Artykuły

Pustka białych prostokątów

„Pewnego długiego dnia” Eugene'a O'Neilla w reżyserii Luka Percevala w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Borek z Nowej Siły Krytycznej.

„Pewnego długiego dnia” Eugene'a O'Neilla w reżyserii Luka Percevala w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Borek z Nowej Siły Krytycznej.


Wydają się dostępni, prawie na wyciągnięcie ręki. Milczą, oświetleni zimnym, bezwzględnym światłem. Są jak eksponaty w muzeum albo pacjenci na sali operacyjnej. Stoją nieruchomo. Małżeństwo – James i Mary – i ich synowie Jamie i Edmund właśnie zjedli śniadanie.
Luk Perceval reżyserując w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie „Zmierzch długiego dnia” Eugene’a O’Neilla, odszedł od precyzyjnych inscenizacyjnych zaleceń autora. Scenografia Philipa Bussmanna jest skrajnie minimalna. Na tle białego prostokąta są tylko oni. I stary fotel z czerwonym obiciem. Autobiograficzny dramat amerykańskiego pisarza w interpretacji belgijskiego reżysera staję się bezwzględną wiwisekcją sieci rodzinnych relacji. Z dramaturgiczną pomocą Romana Pawłowskiego reżyser tworzy świat przepełniony kłamstwem, pozorami i niewypowiedzianymi pretensjami, w którym alkohol czy morfina staję się jedyną odpowiedzią na przytłaczającą rzeczywistość. Dostępność bohaterów jest więc jedynie pozorna, widzów oddziela od nich zdecydowanie więcej niż sceniczny dym (w historii pełni rolę mgły zawieszonej nad miastem).

Perceval stawia zespół aktorski przed zadaniem sportretowania postaci żywiących wobec siebie skrajne emocje, których nie potrafią nazwać i wyrazić, konfrontując się z życiem uciekają w kłamstwo, milczenie, używki. Aktorom udaję się efektownie ukazać te dychotomie. Zarówno Roman Gancarczyk wcielający się w rolę ojca, jak i Łukasz Stawarczyk jako starszy syn potrafią ukrywać pod płaszczykiem humoru i uśmiechu głęboki żal, pretensje czy gniew. Mikołaj Kubacki buduje w opozycji do nich postać młodszego syna. Przejmująco portretuje śmiertelnie chorego Edmunda, który wycofany i posępny ukrywa bezradność i cierpienie. Kubackiemu udaje się skutecznie zbudować kontrast pomiędzy długimi chwilami spokoju, prawie obojętności, i krótkimi wybuchami nieograniczonej wściekłości. Największą uwagę przyciąga jednak jego wielowymiarowa relacja z matką – miłość do niej i nienawiść do jej nałogu.

Magdalena Zawadzka, wcielająca się w rolę uzależnionej od morfiny Mary Tayron, w każdym wejściu pojawia się w innej sukience (autorką kostiumów jest Katharina Beth). Kreuje postać pełną sztuczności, pretensjonalności i egzaltacji. Nie jest to bynajmniej rola jednowymiarowa. Kłamstwo i manieryzmy stają się warstwą ochronną dla poczucia winy, bezsilności wobec świata oraz tragicznej miłości do syna. Podskórną, rozdzierającą rozpacz widać chociażby w wybuchach złości, czy wręcz łapczywych aktach czułości. Nadużywanie morfiny wraz z upływem akcji kieruje aktorkę w stan głębokiego transu. Nieustanne nerwowe drżenie dłoni prowadzi ją do nieomal konwulsyjnych ruchów. W poczuciu coraz to większego oderwania od rzeczywistości dokonuje swoistego rachunku sumienia, przepełnionego żalem za utraconymi możliwościami i pustką, od której nie znajduje ucieczki. Zawadzka gra całym ciałem, każdym ruchem i spojrzeniem. I to chyba właśnie dzięki temu udaje jej się stworzyć postać, wobec której odczuwa się i niechęć, i bezgraniczne współczucie.


W układance domowych relacji niezrozumiałe wydaje się miejsce, które reżyser powierzył Cathleen. Paulina Kondrak wciela się w postać służącej, która w spektaklu odczytuje niektóre didaskalia, dopowiada niewykonane czynności postaci, a także w niektórych momentach uczestniczy w akcji. Zdaje się być zarówno bohaterem, jak i zaniepokojonym narratorem. Brakuje jej jednak tożsamości, umotywowania działań, historii. Nawet w najjaśniejszym świetle zdaje się niedostrzegalna. Aktorka współtworzy także na żywo muzykę – umiejętnie wykorzystaną, uwydatniającą emocje bohaterów. Przestrzenie dźwiękowe stworzone przez Wojciecha Blecharza są momentami subtelne, dopełniające, ale potrafią być także głośne – przesterowane, obrzmiałe i przeszywające.

„Pewnego długiego dnia” to w końcu, i chyba w największym stopniu, historia o bezradności. Bezradności wobec śmierci, losu, świata, bliskich, siebie. Bo jak można kontrolować cokolwiek, kiedy nie można opanować nawet drgania własnych rąk? Zdaje się, że dramat O’Neilla posłużył Percevalowi do stworzenia swoistego laboratorium emocji widza. Jest w tym bezkompromisowy i nie chodzi tu o sceniczne prowokacje czy performatywne eksperymenty. Reżyser w bezkompromisowy sposób poddaje widza skrajnym, surowym odczuciom, z pełną świadomością sprawił, że „Pewnego długiego dnia” to spektakl momentami żmudny, sztuczny i frustrujący. I to ostatnie sceny, paradoksalnie najbardziej burzliwe, stają się pewnego rodzaju katharsis – zarówno dla widza, jak i dla postaci.

Wielki prostokąt stanowiący tło działań zostaje cofnięty w głąb sceny, światło przygasa. Perceval odchodzi od skrajnego minimalizmu, wprowadza bogatsze środki inscenizacyjne, pozwala aktorom na bardziej swobodne działania. Pod wpływem zmęczenia i używek z postaci opada fasada sztuczności, z jednej strony zdobywają się na szczerość, z drugiej popadają w stan bliski szaleństwu. Uwolnienie się od świdrującego światła i wszechobecnego kłamstwa przynosi widzowi poczucie wytchnienia. Sprawia, że nocne sceny są chyba najciekawszymi i najbardziej hipnotyzującymi momentami spektaklu.

Czy Percevalowi udaje się ten gambit? Tworzy świat, który bardziej odrzuca niż przyciąga. Długie momenty ciszy, pustki, same w sobie nużą, mogą budować w widzach nawet pewne zobojętnienie, jednak skutecznie wyostrzają gwałtowne wybuchy, kulminacyjne momenty ekstremalnych emocji. Reżyser jest też konsekwentny w budowaniu świata na bazie skrajności: światła i ciemności, prawdy i kłamstwa. Konfrontacja z bezsilnością chyba nie mogłaby być inna, lekkostrawna, niepolaryzująca. W pewnym sensie widz w przedstawieniu Luka Percevala staje się podobny do postaci na scenie. Pogrążony w bezruchu, w milczeniu, w oczekiwaniu, w bezradności.

„Pewnego długiego dnia”
scenariusz i reżyseria: Luk Perceval
na podstawie: „Long Day’s Journey Into Night” Eugene’a O’Neilla
przekład: Karolina Bikont
premiera: 23 czerwca 2023, Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Duża Scena
występują: Paulina Kondrak, Małgorzata Zawadzka, Roman Gancarczyk, Mikołaj Kubacki, Łukasz Stawarczyk

Paweł Borek – student prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Półprofesjonalny poszukiwacz dziury w całym i koneser rozmów zasłyszanych w tramwaju.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji