Artykuły

O widzach

Widz — to ten, co ogląda. Siedzi po przeciwnej stronie aktora, słucha go, podziwia, nudzi się, ziewa, rozmawia z sąsiadem, szeleści (w anegdocie) papierkami od cukierków. Który zapłacił jakieś tam pieniądze za bilet, wygrzebał dwie godziny w pracowitym tygodniu, zaprosił żonę, dziewczynę, wuja, córkę. Zasiadł teraz w fotelu (prawie każdy teatr polski ma już wygodne fotele) — i słucha, patrzy, co też w tym teatrze „dają”. W przerwie wychodzi na papierosa, poplotkować, pooglądać się za znajomymi, wypić „Pepsi Colę” albo napój firmowy (próbowano kilka razy — wzorem zachodnim — wprowadzić do naszych teatrów alkohol, ale pomysł okazał się zgubny: mało kto wracał po przerwie na widownię).

Widz wie jedno: nie chce się nudzić.

Ale jakże często się nudzi. Pierwsze pół godziny jeszcze wytrzymuje bohatersko. Potem walczy tylko z dobrym wychowaniem, z przyzwoitością, z szacunkiem dla „artystów”, którzy tam, na scenie, męczą się dla niego. Co odważniejsi widzowie chyłkiem wymykają się po pierwszym akcie, wstydliwie biorą płaszcz z szatni i oddychają swobodnie już na powietrzu, w drodze do domu albo do innego lokalu rozrywkowego, gdzie jest wprawdzie drożej, ale za to nie nudno.

Oto widz współczesny. Trochę w karykaturze, rysowany grubą krechą, ale mniej więcej prawdziwy. Czy tylko na to jesteśmy skazani? Na siebie takich właśnie?

Widzowie starożytnego teatru greckiego przychodzili do amfiteatru na turnieje dramaturgiczne, trwające zwykle kilka dni z rzędu, z własnymi zapasami jedzenia i picia; siedzieli cierpliwie wiele godzin, obserwując zmagania autorów ze sceną, wymyślonym problemem i — ze sobą. Był to bowiem konkurs: kto lepszy, kto dostanie nagrodę — miano Najciekawszego Dramaturga Roku. Konkurs — więc coś bliskiego zawodom sportowym (np. olimpiadzie). Do dziś w spadku po tamtych formach teatru zostały nam rozliczne drobniejsze, okazjonalne konkursy: klasyki dramaturgicznej, inscenizacji współczesnych, sztuk rosyjskich i radzieckich, małych form jednego aktora, itp. No i sport — jako wielkie widowisko teatralne. Tak, dziś sport zastąpił tamte starożytne emocje zbiorowe, przeżywane niegdyś w amfiteatrach. Dzisiejszymi aktorami, których nazwiska powtarzają wszyscy, są Szewińska, Zasada, Kozakiewicz, Malinowski. Nawet Holoubek, nawet Olbrychski przegrywają w rozgrzewaniu widowni z finiszującą panią Ireną i panem Bronisławem. A przecież ileż więcej ma do powiedzenia, do przekazania innych, bardziej skomplikowanych emocji właśnie aktor teatralny. Sport — to tylko kwestia: kto wygra. Teatr proponuje także inne przeżycie: kto przegrał (w życiu) i dlaczego. Kto kochał, nienawidził, płakał, krzyczał z radości. Ale czy faktycznie często spotykamy się z tymi emocjami w teatrze?

Jeśli nie — to się nudzimy, uciekamy po przerwie, wybieramy zamiast spektaklu na dzisiejszy wieczór mecz hokejowy w TV.

A spróbujmy może inaczej. Zapomnijmy, że teatr to ten wielki, błyszczący budynek z czystymi ścianami, miękkimi fotelami, z kawą i „Pepsi-Colą” w bufecie. Zapomnijmy, że przyszliśmy tu namówieni przez znajomych, że nie mieliśmy co zrobić z sobotnim wieczorem, że o czym jutro będziemy rozmawiali w kawiarni, że muszę zobaczyć tego aktora, o którym przed wczoraj opowiadała mi Baśka, że jest klawy chłopak i ma ładny nos. Zapomnijmy o obowiązku przyjścia do tego gmachu, o obowiązku wbicia się w siedmioletni garnitur, w kieckę sylwestrową z tamtego roku, zapomnijmy o obowiązku grzecznego nudzenia się do końca sztuki. Przyjdźmy do teatru jak do domu, gdzie ktoś organizuje dla nas małe przyjęcie, gdzie będzie się można spotkać i nareszcie pogadać o paru sprawach, wyżalić na kolejki, pogodę i w ogóle ciężkie życie. Przyjdźmy do teatru właśnie jak na rozmowę. Cóż z tego, że mówić będzie na razie tylko tamten stojący naprzeciwko, w świetle reflektorów, wśród jakichś dekoracji. Potem przyjdzie kolej mówienia i na nas. Po spektaklu, w domu, w pracy, we własnych myślach. Umówmy się, może tylko tak na próbę, że teatr współczesny to nie parada gwiazd, to nie szkoła, ani tym bardziej konferencja w zjednoczeniu. Że tu nic nie trzeba. Że tu przychodzi się z własnej woli, że do niczego nie należy się zmuszać. Z wyjątkiem odrobiny dobrej woli: jeśli już w ogóle zdecydowaliśmy się tutaj przyjść.

I jeszcze jedno. Zapomnijmy, dla wspólnego dobra, że teatr jest po to, żeby było lekko, łatwo i przyjemnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji