Artykuły

Niedziela nie działa

Piszę do was, jestem w mocy pisania do świata tylko dlatego, że żyję. A żyję wy­łącznie z takiego oto powodu, że na przed­stawieniu "Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę" byłem akurat w piątek. Tekst ten pa­ni Anna Burzyńska stworzyła, Piotr Beluch oraz Ada Fijał cielesność, by tak rzec, literom Burzyń­skiej nadali w zdumiewająco gościnnych prze­strzeniach piwnicznej sceny Fundacji Starego Te­atru, ja zaś cierpię, gdyż żyję. Czy muszę tłuma­czyć, dlaczego cierpię? Proszę bardzo. Cierpię, że żyję, bo żyjąc, muszę mordą kręcić niczym krowa jakaś. Setny raz przeżuwać muszę ten sam ze­staw traw, które przeżułem już do imentu.

Trawa, szczaw, mlecze... Że sztuczność to nie prawda z życia wzięta. Że pisanie to nie gazeto­wa reakcja na "newsy" świata. Że jak ktoś nie ma co jeść we Wdzydzach, to jest to ból stanow­czo za mały, by mnie dramaturgiczną kalką tego bólu bezkarnie karcić. Że jak ktoś zna kogoś, ko­mu wątroba nawala, to nie jest to warunek ani konieczny, ani wystarczający, by za pióro łapać i jęczącą wątrobę portretować w skali: jeden do jeden. W nieskończoność wymieniać, katalogo­wać, międlić mogę tego typu pisarstwa, teatry, koncepty oraz zabiegi estetyczne. W ostatnich "Wysokich Obcasach" widzę oto zdjęcie grupy go­łych bab na kupie ziemi, a pod zdjęciem czytam, że to jest kluczowa dla naszych czasów, post femi­nistyczna sztuka o smętnej poniewierce babiej "kitki" we współczesnym świecie. No i co? Co z taką informacją uczynić ma normalny konsu­ment sztuki? Biec i "kitki" ratować? A może nie biec i nie ratować?

Tak, gdybym na opowieść Burzyńskiej o tru­dzie bezrobotnych zaproszenie dostał na niedzie­lę, mógłbym być w zgodzie z tytułem. I dziwne, ale w ogóle mnie to nie śmieszy. Chodzi o to, że Burzyńska to kolejny dramaturg-informator. Oto Beluch i Fijał rankiem niedzielnym się budzą i nie wiedzą, co z wolnym czasem uczynić, albo­wiem tak są skołowani dniami codziennymi. Oczywiście, tak pracują, że czasu dla się nie ma­ją. Oczywiście, wyłącznie za pomocą automa­tycznej sekretarki ze sobą rozmawiają. Oczywi­ście, w związku z zimnym i bezlitosnym światem - o Boże, nie! - pomaleńku więdnie im ich po­chopność posuwisto-zwrotna. Oczywiście, w nie­dzielę rano zostają im, niczym psom Pawłowa, nawyki szarego tygodnia bydlęcej charówy...

To znaczy, on się zrywa tak, jakby za chwilę miał kluczową konferencję w sprawie dla firmy absolutnie kluczowej, ona zaś łaknie tych strzeli­stych dwóch minut i trzydziestu sekund podpęp­kowego uniesienia. Niestety, znów muszę starą śpiewkę uskutecznić. Itp., itd., itp. Gdy już się z grubsza przebudzili, okazało się - o Boże, nie! - iż tak ona, jak i on pracę postradali. Itp., itd...

Przepraszam najmocniej, ale - co z tego? Czy mam teraz Burzyńską nakłaniać, by dramatur­gicznie skalkowała moje, ćmieniem górnego siekacza mego spowodowane, wykrzywienie twarzy? Co ma świat do pisania? Czy fakt, że na świecie jest, jak jest, koniecznie musi w ar­tystach powodować fatalną chęć małpowania świata?

Zapytam grubiej. Co z tego, że w zupełnie innej opowieści dwóch bezrobotnych łachma­niarzy pod żałosnym drzewem czeka na zmiło­wanie? Otóż: to z tego, że tamtą opowieść Bec­kett wysnuł. Co znaczy tylko tyle, że w "Czeka­jąc na Godota" ani o bezrobotnych konkret­nych, ani o drzewo konkretne, ani nawet o konkretnego Boga nie chodzi. Tak jak mnie nie o to w powyższej refleksji idzie, by nieudol­ności Burzyńskiej udolnościami Becketta miaż­dżyć. Ba, tutaj problem nie w konkretach. Tu problem w zasadzie.

W pisaniu nie ma tematów dobrych albo złych. W pisaniu jest dobra albo zła opowieść. Bóle nagle bezrobotnych dokładnie tyle są war­te, co, dajmy na to, ból Mojżesza, któremu się rozbiły pierwsze kamienne tablice. Wspomnia­ny Beckett mawiał za św. Augustynem: "Nie martw się, jeden ze złoczyńców został zbawio­ny. Nie ciesz się, drugi został potępiony". I do­dawał: "Tonąć jest prawdą, i pływać jest praw­dą. Jedno nie jest prawdziwsze od drugiego". Słowem - nie w temacte tkwi katastrofa. Problem sztuki Burzyńskiej nie jest problemem po­jedynczym. To jest fiasko powszechne.

Skądś się mianowicie bierze tendencja do wielbienia sztuki typu "album zdjęć z waka­cji". Skądś się bierze wzięcie, jakie w dobie naszej mają dzieła z gatunku "kalka". Diabli wiedzą, dlaczego sztuce w ogóle, a teatrowi w szczególe, smakuje taka łatwizna, ale nie­stety smakuje. Co palącego na ulicy - to na scenę włazi, do prozy włazi, do filmu, do ob­razu, do rzeźby, bądź do dramaturgii. Włazi - BEZ OBRÓBKI! NA GOŁO! Żywe mięcho znaczy więcej niż porządnie zrobione danie fikcyjne.

Nobla dostaje Jelinek, nadwiślańska "Nike" ląduje w "Gnoju", film "Pręgi" wygrywa z cu­dem filmu "Mój Nikifor", a młodzież teatralna pokazuje światu publicystyczne - rzecz jasna, wszędzie, gdzie się da, nagradzane - Burzyń­skiej rewelacje dramaturgiczne o trudnej doli nadwiślańskich bezrobotnych. Jakby tego mało było, wspomniana młodzież sztukę o niedziel­nych samobójstwach gra tak, jakby samobójcza niedzielność była nie tylko ich codziennym, ale też i, niestety, nieskutecznym stanem bycia. Społecznie zaangażowane w bezrobotność lite­ry ucieleśnili z takim zaangażowaniem, że jak­by to ode mnie zależało, to bym ich zwolnił dyscyplinarnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji