Dwa razy Polska
Marek Rębacz i Marek Bukowski pochodzą z tego samego pokolenia, mają po 38-39 lat. Ale obraz Polski w ich sztukach jest tak odległy jak wypowiedzi Jana Olszewskiego od komentarzy Adama Michnika.
Placówka, czyli precz z obcym kapitałem
"Dwie morgi utrapienia" - to brzmi jak tytuł "zaangażowanego" dramatu z okresu reformy rolnej. Ale komedia Marka Rębacza wystawiona w warszawskim teatrze Kwadrat sięga dalej w przeszłość, jest mianowicie nową, przewrotną wersją "Placówki". Jak pamiętamy, bohater powieści Prusa, chłop Józef Ślimak bronił się przed wykupieniem przez niemieckich kolonizatorów. Bohater komedii Rębacza Marian Kosela przez pół wieku bronił dwóch mórg ziemi przed komunistami, teraz opiera się obcemu kapitałowi, który na miejscu jego szklarni chce postawić supermarket albo stację benzynową.
Od ciemnego Ślimaka Koselę różni świadomość klasowa, jest to bowiem chłop nowoczesny, który uczy się języków i inwestuje w komputeryzację, pieniądze czerpiąc z bankowych kredytów. Sam wywołuje strach przed obcym kapitałem, aby wciągnąć do interesów swe dorosłe dzieci, które myślą tylko o sprzedaży gruntu i wyjeździe za granicę. Co ciekawe, rodzinę łączy w końcu dług bankowy (jeśli go nie spłacą, stracą ziemię), co stawia w nowym świetle głośną sprawę dzisiejszego zadłużenia Polaków.
Sztuka Rębacza głosi wyższość swojskiego nad obcym, pokazuje Polaka jako sprytnego biznesmena, który potrafi wykiwać obcą konkurencję, nie odrywając się jednocześnie od tradycji, czyli od ziemi. Ten optymizm w połączeniu z dowcipami (nie zawsze najwyższego lotu) wywołuje huragany śmiechu w nabitej widowni teatru Kwadrat, chociaż główną zasługę mają tu aktorzy: Jan Kobuszewski w roli Koseli i Paweł Wawrzecki jako jego syn. Swoim talentem komicznym Kobuszewski podnosi sztukę o klasę.
Publiczność w Kwadracie, składająca się w dużej części z rodzimego biznesu, żywo reaguje na kwestie o kredytach, robieniu ryzykownych interesów za cudze pieniądze i gorąco oklaskuje nowoczesnego Ślimaka, któremu się udało. Pozytywista Prus byłby z Rębacza bardzo zadowolony.
Wrzodak, czyli i ty zostaniesz Żydem
Bukowski, rocznik 1959, opisywał współczesną Polskę już w swoim debiutanckim dramacie "Wolność", gdzie w groteskowym świetle pokazał sprawy kombatanctwa, afer, ubeckiej przeszłości i przemalowanych sumień. Bukowski nie wierzy w wolność, która nadeszła w latach 90., i daje temu wyraz w swojej następnej sztuce, którą Władysław Kowalski wyreżyserował w Teatrze Powszechnym.
W sensacyjnej konwencji przedstawia ona beznadziejny splot polskiej historii, która po latach może złamać ludzki los. W wypadku samochodowym ginie Alojzy Woźniak, alkoholik, w przeszłości -bohater AK, który przesiedział wiele lat w stalinowskim więzieniu. Sprawcą wypadku jest działaczka kościelna Anna Gajewska. Okazuje się, że Woźniak szantażował Gajewską, która jest z pochodzenia Żydówką i podobno doniosła na niego na UB po pogromie w Kielcach w 1946 roku. Woźniak był co prawda w podziemiu, ale dorabiał jako szmalcownik, szantażując ukrywających się Żydów, m.in. rodzinę Gajewskiej, której prawdziwe nazwisko brzmi Stern.
Na tle prowincjonalnego miasteczka oglądamy konflikty polityczne lat 90. w groteskowym powiększeniu. Miejscowe związki zawodowe w ulotkach pisanych językiem Wrzodaka interpretują całą sprawę jako spisek żydokomuny, włącza się w to Kościół, media, nawet radni. Synowie Gajewskiej z dnia na dzień zostają Żydami. A jak mówi jeden z bohaterów, "być Żydem w tym kraju to nic przyjemnego". Przeszłość okazuje się prawdziwą puszką Pandory, której nikt już nie potrafi zamknąć ani rozliczyć, tak jest niejasna i skomplikowana.
Przedstawienie Kowalskiego jest bliskie filmowemu realizmowi, dzieje się w foyer, gdzie publiczność ma bohaterów na wyciągniecie ręki. Najlepiej w tej konwencji wypada Mariusz Benoit jako syn Gajewskiej i Daria Trafankowska w roli jego partnerki Doroty. Przyciszony, załamany Adam to zresztą najlepiej napisana rola. Pozostali: Kazimierz Kaczor, Krzysztof Stroiński i Piotr Kozłowski idą raczej w stronę groteski. Wszystkie wzmianki o spisku żydowskim, Mosadzie i działaczach związkowych widownia kwituje śmiechem, który milknie w finale, gdy groteska zamienia się w tragedię.
Sztuce Bukowskiego można zarzucić parę formalnych słabości: przede wszystkim sztywne dialogi, nawet mimo reżyserskich skrótów, powikłaną intrygę, a także brak napięcia - przeszłość ujawnia się bez udziału bohaterów, którzy są dość bierni. Jest to jednak pierwsza w polskim teatrze tak ostra analiza antysemityzmu, obok sztuki Andrzeja Lenartowskiego o pogromie kieleckim "Spotkajmy się w Jerozolimie" z 1991 roku. Jej wartością jest to, że nie przesądza do końca o winie lub niewinności bohaterów, pokazuje, jak łatwo ofiara może stać się katem, a niegdysiejszy bohater - łajdakiem.
Według Bukowskiego przeszłości nie można uniknąć, ale w dzisiejszym stanie emocji politycznych uczciwe jej rozliczenie jest niemożliwe. "Ciałopalenie" można więc traktować jako głos w dyskusji o rozliczeniach, zwłaszcza że autor zajmuje wyraźne stanowisko wobec skrajnej prawicy, która jest w jego sztuce katalizatorem wszystkich kłopotów z przeszłością. Taki punkt widzenia osłabia jednak wymowę sztuki i narażają na zarzut stronniczości.
Zmora aktualnośći
Lekka komedia Rębacza i rozliczeniowa sztuka Bukowskiego mają jedną wspólną cechę. Jednej i drugiej grozi mianowicie utrata aktualności, zawarte w nich liczne aluzje do konkretnych zdarzeń i postaci mogą bowiem prędzej, niż się spodziewamy, stracić kontekst i stać się niezrozumiałe. Ale obok "Cudu na Greenpoincie" Edwarda Redlińskiego są zwiastunami powrotu współczesnej tematyki do teatru, czekajmy więc na następne, które tego niebezpieczeństwa unikną.