Beethoven z pianką
Temat sztuki: co by to było, gdyby Ludwig van Beethoven wrócił na ziemię, dostał od laryngologa aparat słuchowy, mógł poznać brzmienie wszystkich swoich utworów, tudzież wtrącić się w życie rodzinne pewnego krytyka muzycznego. Ci dramatopisarze doprawdy nie mają większych zmartwień?
Peter Ustinov, aktor, reżyser, literat, działacz UNICEF-u, konferansjer koncertów dobroczynnych i międzynarodowy bon vivant, napisał sporo podobnych komedyjek. Postacie z innych epok lub całkiem fantastyczne zderzają się Łam ze współczesnością. Ale z tych zderzeń nic dokładnie nie wynika: ot, trochę dydaktyki i dowcipne powiedzonka. Ustinov bardzo, zdaje się, chciałby być Bernardem Shaw naszych czasów. Ale Shaw prawdziwy, oprócz dętego pióra, miał własną, oryginalną wizję świata; autorowi Dziesiątej Beethovena wizja taka nie wydaje się do niczego potrzebna.
Takie komedyjki ratować może w teatrze precyzja, lekkość, wdzięk balansowania pomiędzy żartem i pogodnym serio. No tak, ale z komedią konwersacyjną à la Shaw kłopoty miałyby pewnie wszystkie polskie sceny, zapomnieliśmy jak to grać, jak reżyserować. W Bielsku znakomitym Beethovenem: jowialnym, nieznośnym, mądrym i sympatycznym Jest Kazimierz Czapla: jego największych banałów słucha się z przyjemnością. Ale partnerom podczas owego balansowania na linie żart-serio noga się raz po raz obsuwa: to w psychologiczne przeżywania, to w farsowe robienie min. Nadto, jeśli sceniczny Beethoven potrafi samokrytycznie przyznać, że jego finały muzyczne ciągną się w nieskończoność, a Dziewiąta Symfonia jest stanowczo zbyt długa – to w piersi mógłby się też uderzyć reżyser z góra trzygodzinnej Dziesiątej, Marek Gaj.
Tempo, zwartość, nierówności aktorskie — to są jednak szczegóły techniczne. Generalnie rodzi się wątpliwość, czy dla dzisiejszej widowni najlepszą ofertą jest takie właśnie piankowe nic — zwłaszcza, skoro nie można opakować go bezbłędnym wykonaniem. Ale bielska publiczność urządziła swemu teatrowi owację na stojąco, więc może się mylę.