Artykuły

„Kto się boi Wirginii Woolf?”

Krytycy są — jak wiadomo — po to, by okazywać niezadowolenie. Nic słuszniejszego. Nazbyt wiele jeszcze obszarów kryją ciemności, by nie trzeba było przebijać je ostrymi reflektorami. Także w życiu teatralnym, które mimo wszystkie złe wróżby bynajmniej nie uległo telewizji. Publiczność odchodzi od złych scen, przy dobrych zostaje. Dość ponurawy obraz, malowany raz po raz przez publicystykę teatralną, a dotyczący np. sytuacji w Warszawie, nie wydaje się być najbardziej trafny. Mimo wszystkie pudła i porażki w stołecznych teatrach, wypada sądzić, że nie jest najgorzej. Zdaję raport z dnia dzisiejszego. W Narodowym — Przepióreczka, w Powszechnym Przedwiośnie, w Dramatycznym (cokolwiek by się nie mówiło o tym spektaklu) Po upadku, we Współczesnym Jesteś piękna — zostańmy przy tych tytułach. Cztery znaczące przedstawienia w jednym dniu, to nie jest bynajmniej mało. A równolegle świetne kreacje aktorskie, w pierwszym spektaklu Holoubka, w drugim Hanuszkiewicza, w trzecim Czyżewskiej i Świderskiego, w czwartym wreszcie Eichlerówny i Łomnickiego.

No, a w ostatnich godzinach we Współczesnym poszła sensacyjna premiera Albee’ego Kto się boi Wirginii Woolf. Pisze sensacyjna z trzech względów. Po pierwsze, że zaimportowano ją do Polski po olbrzymiej prasie za granicą; po drugie, iż jest znakomicie napisana i frapująco zagrana we Współczesnym i po trzecie wreszcie, że wywoła z całą pewnością nie tylko ostre dyskusje, ale i pewne skandaliki. Już na premierze prasowej huczało jak w ulu i sam na własne oczy widziałem, jak jeden znany pisarz wyszedł protestacyjnie z sali. Było to już wprawdzie po trzecim, czyli końcowym akcie, ale nim jeszcze rozległy się oklaski widowni, która długo nagradzała aktorów brawami. Nie były one, być może, owacyjne, ale myślę — że wszyscy byli trochę zaszokowani tekstem, no i niestety dlatego, iż reżyser nie chwycił tym razem za ołówek i nie skrócił materiału. Przeto trzyipółgodzinne przedstawienie, nawet tak interesującej sztuki, musi trochę nużyć.

Rzecz zaś jest doprawdy niezwykła. Non; dwie pary małżeńskie za środowiska naukowego i wielogodzinny dyskurs w oparach alkoholu. Sztuka odbiega właściwie od jakiejkolwiek akcji jest po prostu laboratoryjną wiwisekcją postaw i uczuć ludzkich, przeprowadzoną w pozornie chaotycznej, improwizowanej rozmowie towarzyskiej. Ale jakiej rozmowie, w jakim dialogu! Cienkim, błyskotliwym, drapieżnym i budzącym grozę. Tym większą, że sprawa dzieje się wśród elity towarzyskiej i intelektualnej. W tej sztuce właściwie jest wszystko, czym nasyca nas współczesność, wszystkie nasze niepokoje. Wierność małżeńska i obsesja seksu, karierowiczostwo i bunt, modna alienacja i konformizm. obłuda i pozory, alkoholizm i kompleksy rodzinne. Wszystkie zaś te problemy unosi arcybłyskotliwy dialog, wyrafinowany humor wymieszany często z knajackimi powiedzonkami tzw. przedmieść, często tak drastycznymi, że mamy, które wzięły pochopnie swoje podlotki na przedstawienie, zatykały im uszy.

Jest więc niewątpliwie sensacja, myślę, że nie najgorszego typu. Słyszałem wprawdzie w kuluarach, jak pewien gość powiadał coś o obrzydliwości tej sztuki, no, ale — moi drodzy — tak też mówili współcześni o gogolowskim Rewizorze. Bo w tej Wirginii, gdy się słyszy, śmiech na widowni, chciałoby się zawołać za Gogolem — z kogo się śmiejecie?

Czwórka aktorów: Gordon-Górecka, Kreczmar, Wrzesińska i Antczak pasują do przedstawienia jak ulał. Kreacje Góreckiej i Kreczmara. Szczególnie świetna jest Górecka. Jako podpita, starzejąca się, sfrustrowana, skompleksiała i inteligentna Marta, grająca — chciałoby się rzec — w stylu Deanowskim. Jakoś tak antyelegancko, niechlujnie, na pograniczu zamroczenia alkoholowego i zanegowania jakiegokolwiek szacunku dla konwencjonalnych umów między ludźmi. Oczywiście te pierwsze dwa przymiotniki w poprzednim zdaniu trzeba by ująć w cudzysłów, bardzo mi jednak one przylegają do określenia gry Gordon-Góreckiej. Znakomita artystka!

Jeśli więc, krakowianie, będziecie w Warszawie, postarajcie się o bilety na omawiane przedstawienie. Nie będzie to sprawa łatwa, gdyż spektakl idzie przy pełnej widowni. Co powiedziawszy, ani myślę utrzymywać, że „Kto się boi Wirginii Woolf?” jest jedynym rodzynkiem w cieście teatralnym. Warszawy. Jak wspomniałem na wstępie tych notatek, co najmniej inne cztery spektakle są także wysokiej próby.

Bardzo interesujące wydało mi się Przedwiośnie grane na scenie Powszechnego. Inteligentnej adaptacji dokonali Hanuszkiewicz i Hübner, a że czasami wbrew Żeromskiemu na moje oko, to bynajmniej nie szkodzi. Ta ckliwa właściwie powieść w teatrze na Pradze nabrała nieoczekiwanych błysków i przekory, zadziorności i humoru. Zrodziła się więc trochę ballada szlagońska, ale taka w świadomym, skrzywieniu, romans, ale z dystansem, no i polityka w miarę zwietrzała, ale i w miarę nas dziś obchodząca. Zaorane zaś jest brawurowo. Wszystkie światła — by tak powiedzieć — idą na Hanuszkiewicza. Mnie nawet podoba się ten egocentryzm artysty, bo najważniejsze, że odpowiada mu ładunek talentu i możliwości aktorskich. No, a przy tej gwieździe polarnej widać jeszcze i inne światła, wśród nich zwracam uwagę na urokliwą Ewę Wawrzoń, w roli arcysłowiańskiej, Karusi, aktorkę, którą mieliście jeszcze przed paru laty to Krakowie, Kogo zresztą w tym Krakowie nie była!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji