Artykuły

Las zły

„Niezłe ziółka” Magdaleny Mrozińskiej w reż. Pawła Aignera w Teatrze Lalek „Pleciuga” w Szczecinie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

„Niezłe ziółka” Magdaleny Mrozińskiej w reż. Pawła Aignera w Teatrze Lalek „Pleciuga” w Szczecinie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.


Niezłe ziółka w Teatrze Pleciuga w Szczecinie są komedią familijną, taką, na którą w sobotnie czy niedzielne popołudnie powinni przychodzić rodzice z pociechami. Starszych i młodszych będzie bawić co innego; dla jednych i drugich okazji do zabawy starczy. I, jak się zdaje, o nic więcej, poza ową zabawą nie będzie tu chodzić. O żadne przesłania, o żaden dydaktyzm, o żadną specjalną refleksję, którą goście teatru powinni zabrać ze sobą i obracać w głowie i w rozmowach w drodze do domu. Nie mam pretensji do teatru o tak zarysowany horyzont celów – jeśli nie tai, że jest taki, a nie inny. Jeśli niczego nie udaje. I proszę nie dopowiadać sobie automatycznie, że to horyzont mało ambitny. Przyzwoicie bawić na scenie też trzeba umieć. Szkoda, że teatr en bloc rzadko o tym pamięta.


Komedia Magdaleny Mrozińskiej, o której znawczyni dramaturgii dla teatrów lalek, Halina Waszkiel pisze, że zaczyna gonić gigantki tego gatunku: Martę Guśniowską, Malinę Prześlugę czy Marię Wojtyszko – komedia ta opiera się nade wszystko na grze stereotypami: odwracaniu ich, albo potęgowaniu do granic absurdu. Stary diabeł Boruta ma dość siedzenia w barze przy kieliszku i oglądania, jak dobro ma się świetnie, więc w końcu, wzorem paru znanych frustratów z realu, zbiera się najpierw do demagogii, a potem do czynu. „Dlaczego mamy się godzić na górowanie dobra nad złem? Dlaczego we wszystkich, podkreślam, wszystkich bajkach wygrywa dobro, a zło spychane jest na margines? Dobre postaci o alabastrowych twarzyczkach uśmiechają się triumfująco rzędami śnieżnobiałych zębów za wielkie pieniądze wiadomo skąd i wiadomo od kogo, a my jesteśmy wystawiani na pośmiewisko. Brzydcy, niechciani, zapomniani.” Na taki zew skrzykuje się zbieranina wszelakich bajkowych szwarccharakterów. I przejmują las. „Przejmujemy las” – czyż to nie świetny musicalowy szlagwort? Bo rzecz jest jako żywo musicalem, z sympatyczną, na żywo graną muzyką Piotra Klimka.


Gdy już przejęli, czytamy w didaskaliach, że „siedzą, nie wiedzą co dalej”, i można przez chwilę odnieść wrażenie, że autorka też nie do końca wie, co z nimi zrobić. Choć czy na pewno? Schemat fabularny jest aż nadto życiowy. Gdy się przejęło las i pogoniło wszystkich porządnych, to łatwo na podbitym terytorium wprowadzić miłe sercu zasady („Hulaj dusza, piekło jest”), ale poza lasem, naokoło, jest wciąż normalnie. I coś z tym trzeba zrobić. Trzeba, prezydent Boruta wie to doskonale, wskazać tam, na zewnątrz, wrogi ośrodek – będzie nim Fabryka Pozytywnych Bohaterów za rzeką, trzeba znaleźć ochotnika – będzie nim Niedokończony Jaś, niedokształtowana bajkowa postać, trzeba Jasia napompować złem i wysłać z misją wywalenia Fabryki w kosmos. A że się nie da, bo w Niedokończonym i w innych łobuzach poodzywają się rudymenty dobra, jakieś ślady miłosnych uniesień, jakieś gesty przyjaźni i lojalności, więc plan się nie uda i prezydent Boruta będzie musiał wiać za granicę (zapowiadając, że tu jeszcze wróci!) – no to już są wymogi bajkowego happy endu, od których, żeby nie wiem jak przewracać stereotypy na drugą stronę, nigdy nie ma ucieczki.


Ta fabułka ma w sumie jednak bardzo pretekstowy charakter. Autorka bawi się, powtórzę, stereotypami, tyleż z bajek, ile z kina, z nich lepi odniesienia w dialogach (wspomniany „Las zły”) i całe postacie. Choćby tego zakochanego w sobie do szaleństwa zbawcę leśnego narodu („Jestem przystojny, lubiany, mam wykształcenie średnie, niepełne wyższe, ale jestem wcieleniem zła”). Czasami tylko jego głos nabiera skrzekliwego tonu niczym z niechcący włączonego telewizora ze słusznym przemówieniem przywódcy. Jest też jego totumfacki Wilk, z wyrzutami sumienia, bo zamiast Czerwonego Kapturka spożył niechcący aktorkę z pewnego teatru („– Była chociaż dobra? – Tak, to była dobra aktorka. – A przedstawienie? – Weź przestań…”). Jest sprytna Baba Jaga, głucha tylko wtedy, kiedy trzeba, jest zestresowany Wampir pełen złości i idiosynkrazji na przykład wobec komarów („małe zakompleksione złodzieje cudzej krwi”). Można mnożyć te powiedzonka, lepiej oczywiście brzmiące w szybkiej szermierce słownej, piętrzącej absurdalne skojarzenia. Są też sceny rodem z czarnej komedii (pokazuje się różne pułapki, w które wpada poniewierany zajączek, a oprawcy zapobiegliwie szepczą do dzieci na widowni „Nie róbcie tego w domu”). Są ukłony w kierunku humoru dosyć przedszkolnego (jak smakuje oblizywana goła pięta, która w coś wdepnęła). Ale i jest liryczny duet muzyczno-miłosny między sentymentalnym Wampirem a marą imieniem Mery. Może trochę jest za dużo tego wszystkiego: i postaci, i gry z konwencjami, i rodzajów humoru. Ale nie jest pewne, czy o to akurat pretensje należy wnosić do tekstu, czy do realizacji.


Paweł Aigner jest dziś jednym z najbardziej rozchwytywanych reżyserów. Pożądanych tak przez teatry lalkowe, jak i dorosło-dramatyczne. Ponieważ jest tak naprawdę jedynym na teatralnym rynku inscenizatorem, który uprawia pewien osobny gatunek rozrywki: komedię slapstickową. Nie konwersacyjną, nie kabaretową. Nie farsę, to całkiem inny genre, choć często mylony. Zwariowaną komedię, rodem z Chaplinowskich burlesek, ale i z commedii dell’arte, gdzie mnóstwo dzieje się w ruchu, w bieganinie, w fizycznej szarpaninie postaci, w clownowskich fikołkach. Gdzie podstawowym źródłem komizmu jest gag, często abstrakcyjny, matematycznie wyliczony, mający wątły związek z opowieścią. Aigner jako gagman nie ma konkurencji, bo też mało kto tę profesję próbuje uprawiać. Otwiera tym kluczem i bajki dla dzieci, i komediową klasykę; widziałem ostatnio jego Skąpca w Bielsku-Białej, przedtem Awanturę w Chioggi w Gdańsku. I oczywiście jego spektakle bywają w tej nadprodukcji efektów, w swoistym reżyserskim ADHD trudne do zdzierżenia, gdy lazzi mnożą się bez umiaru i bywają w dodatku tak grube, że człek się krzywi miast śmiać. Sztuka gagu w mistrzowskich przejawach potrafi być wirtuozerska w swojej precyzji; jej miłośnicy mają do czego tęsknić. Ale jest też truizmem, że komedia bardziej niż inne gatunki sceniczne zasadza się na ścisłym kontakcie sceny i widowni. I trochę trudno – choć należałoby – piętnować Aignerowskie zjazdy z humorem mocno poniżej parteru, gdy się widzi, że subtelniejsze gagi nie wywołują nawet cienia uśmiechu na pyskach spektatorów, ożywiają się zaś oni dopiero, gdy aktor walnie ze sceny, „no kur…”.


Takich numerów w Niezłych ziółkach na szczęście nie ma. Można, powtórzę, narzekać na nadmiar inwencji sprawiający, że osiemdziesięciominutowe widowisko pod koniec trochę już nuży. Ale nie traci wigoru, jest wciąż żywo odbierane. I jest, by tak rzec, na swoim miejscu, pozostaje w zgodzie z przyjętymi założeniami. To wcale niemało. Albowiem łatwo dałoby się wskazać, choćby pośród zgłoszonych do Konkursu prób tworzenia komediowych widowisk dla dzieci, sporo przedsięwzięć, które poszły kulą w płot – bo albo ktoś uznał, że brawurową i nieoczywistą zabawę słówkami można odbębnić czterdziestopięciominutową bieganiną byle szybko, albo ktoś inny majestatycznie pominął slapstickowy właśnie potencjał, ewidentnie wpisany w bajkę, więc zrobiło się poważnie czyli ponuro nad stan… A w krainę scenicznego rozśmieszania dorosłych lepiej nawet nie próbujmy wchodzić. Po co kompletnie tracić resztki humoru?


Postscriptum: nie piszę tu o pracy aktorów w Niezłych ziółkach, choć byłoby o czym. Ale nie zadbałem o program, nie wiem nawet czy był, nie znam dobrze szczecińskiego zespołu, a na stronie internetowej Pleciugi obsada jest wypisana ciurkiem; nie sposób się zorientować, kto co grał. To jest sprawa dużo szersza i w teatrach lalkowych i dramatycznych; aktorzy powinni przespacerować się do działów promocji i zapytać, czy naprawdę nie można w notach o przedstawieniach publikować normalnego spisu ról (jeśli przyjęta konwencja tego nie wyklucza)? Czy tak trudno podpisać nazwiskami aktorów zdjęcia?! Zróbcie to, panowie i panie, w swoim elementarnym interesie.


Magdalena Mrozińska NIEZŁE ZIÓŁKA. Reżyseria: Paweł Aigner, scenografia: Magdalena Gajewska, muzyka: Piotr Klimek, ruch sceniczny Alexandr Azarkevitch. Prapremiera w Teatrze Pleciuga w Szczecinie 16 września 2022.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji