejsca. Jest już 15 grudnia 1981 r. Na scenie po raz pierwszy pojawia się Pietrek (Andrzej Gazdeczka) znacznie bliższy prawdziwej postaci przodownika pracy — murarza Piotra Ożańskiego, niż filmowy Birkut. Bliższy także dlatego, że autorka sztuki znała już cały życiorys Ożańskiego, który zmarł w 1983 r. Teraz, owej nocy grudniowej, syn przodownika pracy jest w kombinacie wśród strajkujących hutników. Syn kułaka i drobnego kapitalisty z owych lat Tadeusza Nowaczka (Tadeusz Szaniecki), zmobilizowany do ZOMO, czeka na rozkaz pacyfikacji strajku. Dwaj przyjaciele wiodą dyskusję o swym życiu. Pietrek niewiele ma dobrych wspomnień. Wszystko było fałszem. Mieszkanie, do którego wprowadził się tylko dla potrzeb kroniki filmowej, nawet ślub — którego nie dostał, bo urzędnik stanu cywilnego w mogilskiej gminie, uciekł przez okno, by nie wydawać za mąż 15-letniej dziewczynki. „Wzięliśmy prawdziwy ślub dopiero rok później, gdy pierwsze dziecko było już na świecie” — powie dopiero teraz. Pieniądze na meble, zebrane przez brygadę, przepił z wysoko postawionymi towarzyszami, pił w Belwederze. To zostało w świadomości tego, który wykonywał 802 procent normy.

Można wiele pisać o tym przedstawieniu. O morderczej pracy ponad 60-osobowęgo zespołu, który oglądać można na scenie i… widowni, o tym, że teatr zawiesił działalność na dwa tygodnie, by próby doprowadzić do końca.

Trzeba jednak napisać, że Człowiek z marmuru… jest spektaklem ważnym i potrzebnym. Można, może nawet należy się z nim nie zgadzać, wszak budowniczowie Nowej Huty, ci prawdziwi, mają w sobie nie tylko gorycz klęska, lecz trudno pozostać wobec niego obojętnym. To przedstawienie jest odbiciem lat bezkrytycznych zachwytów nad „sztandarową budową socjalizmu” stąd może rażące niekiedy uproszczenia nazbyt nachalny dydaktyzm w widzeniu tylko złych stron tego, co działo się na podkrakowskich polach przez minione 40 lat. Dziś wiemy, że Huta nie była tylko szczęściem dla naszego kraju. Lecz trudno wyobrazić sobie kraj wielkości Polski, wybierający w latach pięćdziesiątych inną niż industrializacja drogę rozwoju. Ta decyzja była prawidłowa, niezbyt natomiast szczęśliwe koncepcje jej urzeczywistniania. Nie można z perspektywy 40 lat Widzieć przeszłości tylko na czarno. Lecz może dziś to jest konieczne, by za parę lat wszystko wróciło do równowagi?

Jerzy Fedorowicz dyrektorem Teatru Ludowego został u schyłku minionego sezonu teatralnego. Usiłuje skierować swe artystyczne przesłanie do mieszkańców dzielnicy. Chyba pierwszy raz w 34-letniej historii Teatru Ludowego. Słynny Teatr Ludowy Krystyny Skuszanki nie nowohucianom zawdzięczał swą popularność. Nie oni wypełniali wówczas jego salę. Był teatrem ważnym, lecz nie nowohuckim. Jerzy Fedorowicz próbuje zgrać ze sobą te dwa przymiotniki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji