Artykuły

Bal manekinów

Giovanni Pampiglione, reżyser Sługi dwóch panów Goldoniego, najnowszej premiery teatru Wybrzeże, wskrzesił na scenie konwencję komedii dell’arte. Wskrzesił, nie znaczy ożywił.

Rezultat tego połowicznego cudu to widowisko przypominające bal manekinów. Aktorzy mechanicznie odtwarzają gesty i miny jak z teatralnego podręcznika, starając się z mniejszym lub większym powodzeniem tchnąć w swoje marionetkowe postaci trochę życia. Stopień ich zaangażowania w to aktorskie zadanie jest przy tym rozmaity. Jerzy Dąbkowski na przykład spasował bez walki. Owszem, kręci rękoma młynka, jak mu przykazał reżyser, ale bez cienia osobistej emocji, dziwnie upodobniając się do pana w prawym dolnym rogu ekranu, tłumaczącego w języku migowym dialogi programów telewizyjnych. Z największym uczuciowym żarem gra Dariusz Szymaniak. Jego Truffaldino porusza się, gestykuluje i mówi jak nakręcona zabawka. Początkowo może to nawet bawić, z czasem staje się monotonne, wreszcie – irytujące, wręcz nieznośne. Szybko nużą sobą także Małgorzata Brajner (Brighella) i Maciej Konopiński (Silvio). A już nieudolność, z jaką próbuje sobie radzić z konwencją przedstawienia Michał Kowalski jako Florindo, potrzebowałaby osobnego opisu.

Kto jest winien tej porażki? Czy „pomylił się mistrz taki", Giovanni Pampiglione, reżyser znany z wielu wystawień sztuk Goldoniego i znawca komedii dell’arte? Najpewniej. Jednak Igor Michalski pokazuje, że pomysły reżysera nie zabraniały grania tak, by postacie obdarzyć pozorem życia. Jego Pantalone: marudny, stetryczały staruch, jest czasem czymś więcej niż kukiełką, pociąganą za sznurki przez reżysera.

Zatem i od aktorów coś tu zależało.

Mamy w tym przedstawieniu ładnie zestrojoną kolorystycznie scenografię – i bezsensowną muzykę. Kilka dobrych scen, w których pojawia się jakieś iskrzenie – i całość bez duszy. Patrzy się na scenę jak przez szybę akwarium, z narastającą irytacją. Najbardziej rozeźliło mnie wprowadzenie ni stąd ni zowąd do sztuki Goldoniego… gwary kaszubskiej. Próba przekupienia lokalnej publiczności tak tanim grepsem? Szczypałem się w rękę, sprawdzając, czy to jawa.

Wychodziłem ze spektaklu z obolałą głową, zastanawiając się, które to już chybione przedsięwzięcie teatru Wybrzeże. Owszem, Ryszard III czy Ogień w głowie to inscenizacje ciekawe, ale od pierwszej pomorskiej sceny mamy chyba prawo oczekiwać nie tak częstych kiksów.

Ile razy jednak rozmawiam o tym z osobami chodzącymi do teatru, słyszę w odpowiedzi, że dyrektoriat „Wybrzeża” jest tak pewny siebie i tak umocowany politycznie i towarzysko, że pisaniem niczego się nie zmieni. Koneksje to dzisiaj rzeczywiście rzecz niezbędna i cenna, doskonale to rozumiem, niemniej we własnym interesie życzyłbym sobie, by pozycja teatru Wybrzeże oparta była także na jakości serwowanych przedstawień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji